środa, 13 września 2017

"Meksyk" w domu :)

To wydarzyło się naprawdę! 
Choć wciąż nie wierzę w moje szczęście ostatnie dwa tygodnie sierpnia spędziłam w towarzystwie przyjaciół Meksykanów poznanych podczas naszej dwuletniej avignońskiej przygody.

Parę razy musiałam się tłumaczyć, że jak to? goście z Francji? czy w końcu z Meksyku? :)  Zatem uściślam: tak, Adriana i Ricardo to najprawdziwsi Meksykanie z Meksyku (a miasta Puebla), ale przyjechali do nas z Francji, z tak dobrze nam, i Wam już pewnie też, znanego Avignon :P Korzystając z tego, że dzieli nas jeszcze niewielka odległość (ich pobyt w 'papieskim' mieście kończy się z końcem roku, a jak wrócą do Meksyku to będzie trochę daleko...) odwiedzili nas i spędziliśmy razem wspaniale czas! 
Pan Mąż przywiózł ich z lotniska w środku nocy, a ich widok w naszej kuchni był tak nierealny, że aż przetarłam raz jeszcze oczy, odpędzając resztki snu, by upewnić się, że stali tam naprawdę.  No i zaczęły się ich, ale nasze trochę też, kolejne wakacje :)

Nieco martwiłam się jak to będzie z dzieciakami, a szczególnie z Pyzką, która bardzo dużo mówi (ciekawe po kim... ? :) ). Przecież, gdy ostatni raz się widzieliśmy, ona nie mówiła, a my rozmawialiśmy po angielsku, a raczej frangielsku... Okazało się jednak, że nasz frangielski ma się dobrze, a Pzyce nie przeszkadza wcale, że nie wie co mówi ciocia z wujkiem. Ważne, że się uśmiechali. My staraliśmy się z całych sił, by wszystko tłumaczyć na dwie strony, jednak przy tak wygadanym dziecku nie było łatwo! Bywało, że podczas posiłku nie mogliśmy porozmawiać, bo stale tłumaczyliśmy naszą gadułkę :P Ady i Ricardo także bardzo się przyłożyli i w mig ogarnęli "tak", "nie", "chodź" i "Asia" (we Francji, gdy była mała wszyscy poza nami nazywali ją "żoana", ale teraz już na to nie reaguje). Kiedy więc Pyzka klepała jak najęta oni odpowiadali jej "tak" i to jej wystarczało :)

Chociaż początkowo aura nie była zbyt gościnna i naszą piękną okolicę musieliśmy prezentować w strugach deszczu, to spacery znakomicie nam się udały. Ady i Ricardo wspominali nam przed przyjazdem, że szukając atrakcji turystycznych w Polsce trafili m.in. na rekomendację Kampinoskiego Parku Narodowego. Piękne tereny, to fakt! Zważywszy jednak na odległość do tegoż parku jak również na napięty i wypełniony po brzegi harmonogram wizyty, Pan Mąż stwierdził, że jak chcą pochodzić po lesie to idealnie się składa, bo własnie w lesie mieszkamy :D

fot. Ricardo
Z okolicznych atrakcji uraczyliśmy ich również świdermajerami i kościołem, w którym kręcą TEGO "Ojca Mateusza" :D:D:D  

fot. Ricardo :)
Ja, w towarzystwie naszych 'francuskich' Meksykanów, poczułam się znów jak w Avignon i to do tego stopnia, że wchodząc do naszego "supermarketu" (jedyny w okolicy wielobranżowy sklep samoobsługowy) gotowa byłam witać się 'bonżurami' :D Pierwszy raz od powrotu z Francji otworzyła mi się ta 'szufladka' w głowie... Pozostałam jednak przy języku ojczystym, bo nie wiem jak w obcych wersjach brzmi "kiełbasa", "kaszanka" i "oscypek"(oczywiście nie ten oryginalny, ale wiecie przecież o co chodzi ;) ). 

Po obejrzeniu naszych włości goście udali się na zwiedzanie Wieliczki i grodu Kraka, zaś po tej dwudniowej rozłące ruszyliśmy wspólnie zwiedzać Warszawę.
Tu pierwszy 'hicior'. Lokum, które zorganizowaliśmy dla Ady i Ricardo miał niewątpliwą zaletę jaką była jego 'bezcenność ':). Jednak 'coś za coś'. Przed samym przyjazdem okazało się, że toaleta się zepsuła. Spokojnie! Nie trzeba było szukać latrynki za potrzebą. Problem dotyczył jedynie wody, która lała się z rezerwuaru na podłogę. Usterka została naprawiona błyskawicznie! Wodę zakręcono, a zamiast klasycznej wersji spłuczki w umywalce stanął wdzięczny rondelek. Wystarczyło tylko pamiętać, by napełnić go dla kolejnego użytkownika! Jakież to proste, nieprawdaż? :D
Dalej było tylko lepiej!
Zasugerowaliśmy spanie na materacu, bo była tam w prawdzie wersalka, ale trochę strach jej dotykać, tak delikatnie mówiąc! A materac pompowany nowy, duży, komfortowy. Po prostu same zalety. Pan Mąż całą drogę do domu roztłumaczał gościom nasze przesłanki do spania na materacu. Po wejściu do mieszkania zaprezentował wszelkie niedostatki mebla, który lata świetności ma daaawno za sobą. Tu skrzypiał, tam trzeszczał, a jeszcze gdzie indziej wystaje sprężyna... Kiedy już zakończył 'tyradę wersalkową' uroczyście ogłosił, że ma dla nich doskonały materac. Po tych słowach otworzył walizkę, a oczom naszych gości ukazał się stos szmat. Tak, tak, nie inaczej, niestety... W walizce zamiast materaca znajdowały się jakieś koce, narzuty, kocyki i inne bety. Nikt nie zajrzał do środka wcześniej, a tymczasem w takiej samej walizce materac spokojnie leżał wciąż na strychu. No i pościelili sobie jakże komfortową wersalkę...
Takiego RBNB w życiu nie zaznali! :D
Jedno jest pewne - po tych wczasach rodzina im się nie powiększy :P 
Na szczęście, gdy spotkaliśmy ich nazajutrz byli cali i zdrowi :) I całkiem też wypoczęci, więc ruszyliśmy na podbój stolicy. Nie powiem, by było łatwo. Dwójka dzieci w wózkach przy spacerach po kocich łbach, niedorzecznych windach na stacjach metra (szczególnie drugiej linii) i wąskich chodnikach oraz uliczkach Starówki to trochę wyzwanie. Jeśli dodać do tego jeszcze przerwy na karmienie Adaśka czy posiłki Pyzki oraz przewijanie i poszukiwanie toalet, a także te odcinki trasy, gdzie nasza starsza latorośl postanowiła chodzić o własnych siłach to byliśmy wręcz idealną rodzinką do nie zabierania nas gdziekolwiek :P
A jednak byliśmy....wszędzie! :D
fot. Ricardo
Maszerując od Dworca Wileńskiego, przez most Śląsko-Dąbrowski przeszliśmy całe Stare Miasto, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Tamkę, a w końcu także wyremontowane bulwary nad Wisłą, docierając do parku fontann na wieczorny spektakl. Tu trochę się rozczarowaliśmy... Choć wg wszystkich możliwych rozpisek o godzinach pokazów miał się on zacząć o 21:30 to multimedialne show rozpoczęło się o pół godziny za wcześnie! Na szczęście jednak zdążyliśmy, a nasi goście byli zachwyceni. Potem już tylko krótki spacerek do auta na drugą stronę Wisły i aplikacja Ricardo skrzętnie obliczająca długość jego kroków wyświetliła 20 km bez 300 m! WOW!!!


fot. Ricardo
fot. Ricardo
fot. Ricardo
Przy okazji i my przypomnieliśmy sobie jak piękna jest nasza stolica! <3

Chociaż bardzo chciałam spędzać z Meksykanami każdą chwilę, to dla ich dobra do Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum Żydów Polskich czy na Zamek Królewski ruszyli w kolejnych dniach już sami.

Tu dygresyjka:
Już wcześniej moja przyjaciółka wspominała mi, że korzysta ze spacerów z przewodnikiem gdy jest gdzieś za granicą. Nie sądziłam jednak, że takie "atrakcje" są dostępne i u nas! Chodzi dokładniej o "darmowe spacery z przewodnikiem" (free walking tour). W Polsce dostępne są one w Warszawie, Krakowie, Gdańsku, Poznaniu, Zakopanem i Wrocławiu. Dla każdego miasta w ofercie jest kilka tematów takich spacerów, a także kilka opcji językowych! Przy zapisach na dany termin nie ponosi się żadnej opłaty, a jedynie na koniec spaceru można wynagrodzić przewodnika na zasadzie napiwku. Świetna sprawa! Meksykanie, zarówno w Krakowie jak i w Warszawie skorzystali z możliwości spacerowania z przewodnikiem. Dowiedzieli się wielu ciekawych rzeczy, o których nie mieliśmy pojęcia. Z pewnością duża w tym zasługa również tego, że mogli wybrać grupę hiszpańskojęzyczną. Nasi goście byli zachwyceni! 

Brykusiowa drużyna dołączyła do Ady i Ricardo jeszcze raz podczas pobytu w Warszawie, pokonując również całkiem imponującą trasę. Ze Starego Miasta obok Teatru Narodowego dotarliśmy do Parku Saskiego, gdzie oczywiście obowiązkowo wizytowaliśmy Grób Nieznanego Żołnierza. Dalej ruszyliśmy Marszałkowską z postojem w "Cepelii", Poznańską i Koszykową, z której podziwialiśmy odnowioną Halę Koszyki i to jak okolica ogrzewa się w blasku jej sławy. Następnie, na ul. Noakowskiego  pokazaliśmy naszym gościom "nasz" Gmach Chemii skąd dotarliśmy do Gmachu Głównego Politechniki Warszawskiej. Tu zabawiliśmy nieco dłużej, korzystając z pustek i znakomitej scenerii do zdjęć :)


Naszą pieszą wycieczkę zakończyliśmy kolacją w restauracji "Chłopskie Jadło" (wszystko smaczne, obsługa miła, kącik dla dzieci - dobre miejsce na rodzinny obiad, polecam!), by nasi towarzysze raz jeszcze mogli skosztować specjałów polskiej kuchni :)
Jeśli chodzi o rodzime delicje to zdecydowanie wygrał żurek! Chociaż próbowali wielu dań, od pierogów przez bigosy, zrazy, golonki po gołąbki, a także deserów takich jak sernik czy wuzetka, to za każdym razem podkreślali, że to żurek smakował im najbardziej. Ricardo cały pobyt nie mógł odżałować, że przy podziałach obiadków, by mogli popróbować różnych dań, Ady zostawiła mu tylko 2 łyżki naszej tradycyjnej zupki podczas gdy on nie pożałował jej połówki "schaboszczaka" (a kotlet był na cały talerz - widziałam zdjęcie :P).

Na koniec pobytu Meksykanów wróciliśmy do lasu, by trochę się polenić, posmakować meksykańskiego jedzonka, które nam przygotowali, pogościć się przy grillu i pocieszyć jeszcze trochę swoim towarzystwem :)
To był wspaniały czas pełen śmiechu i radości. Niestety, wszystko co dobre się kończy i Ady z Ricardo musieli wrócić do Avignon.
Teraz mocno trzymamy kciuki za Ricardo i jego obronę rozprawy doktorskiej w listopadzie, a potem za znalezienie stażu gdzieś niezbyt daleko ;) Może zostaną we Francji... A może uda im się znaleźć ciekawy temat w Polsce? :)
Oby!
Myślę, że My i żurek powinny wystarczyć, by zniwelować niekorzystne notowania naszego kraju z uwagi na zimę,śnieg, mrozy i szare niebo przez połowę roku... 

***
Tak to właśnie minęła nam końcówka sierpnia. 
To właśnie powód, dla którego nie zaglądałam na bloga od trzech tygodni...
Trochę czasu zajął mi powrót do rzeczywistości, a także pożegnanie z latem, bo zdaje się, że wraz z Ady i Ricardo, nie licząc ostatniego, jakże słonecznego weekendu, odleciało już od nas ciepełko :(
Teraz jednak zakasałam rękawy i biorę się za porządki!  

2 komentarze:

  1. Wow! Szacunek dla Was że z dwójką berbeci daliście radę:) a co do materaca miałam kiedyś bardzo podobną sytuację;) robiliśmy Wigilię w nowym mieszkaniu i koniecznie chcieliśmy przenocować rodziców. Oni mieli w planach powrót nocą do domu, ale my się uparlismy i KAZALISMY spać u nas. Na dmuchanym materacu. Wszystko fajnie pięknie tylko około północy, podczas rozkładania wielkiego materaca okazało się, że nie mamy pompki... Mąż próbował ratować sytuację i nadmuchac tego kolosa, ale zrobił się cały czerwony, a materac nawet na milimetr się nie podniósł. Ale dla męża mego nic nie jest niemożliwe i po dwóch godzinach goście mogli zasnąć na wygodnym, nadmuchanym materacu napompowanym... Odkurzaczem! Tak że materac, odkurzacz i kilometry taśmy izolacyjnej zadziałały cuda:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Chcieć to móc jak mawiają :)\
      A w naszym przypadku pompka akurat była :D Za to opcję "bezpompkową" mieliśmy okazję trenować 6 lat temu w Puławach... Zanim wykorzystaliśmy odkurzacz były też próby suszarką do włosów! :D Miało się kiedyś fantazję...

      Usuń