czwartek, 15 lutego 2018

Adaśkowe rozszerzanie diety

Kiedy nadszedł czas wprowadzania stałych pokarmów Pyzce nie czułam się zbyt pewnie z tą misją. Owszem, mama asystowała mi na Skype i doradzała jak umiała, dostałam też rozpiskę w przychodni, co, ile i kiedy mam podawać, ale wydawało mi się to szalenie skomplikowane. 
Śmieszne?
Teraz i ja uśmiecham się pod nosem, ale nieco ponad dwa lata temu pastwiłam się nad biednym, ugotowanym burakiem nie wiedząc czy lepiej go blendować, czy może jednak dziubać widelcem, albo ucierać na tarce... A co jeśli jej nie posmakuje? A co jeśli się zadławi? Jak się do tego zabrać i ile tego wykwintnego dania zaserwować? Jestem pewna, ba! wiem na 100% od znajomych mi mam, że nie tylko mnie dotyczyły te rozterki. 
O ileż bogatsza w doświadczenia i lżejsza w nerwy jestem teraz, przy drugim potomku!

Według zaleceń rozszerzanie diety dzieci karmionych piersią powinno rozpocząć się po 6 miesiącu życia. No i tyle teorii. Jeśli chodzi o Pyzkę to dostałam inne zalecenia od francuskiego pediatry i na przełomie 4 i 5 miesiąca wsuwała już gotowane warzywa. Przy Adaśku natomiast nim zastanowiłam się co, jak i kiedy, zanim skonsultowałam się z pediatrą, wszystko zadziało się samo... Uroki bycia drugim dzieckiem! 
Adasiek każdy nasz posiłek, kiedy akurat nie śpi spędza z nami w kuchni, przy stole, od urodzenia. Póki nie ruszał się wcale stał nawet na narożniku i jego wzrok był na wysokości talerzy. Potem przenieśliśmy go z leżaczkiem na podłogę, skąd równie dobrze widzi widelce, ruszające się buzie i wszelkie pokarmy. Nie raz i nie dwa zdarzało się, że raczył się maminym mleczkiem w tym samym czasie, gdy Pyzka zjadała swoje śniadanie czy obiad. Takie życie! Te wszystkie doświadczenia sprawiły, że doskonale wiedział od początku do czego służy buzia, łyżka i talerz :) Mało tego, im dłużej z nami biesiadował tym częściej dopominał się o coś dla siebie. W końcu nie wytrzymałam! Kiedy kolejny posiłek przyszło spędzić nam w jękach i stękach (najedzony, przewinięty i wyspany, a zębów brak) wyjęłam z Pyzkowego gulaszu dorodną marchewę, opłukałam z sosu, rozdrobniłam widelcem i zaserwowałam Adaśkowi.
Co on na to?
Wierzcie lub nie, ale ani razu nie wypchnął zawartości łyżki językiem! A my mogliśmy w końcu zjeść w spokoju posiłek.
Pediatra tylko uśmiechnęła się, gdy przyznałam jej się do mojego występku i dała zielone światło do dalszych przygód kulinarnych według wytycznych: rodzic decyduje co zje dziecko, a ono czy i ile zje.
Dalej było już tylko lepiej. 
Od początku naszej przygody z jedzeniem nie odmawiał nigdy i niczego. Brokuły, buraki, kasza manna, płatki jaglane, ryba z ryżem, wciąga wszystko. Pyzka była dobra do jedzenia, ale mój Księciunio bije ją na głowę! Nie można nawet zbyt wolno wiosłować, bo trzęsie się i "pogania". Gdyby to on decydował ile zje to nie zostałoby obiadu dla Pyzki!
Niektórzy rodzice śpiewają, tańczą i cudują by ich dziecko jadło. Ja robię to wszystko, gdy w małej buźce znika ostatnia łyżka, żeby odwrócić uwagę, że więcej nie będzie 😂
Mało tego, nawet gdy jest już po obiedzie, ruszające się wokół niego łyżki wprawiają w drżenie jego dłonie, które napełniam wówczas kukurydzianymi chrupkami, żeby nie wykłócał się o dokładkę...
Dokładnie jak mamusia, żyje po to by jeść, a nie je po to by żyć :P
Jedyny problem-nieproblem jaki wystąpił przy całym tym rozszerzaniu diety stanowiła butelka. Bo Jegomość nie odmawiał niczego poza butelką właśnie...
Trudno się w sumie dziwić, bo przy stole operowaliśmy łyżką i widelcem, a tego dziwnego sprzętu  nikt go nie nauczył :)
Pyzka odbutelkowana była przeszło rok temu, więc nie mógł tego widzieć!
I tak, jedyny "kłopot" w nauce jedzenia stanowiła butla z popitką.
A popić by wypadało, bo, jak już kiedyś Wam opowiadałam, moje zupy to raczej bigosy i wody jest w nich tyle żeby do garnka nie przywierały. Do tego konsystencja, mocno dla niektórych dyskusyjna jeśli chodzi o ten wiek i brak uzębienia niemowlaka, bo my się nie blendujemy. Makaron siekamy, ryż jest jaki jest, a reszta potraw jest po prostu rozgniatana widelcem, ucierana na tarce jarzynowej  lub w miarę drobno siekana. Skoro więc zjada taką grubą gęścieliznę to dobrze byłoby po tym coś chlapnąć ;)  
Muszę jednak przyznać, że totalnie brakowało mi cierpliwości w nauce picia z butelki. Wszystko w koło zalane, młodemu z brody cieknie, po mnie cieknie, ciuchy mokre. No bez sensu... Butelka z wodą stała więc sobie gdzieś tam w zasięgu wzroku, ale używaliśmy jej rzadko. 
Od czego jednak starsza siostra?
Obsługę  dzidziusia zna z książeczek i podglądania mamy. Złapała Adasiową flachę i dalej poić braciszka. Młody jest w nią zapatrzony bez pamięci i godzi się na wszelakie tortury bez mrugnięcia okiem. Dał się więc i napoić, choć łatwo nie było. Ona mu smoka do buzi, a on się uchyla. Ona mu "Pij, pij Adasiu", a on sru wszystko na dywan. Pyzka była jednak nieugięta, a cierpliwości miała tyle co pewnie ze 3 pary rodziców. Dotąd wtykała mu butelkę, aż zaczął ciągnąć. Musiało mu się spodobać, bo całkiem sporo wypił. A może to siła perswazji Pzyki tak go zachęciła? Wszystko jedno! Grunt, że zadziałało, a młody nie pękł, chociaż chyba był blisko. Kiedy miał już dość całkiem sprytnie wybrnął z opresji, bo obrócił się na brzuch. Prawie mu się udało... Prawie, bo ta bezsensowna pozycja wcale Pyzki nie zniechęciła :P Tak czy siak ogarnął picie z butelki koncertowo.
Starsza siostra jest też nieoceniona jeśli chodzi o naukę zasad spożywania posiłków obowiązujących w naszym domu. Przestrzega ich nawet w zabawie! Ma swoją kuchnię i co rusz coś pitrasi, a potem częstuje nas zupą tudzież herbatą. Największym koneserem jej dań jest jednak Adaś, który zawsze, kiedy widzi łyżkę szeroko otwiera buzię. Nawet tę zabawkową! Nawet gdy jest pusta... Wiele, oj wiele razy prosiłam Pyzkę, by mu jej do buzi nie wkładała, że to przecież takie jedzenie drewnianej zupy na niby, ale kiedy On ten buziak swój tak pięknie otwiera to sam się aż prosi... A gdy "najedzony" cofa się do swoich zabawek, Pzyka chwyta z jego ręki pluszaka czy co tam akurat złapał brat, ciszka w kąt i mówi "Adasiu, teraz jest jedzenie, a nie zabawa" i wraca do wiosłowania w jego kierunku pustą łyżką ;D  

Na szczęście ostatnio Pyzka karmi braciszka łyżką wazową i plastikowymi mandarynkami w całości, a to znaczy, że nawet usilne starania tak szeroko mu buzi nie otworzą.


PS. Dacie wiarę, że przy takim apetycie i 2 (słownie : dwóch) karmieniach w nocy (!!!) nie przybiera na wadze w normie, a jest ledwie w 10-25 centylu!!
Nie, nie biega, nie raczkuje, ani nawet nie pełza!!!
Tak, zdrowy, na krew i mocz badany...
Jakieś pomysły gdzie się to wszystko podziewa?! (nie, nie w pieluchach...)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz