czwartek, 1 lutego 2018

O tych złych, przemądrzałych, wścibskich...

....sąsiadkach i wszechwiedzących matkach.

No już po prostu nie mogę!
Nie mogę tego słuchać, czytać i oglądać !
Z każdej strony krzyczy do mnie "matka matce wilkiem", a jak nie kąśliwe uwagi mamuś sobie nawzajem to wyrzucanie mamom, teściowym, sąsiadkom i koleżankom nieżyczliwości, wścibskości czy 'wszechwiedzy'. 
Naprawdę wszędzie otaczają Was właśnie TAKIE osoby?! 
To co najmniej dziwne...
Albo ja żyję w jakiejś szklanej bańce, która odbija takie głosy pod moim adresem :P

Byłam na szczepieniu z moim księciuniem i spotkałam mamy innych trzech kawalerów w tym wieku. Wszystkie z tymi samymi problemami, podkrążonymi oczami i po nieprzespanych nocach. Jeden młodzieniec za chudy, drugi leniwy, trzeci - pulpet :) Każda drugą wypytała "co i jak" u niej, ale nie sądzę, by moja odpowiedź, że nie blenduję czy że śpimy osobno komuś sprawiła przykrość. Swoją drogą w tyle mam czy Janek czy inny Franek chodzi, biega czy recytuje Pana Tadeusza! Mnie to nawet na rękę, że nasz dziedzic jeszcze nic z tych rzeczy nie ogarnia... Tylko pierwsze dziecko chowa się z tabelami rozwojowymi w dłoni. A teraz... Całe szczęście, że jeszcze nie muszę go ganiać! Oraz: Co za ulga, że tylko Pyzka nadaje jak nakręcona, a z maty dobiega 'łałała', a nie żadne 'mama', bo przecież się nie rozdwoję.
Wracając do uwag, dobrych rad i pytań o wszystko...
Niechajże każdy robi tak jak mu wygodnie! Ale żeby od razu zapytanie o to jak się karmi, ubiera czy zasypia było krzywdzące i uznawane za wtykanie nosa w nie swoje sprawy?

Wścibskich sąsiadek nie mam, bo praktycznie wcale nie mam tu sąsiadów. Może już lepsze byłoby posiadanie jakiejś ciekawskiej duszy za płotem co by przysłowiową gębę do mnie chociaż otwierała... Niemniej spotkałam kilka razy na osiedlu u rodziców znajome Panie, które pytały czy karmię Adaśka albo jak sypia. Znam je właściwie na "dzień dobry", ale nie uważam tego za wścibskość. Chciały pogawędzić, zajrzeć do wózka - OK! No problem. Tak, karmię :) Nie czuję w tym pytaniu zawiści czy ciekawości. Raczej życzliwość. Chcą mnie zagadnąć, a to temat na 100% trafiony, nieprawdaż? Słyszę, spotykam czasem oburzenie, że jak to, matkę to już tylko o cycki (pardon, mleko) i kupy można zapytać?! Faktycznie, takie pytania dostajemy najczęściej, ale z drugiej strony... Gdy spotykasz bezdzietną sąsiadkę na przystanku to o czym gadacie? O korkach, pogodzie i hałasie od gościa "spod siódemki". Czyż nie? Nikt raczej nie startuje do ledwo znanej osoby z zapytaniem typu "Co widziała Pani ostatnio w teatrze?". Kiedy więc w drodze do sklepu zdarzy mi się spotkać Panią X czy Y z uśmiechem na twarzy odpowiadam, że wiatr wcale nie taki ostry, ale i tak buzie nasmarowałam, czapeczka jest cienka, a rękawiczki mam w torbie :) Gdybym miała ciśnieniować się każdym takim pytaniem czy uwagą to pewnie bym eksplodowała jeszcze zanim urodził się nasz Księciunio. Oczywiście my, kobiety mamy tendencję i to nie małą do doszukiwania się drugiego czy też kolejnego dna, dzielenia włosa na czworo itd., ale o ileż życie jest przyjemniejsze gdy robi się to jak najrzadziej i tylko tam gdzie naprawdę jest to konieczne (czyt. np. w dialogu małżeńskim :P).

Dzielimy się doświadczeniami z koleżankami, zazdraszczamy sobie przespanych nocy czy odpieluchowanych tyłków, żalimy się i wylewamy sobie troski, wymieniamy wiadomości podczas tych długich, bezsennych (u naszych pociech, bo u nas oczywiście powieki na zapałkach) nocy i następujących po nich jeszcze dłuższych dni. Do głowy by mi jednak nie przyszło oburzać się na hasło "nasz Staś już siedzi", "mamy 2 zęby" itp. Brawo Wy! Cieszę się z całego serca razem z Wami! Przyjdzie czas i na nas ;)
Ostatnio córka szwagierki zaliczyła na spotkaniu rodzinnym pierwsze siedzenie bez wywrotki. Zebrała gromkie brawa od całej rodzinki :D Należało się, a jakże! Obok niej leżał mój mały leniuszek i pokwękiwał, bo nie łaska ruszyć tyłka, lepiej poczekać aż grzechotki same przyjdą (skąd ja to znam, Pyzka była taka sama, tyle że i kwękać jej się nie chciało :P). Spojrzał na cioteczną siostrę "o co tyle hałasu?" więc oklaskałam i jego - przecież tak pięknie leżał. Familia się uśmiała, a ja pękałam z dumy.  A potem jeszcze darł się głośniej niż siostra (oboje równo wykończeni świątecznymi spotkaniami) więc w klasyfikacji generalnej są ex aequo :D
Dobre rady są nieuniknione, podobnie jak porównywanie, takie jest przynajmniej moje zdanie. Już milion razy słyszałam, że "każde dziecko jest inne", by w kolejnym zdaniu wysłuchać, że "jak Y był mały/mała to..." albo "Mój/moja nigdy/zawsze...". Taka już ludzka natura! Podobnie z radami. To nie zła wola, tylko chęć pomocy, a że nie każdy umie ubrać to w eleganckie słowa...

Do grupy tzw. "cioć dobra rada" (czyli te naj: wszechwiedzące i wścibskie) zaliczane są także szanowne babcie naszych kochanych urwisów... 
Pisałam już o tym przy okazji Dnia Babci i Dziadka, ale nie mogę nie przypomnieć! Bo przecież one chcą dobrze! Nas wychowały i żyjemy :P I jasne, że ja tez nie zgadzam się w 100 % z tym co mi podtyka moja własna rodzicielka. Ku jej rozpaczy od urodzenia podaję dzieciom wodę (tak, wiem, jak zwierzęta...) i nie popijały ani koperku, ani rumianku i nawet pół ziarnka cukru im nie dosypałam. Zupa moja też trawiasta, bez soli, ale chociaż ziele angielskie dorzucam :P I żyją. I moja Mama też ma się dobrze. Ona nam podawała i też żyjemy. Powiedziała co wiedziała, ja wysłuchałam, uszy mi od tego nie krwawiły! Za to wiele razy miała sensowne pomysły. Trzy nas było, więc dziwne byłoby gdyby ich nie miała, a na plus jest to, że wiem, że są sprawdzone. Serio, miałabym się kłócić o odmienne zdanie?! Życia szkoda... I chociaż często ostatnio dyskutujemy o fotelikach samochodowych, bo przecież "wy w takich nie jeździłyście i żyjecie" to zdania nie zmienię :)

Każdego można uznać za ciekawskiego i wścibskiego ale też życzliwego czy zainteresowanego. Każdemu można przypiąć łatkę przemądrzałego, jak również zauważyć w tych mądrościach, że to próba pomocy i służenia radą. Wszystko jest kwestią interpretacji... Czytając internety mam nieodparte wrażenie, że my - mamy - jesteśmy mistrzyniami nadinterpretacji. Czy ja i podobne mi matki z mojego pokolenia to nowy typ mam a'la Perfekcyjna Pani Domu "nie mów do mnie teraz", bo wszystko wiemy najlepiej i nikogo nie potrzebujemy? Czy rada mamy, siostry, kuzynki czy koleżanki jest mniej warta niż wygooglowane sposoby na czkawkę/sen/sraczkę? Ja wysiadam z tego pociągu dla samowystarczalnych mamusiek pt."to moje dziecko". Owszem, to ja jestem mamą i ja decyduję, ale chętnie wysłucham Twojej rady, bo wszystkich rozumów nie pozjadałam (nie zmieściłyby się za nic, bo ciągle dopycham czekoladę!).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz