piątek, 8 grudnia 2017

No to mamy zimę!

Pięknie zaczął się ten grudzień!
Nieźle sypnęło nam śniegiem...

Chociaż temperatury idące w parze ze śniegiem specjalnie mnie nie cieszą to sam śnieg jak najbardziej. Dzieci mają frajdę, na zewnątrz jaśniej nawet w nocy, co ma niebagatelne znaczenie w środku lasu, no i w końcu czysto :) No, może poza drogami dojazdowymi do naszej posesji, które zamieniły się w błotkowe bagna...

Czyli, nie patrząc na buty lub nie wychodząc z własnego podwórka, gdy jest śnieg to jest pięknie, biało i czysto :D
W naszym klimacie nigdy jednak nie wiadomo ile ten śnieg poleży, czy na święta zaszczyci itp. itd. Dziś nie ma już po nim śladu... Całe szczęście więc, że zdążyłyśmy się nim nacieszyć tydzień temu! Trzeba było "kuć żelazo póki gorące", a raczej 'lepić śnieg póki zimny' :P
I tak, pierwszego bałwana postawiłyśmy z Pyzką jeszcze w listopadzie tuż przed pójściem spać, w razie gdyby śnieg do rana postanowił zniknąć. Pół godziny na śniegu, a radości, śmiechu i wspomnień na całe życie :D



Wiecie z czego dziecko miało największy 'zaciesz'? Oczywiście z tego, że może w matkę śniegiem bezkarnie porzucać. A wiecie z czego mama cieszyła się najbardziej? Że po takim wieczornym lepieniu bałwana Pyzka padła nim na dobre rozgościła się na swoim tapczanie :D Całkiem serio rozważam wieczorne wyprawy na sanki wokół domu, gdy już zabraknie miejsca na podwórku, by stawiać kolejne bałwany. A jest spora szansa, że tak właśnie będzie. Bo następnego dnia śnieg nadal leżał na podwórku, więc nie mogłyśmy odpuścić kolejnej porcji zabawy na świeżym powietrzu :) Adasiek w wózku na zewnątrz śpi zawsze jak marzenie, więc szkoda było nie skorzystać z takiej okazji...


Myślałam, że najpocieszniej na śniegu Pyzka wyglądała rok temu, gdy jej krok był bardziej chwiejny, a zimowa odzież ograniczała ruchy i wykluczała np. samodzielne podniesienie się po wywrotce. Teraz jednak jest chyba jeszcze zabawniejsza :D Właśnie dlatego, że już potrafi się sama pozbierać, a technika jaką stosuje rozkłada mnie na łopatki.



Uroki życia w lesie poza miastem są takie, że nikt tu nie odśnieża, nie wydeptuje ścieżek i nie "psuje" śniegu, dzięki czemu mogliśmy także rozpocząć sezon saneczkowy. W prawdzie Pan Mąż uparcie twierdził, że nie będzie takiego śniegu żeby się ciągać i na pewno przyjdzie mu nosić sprzęt pod pachą, ale ja wiedziałam swoje! Nasza Pyzka to, bagatelka, 18 kg bez kombinezonu i butów... Gdybym to ja miała być siłą napędową sanek też szła bym w zaparte, że na polanie nad rzeką stoją właśnie leżaki z plażowiczami i nie da się na sankach jeździć :P
Ale dało się!
Śnieg był wystarczający :)
A zabawa przednia!


Dziś po śniegu nie ma śladu...
Zamiast tego niebo zasnute szarymi chmurami, deszcz i kałuże :(
Taka aura nam jednak nie straszna, bo chowamy się przed nią w kolorowej i wesołej Przedszkolandii :D
Co to takiego?
Relacja na blogu wkrótce!

1 komentarz: