Niektórym, a z pewnością tym bezdzietnym, wydawać się może, szczególnie przeglądając kolorowe strony 'dzieciowych' blogów, że bycie rodzicem to tylko pachnące bączki, motyle w brzuchu od każdego wyseplenionego "gugugu", niekończące się "śmiechy i chichy" przy, jakże rozwijających, zabawach edukacyjnych, które każde dziecko wprost U W I E L B I A no i ogólnie sama radość :D
I generalnie się z tym zgadzam :P
I zdecydowanie popieram takie spojrzenie na rodzicielstwo, bo w przeciwnym razie gatunek nasz byłby zagrożony... I sama patrzę na te różowsze strony, spychając gdzieś w otchłań niepamięci te chwile, w których czuję, że już dłużej nie wytrzymam.
Tak, moje dzieci, jak zapewne każde, też potrafią doprowadzić mnie do skraju wytrzymałości!
Oczywiście, z racji wieku Pyzka jest tu zdecydowaną faworytką, choć i Adaśkowi na początku naszej znajomości zdarzało się mnie pokonać.
Nie znasz dnia i godziny, kiedy dopadnie Cię "dzień próby"...
"Dzień próby", to dzień, kiedy moje pociechy po raz kolejny testują granice mojej cierpliwości, a w zasadzie granice tak w ogóle...
Klasycznie, jak z burzą prawie, nie przewidzisz, kiedy to nastąpi.
Dziś np. nic nie zapowiadało kłopotów!
Wręcz przeciwnie.
Wstałam 6:20 rześka jak skowronek, bo tylko raz w nocy podkarmiałam naszego księciunia. Nie, żebym wysypiała się do 6:20, nic z tych rzeczy! (Choć przed dziećmi nie spałam nigdy dłużej, bo szkoda dnia :P No, ale "co było, a nie jest..." ). Sama świadomość, że nasz syn wraca na rozsądną ścieżkę 'spanio-karmienia' dodała mi skrzydeł i w kategorii "wyśpiłam się" (jak mawia Pyzka) zaowocowała bonusowymi punktami. Tak podbudowana, zachęcona nieśmiałymi promieniami słońca, rozwiesiłam nocne pranie i ochoczo zabrałam się za zmiany pościeli (dobrą pogodę trzeba wykorzystać...). Tu nastąpiły pierwsze zgrzyty na linii mama-Pyzka. Przetrwałam wszystko z uśmiechem, wszak była dopiero 7, czyli nadal pora na optymistyczne podśpiewywanie "to będzie dobry dzień". Mina nieco mi zrzedła przy bitwie nr 2 pt. "ubierz się". Pyzka umie ubrać się sama, ale jak na dwulatkę przystało, robi to tylko wówczas, gdy sama uważa to za stosowne... Ostatecznie postanowiła zejść na śniadanie z portkami w kolanach, no bo przecież "nie umie". Myślałam, że trudy schodów uświadomią jej, że spodnie na tyłku to lepszy pomysł, ale o dziwo, z kompletem ząbków dotarła do ostatniego, 15-ego stopnia i powitała Dziadka majtami na wierzchu. Dziadek ku jej zdziwieniu, nie okazał niestety entuzjazmu na ten widok i to przyczyniło się szczęśliwie do skompletowania reszty garderoby.
Po śniadaniu zjedzonym w miłej, rodzinnej atmosferze, bez krzyków, jęków i prawie bez bałaganu, bo czymże jest pół kubka mleka wylanego na stolik... wróciłyśmy na górę, by oddawać się radosnej, beztroskiej zabawie...
No i się zaczęło!
(przepraszam! dalsza treść może zawierać wulgaryzmy)
O-rzesz-k***a-ja-pie**le...
"Another day in paradise"!
Adaś nie mógł zasnąć, bawić się nie chciał, na brzuchu nie chciał, na plecach nie chciał, na rękach nie chciał, w łóżeczku nie chciał, pod karuzelką nie chciał....Aaaaaa... Dostał kontrastową książeczkę, która "wzbudzała go najmniej" i kwęczył sobie pod nosem, zerkając raz po raz w stronę mojego małego Picasso. Ja tymczasem pilnowałam Pyzki, by nie ozdobiła ścian czy podłóg farbami czy kredkami. Malowaniu farbkami towarzyszyło wprawdzie rozlanie wody na podłogę, ale zachowałam zimną krew, z uśmiechem na ustach wytarłam kałużę z podłogi i nawet dolałam wody żebyśmy dalej mogły się bawić. W tym czasie Adaś coraz głośniej zawodził, więc w końcu zdecydowałam, że idziemy na spacer. No niestety Asia miała inny plan. Po wyczerpaniu wszystkich książeczkowych naklejek i mini-awanturze oraz tańcach w tak zwanym międzyczasie, udało mi się przekonać ją do wyjścia. Całe szczęście, przecież pościel musiałam rozwiesić! Miałam też nadzieję, że Adaś przytnie komarka w wózku i przez chwilę posłuchamy śpiewu ptaków...
Na podwórku, nim zabrałam się za wieszanie prania, włączyłam Pyzie jej ulubioną piosenkę na telefonie, z nadzieją, że posiedzi grzecznie na fotelu...
(ostrzegam, zaraźliwe):
Uwielbiamy niedźwiedzie z książki Przemysława Wechterowicza "Proszę mnie przytulić" <3 Kiedy Pan Mąż odnalazł na kanale Puls 2 animowany serial wyprodukowany na podstawie książki nie mogliśmy powstrzymać się przed oglądaniem! Cudne :D Polecam!!!
Po tym krótkim teledysku rozpętało się piekło pt. "chcę warzywaaaaaaa".
Czy jestem najgorszą z matek, która nie podaje dziecku warzyw?
Chciałabym... ;P
Historia z warzywami jest niestety straszniejsza!
Otóż, kiedyś Pyzka widziała teledysk z miśkami na komputerze i, jak to uprzejmy YouTube ma w zwyczaju, po zakończeniu w/w filmiku samoistnie wyświetliło jej się.... co?!
Cholerny "Hymn świeżaków"...
(tak, jest coś takiego! uprzedzam każdego kto to wyszuka, że ogląda na własną odpowiedzialność...)
(tak, jest coś takiego! uprzedzam każdego kto to wyszuka, że ogląda na własną odpowiedzialność...)
Kiedy więc obejrzała misie w jej małej główce otworzyła się szufladka ze świeżakiem i jak nie zacznie się drzeć "chcę warzywa". No więc krzyczała się na całą wieś, jeśli nie gminę, że ona "chce warzywa". Myślę sobie "ludzie słyszą". Eeee...zaraz, zaraz... jacy ludzie ? :P Ufff, całe szczęście, że sąsiedzi są tu tylko sezonowi! A z drugiej strony: co mnie to obchodzi co pomyślą?! Tu się dzieje życie!... Stoimy zatem na ogródku, ja kręcę przecząco głową, a Pyzka krzyczy "kcem warzywa"... Nawet przez chwilę było to trochę zabawne i zaproponowałam byśmy poszły na grządki do Dziadka po warzywa, ale chyba nie załapała żarciku. Także tego... Darła się i ryczała, w końcu rzucała na ziemię (tak, tak, jak normalny (?) dwulatek :P) i szarpała wózek ze śpiącym (szok, że przy tych dźwiękach, ale jednak...) Adasiem. Na koniec zerwała z siebie płaszcz krzycząc "mamusia, choć do domku, kcem warzywa", ale nie dałam za wygraną... Omal nie wykipiałam, a żeby się opanować i nie krzyczeć "a ja owoceeee" czy coś równie głupiego, biegałam wokół ogródkowej naszej choinki, a ona za mną. Zdecydowałam: żadnych warzyw!! :P Przetrwałyśmy! Wybiegałyśmy tę złość, rozmówiłyśmy się, mokre od potu i łez ruszyłyśmy na spacer!
Nie zaszłyśmy jednak daleko. Pyzka postanowiła odwiedzić Ciocię i nie szło jej wytłumaczyć, że nikogo nie ma! Uparła się, że otworzymy bramę i pójdziemy do Cioci. W końcu zawisła na bramie, bo ona chce wejść. Mało! Wzięła nasze klucze i próbowała otworzyć kłódkę. Motała się i kombinowała zawodząc i jęcząc, nie przyjmując do wiadomości, że nikogo nie ma i klucza też nie ma :(
No to spaceru miałam aż za wiele!
Wróciłyśmy do domu na zupę.
Adaś dostał marchewkę, a Pyzka zupę.
Głupia ja! Sobie też zupę zagrzałam...
Niestety, skoro karmiłam Adasia to córkę też musiałam, bo "mała jestem". Po 15 minutach sztafety obiadowej na 3 łyżki, upieprzona dokładnie na zielono kremem z porów, spocona jak mysz i wkurzona pod niebo, a także głodna, zaprosiłam kochane moje dzieci by położyć je na poobiedni spoczynek. Adaś zaczął się już upominać o swoją porcję mleka, więc Pyzkę wysłałam samą przodem, do łazienki. Wpadła na górę i schowała się w namiocie. W końcu, po kilku minutach, gdy już karmiłam młodego, poszła do toalety i wróciła z gaciami w kolanach (czyli po sikaniu (?)). Sama wyjęła sobie strój do spania, przebrała się i położyła na drzemkę ze wszystkimi misiami. Ja w tym czasie żyłam pełnią mojego macierzyństwa, tj. karmiłam, ciesząc się w duchu, że córka sama się przebrała, i że już za kilka minut dostąpię błogiej ciszy. Gdy rozanielone moje dziecię odpadło od piersi ukazując mi przesłodką, zalaną mlekiem buzię zabrałam się za posprzątanie porozrzucanych galotów i spodni. Okazało się, że odzież jest porządnie mokra. Pomyślałam, że nasze dziecko rezolutne pewnie znów chciało samo wylać zawartość nocnika do sedesu i zalało się dokumentnie. Na samą myśl omal nie rozerwałam ze wściekłości mokrych gaci. Powstrzymałam się! Przecież chciała dobrze... Jednak w łazience nie było śladów po takowej operacji (zwykle cała podłoga do mycia, dywaniki do prania, a sedes suchy). Nic a nic. Wyszłam więc i pytam najspokojniej jak potrafię, czemu gacie i portki są mokre? W myślach karmię się wciąż nadzieją, że może nie zdążyła się rozebrać nad nocnikiem (bywa...). No, ale nie! To nie ta bajka! Bo nasza latorośl, pękając wprost z dumy oświadczyła, że zerżnęła się w gacie w samym środku pieprzonego namiotu. Pytam czy żartuje, macając w tej samej chwili namiot, bo na pierwszy rzut oka śladu nie ma. Ale już na drugi...
No-rzesz-k*!#$%^*&!$#@%$@
Jednak to prawda! Poszło... na matę namiotową (z wypełnieniem, a jakże!), miśka, lalkę z wełny wypchaną runem owczym (!!!), rogala-kojec do spania i dwie poduszki! Wszystko oczywiście przeleciało również na podłogę oraz nową (2 tyg.) wykładzinę. Nie, żebym rozwiesiła przed spacerem, w jakże dramatycznych okolicznościach, drugie pranie...
No i tak dobrnęliśmy do godziny 13.
Teraz, gdy to piszę jest 13.20, a oni nadal nie śpią.
Adasiek co chwilę gubi smoczek i jęczy, bo nie mogąc go znaleźć zagryza paluchem, a siostra oczywiście mu nie pomaga, bo śpiewa w łóżku pod nosem 'Papużkę', choć w akcie desperacji już dwa razy groziłam, że zalepię jej buzię plastrem (po minie i głośności śpiewu wnoszę, że wie że żartuję... Do tego robi to tak słodko, że chociaż jestem na krawędzi, gdzieś między krzykiem rozpaczy, a śmiechem przez łzy, mam ochotę poprosić, by zrobiła to jeszcze raz ;P
* * *
13:30
Śpią!!!
Padam na twarz, a zamiast upragnionej ciszy za głową buczy mi pralka z cholernymi, zaszczanymi poduchami! I jak to później rozwiesić, by znów nie paść ofiarą 'warzyw'? na samą myśl mam gęsią skórę...
* * *
Zjadłam 3 ptasie mleczka, 4 wafle ryżowe (dietetycznie?), 2 (albo 3...) kawałki szarlotki, garść rodzynek i parę (no dobra, paręnaście) wafli a'la andruty i trochę mi lepiej, ale też gorzej, bo nie ma chipsów, a to one pomagają mi najbardziej!
Tak, wiem, to dużo cukru!
Ale...
Jeśli nie przeżyłaś/-łeś nigdy takiego "dnia próby" - nie oceniaj! A jeśli masz to już za sobą to wiesz, że zbieram siły na to, co spotka mnie po drzemce... i pocieszam za to, co było przed... :P
* * *
Nie może być ciągle "różowo", bo któż doceniałby wówczas te dobre chwile? :D
Czasem musi boleć... "ponoć jak boli to czujesz, że żyjesz"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz