Pogoda w majówkowym tygodniu była dość nieprzewidywalna...
Nie można zatem było zaplanować sobie praktycznie niczego :(
Chcieliśmy grillować, a łapał nas deszcz...
Planowaliśmy prace domowe, by jakoś sensownie spożytkować czas, gdy okazywało się, że aura sprzyja robotom ogródkowym. Cały tydzień był taki zwariowany - z nosem przyklejonym do szyby w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie "co też dziś będziemy robić?".
Chociaż już ledwo się kulałam, ciągnęło mnie na jakieś "włóczęgi"... Gdzieś poza naszą usianą kałużami leśną dróżkę i polanę przypominającą bardziej zielone jezioro :)
W końcu, w czwartek, czyli już teoretycznie po majówce, choć Pan Mąż np. nadal świętował początek maja z nami w domu <3 zdecydowaliśmy się zaryzykować spacerowe wyjście. Początkowo mieliśmy wybrać się do pobliskiego miasteczka, oddalonego o jakieś 10 km od naszego bezpiecznego domku, by w razie czego móc jak najszybciej uciec, gdyby złapał nas deszcz.
Pyzce opowiedzieliśmy, że pójdziemy na spacer, na którym może nawet zobaczymy jakieś zwierzątko typu 'pies' czy 'kot' :) Na co młoda ochoczo stwierdziła, że skoro zwierzątko, to może "miś"...
- Nie tym razem - odpowiedział tatuś i powróciliśmy do przygotowań, ubierania i pakowania niezbędnych akcesoriów, jak np. folia przeciwdeszczowa. Coś mnie jednak podkusiło, by sprawdzić godzinową prognozę pogody. W stolicy najbliższe 3 godziny miały być suche... Postanowiłam ten jeden raz zaufać przewidywaniom.
- A może jednak pokazalibyśmy jej misia? - rzuciłam nie do końca wierząc w powodzenie mojej próby :)
Pan Mąż może nie okazał oczekiwanego tak przeze mnie entuzjazmu dla tej propozycji, ale też nie powiedział "NIE" :D Postanowione! Jedziemy do ZOO :D:D:D
W prawdzie dzieliła nas od niego pełna godzina podróży, a zegarki wskazywały już 14-stą, ale mieliśmy misję: pokazać córce misia!
Spakowaliśmy się prędziutko i wyruszyliśmy w drogę :) Nasze perfekcyjne dziecko zdecydowało się wykorzystać czas podróży na regenerującą drzemkę - zuch dziewczyna!
Kilka minut po 15 dotarliśmy pod ogród zoologiczny i już od zaparkowania auta wiedzieliśmy, że pomysł był strzałem w 10!
- Zebra, zebra, zebra!!! - usłyszałam, nim zdążyliśmy zgasić silnik. Dobrą chwilę zajęło mi zorientowanie się, o którą zebrę chodzi Pyzce :) Otóż, zebry wymalowane są na budynku ZOO od strony ulicy Ratuszowej :D
Dalej było już tylko lepiej :) :) :)
Chociaż ani pora ani pogoda wydawały się nieco niestandardowe jak na odwiedziny w ZOO to wypad udał się znakomicie.
Pyzce z wrażenia buzia się nie zamykała, aż trzeba było ją upominać, by nie nałapała much...
"Żyjacha, tukan, majpka" ;D
Wszystko jej się podobało, wszystko interesowało! W pewnym momencie nie chciała już nawet iść za rękę tylko prawie biegła w poszukiwaniu kolejnego zwierzątka.
Było tak jak najbardziej lubię zwiedzać takie obiekty... spokojnie i cicho. W ogrodzie poza nami spacerowało dosłownie kilka podobnych nam rodzin z maluchami. Zwierzęta spacerowały leniwie po wybiegach tak, że można było podziwiać je w całej krasie ;) Papugi gaworzyły ze sobą, lwy wylegiwały się na samym środku wybiegu, a nosorożec odpowiadał na zaczepki porykiwaniem.
Gdy dotarliśmy do hipopotamów zaczęło nieco kropić, co wcale mi nie przeszkadzało, bo oznaczało jedynie dłuższy postój w tymże miejscu, które jest moim ulubionym z całego ogrodu zoologicznego <3 Oba warszawskie hipki akurat sobie pływały, co można oglądać przez szybę ich ogromnego basenu. Z rozmarzeniem wpatrywałam się w ich ogromne cielska, z gracją poruszające się pod wodą... Chciałabym czuć się tak lekka jak one w tej wodzie, a nie jak typowy hipopotam na lądzie ;P
Tu, ku uciesze Pyzki, schroniły się też inne spacerujące po ZOO osoby, a wraz z nimi kilkoro dzieci, z którymi Pyzka próbowała nawiązać kontakt :) Cudnie było patrzeć na te jej podchody. Patrzyła z zaciekawieniem na sobie podobne ludziki i gadała po swojemu, tłumacząc, że "tu duzia jyba" :D
Gdy dotarliśmy do hipopotamów zaczęło nieco kropić, co wcale mi nie przeszkadzało, bo oznaczało jedynie dłuższy postój w tymże miejscu, które jest moim ulubionym z całego ogrodu zoologicznego <3 Oba warszawskie hipki akurat sobie pływały, co można oglądać przez szybę ich ogromnego basenu. Z rozmarzeniem wpatrywałam się w ich ogromne cielska, z gracją poruszające się pod wodą... Chciałabym czuć się tak lekka jak one w tej wodzie, a nie jak typowy hipopotam na lądzie ;P
Tu, ku uciesze Pyzki, schroniły się też inne spacerujące po ZOO osoby, a wraz z nimi kilkoro dzieci, z którymi Pyzka próbowała nawiązać kontakt :) Cudnie było patrzeć na te jej podchody. Patrzyła z zaciekawieniem na sobie podobne ludziki i gadała po swojemu, tłumacząc, że "tu duzia jyba" :D
Z drugiej strony czasem na widok takich scen pęka mi serce, bo ona tak bardzo tęskni za kontaktem z dziećmi... Szkoda, że Adasiek urodził się taki mały :P Pyzka snuła plany na wspólne kopanie piłką czy układanie klocków. Mam nadzieję, że brat nie sprawi jej zbyt dużego zawodu swą bierną postawą w tych pierwszych miesiącach życia...
Wizyta w ZOO wprawiła mnie w doskonały nastrój z jeszcze jednego powodu...
Ubawiłam się prawie do łez, a wszystko to oczywiście za sprawą dzieci :D
Aż trudno uwierzyć, że w pustym ogrodzie zoologicznym, gdzie zwiedzających można było na palcach obu rąk zliczyć, w kilka minut można zasłyszeć tak niesamowite historie :)
Dzieci mają moc!
Gdy obserwowaliśmy popołudniową przekąskę szympansów, potwierdzając co 2-3 sekundy "tak, majpka mniam-mniam" przy sąsiednim okienku ustawiła się 4-osobowa rodzinka z nieco starszymi latoroślami.
Niestety, nie towarzyszyli nam długo... Rodzice pospiesznie zabrali je w inne miejsce zaraz po tym, jak ich synek stwierdził, że "małpka jebanan" :D :D :D Słowo daję, że to nie moje dziwne skojarzenia, ani niedosłyszenie, co potwierdziła z resztą reakcja rodziców. Omal nie pękliśmy ze śmiechu... tylko jego tato spalił lekkiego buraka :P Zaraz potem pomyślałam, że może to i lepiej, że w naszej wersji "majpka mniam-mniam" i przestałam powtarzać "małpka je"... Niech jej będzie "mniam-mniam" - tak bezpieczniej :P
Prosto od małpek poszliśmy do słoni. W związku z tym, że te ogromne ssaki spacerowały w sporym oddaleniu chwilę zabawiliśmy przed wybiegiem, nim Pyzka je dojrzała i połapała się na co patrzy. Policzyliśmy użytkowników zagrody, określiliśmy role: "tata, soń, mama soń, dzidzi soń" :D
Sprawdziliśmy też oczywiście, czy aby na pewno każdy zwierz ma trąbę na miejscu i już mieliśmy ruszyć dalej, gdy nagle za plecami usłyszeliśmy cienki, dziewczęcy głosik, sprawdzający, jak się okazało, te same słoniowe parametry tymi słowami: "Mamo, a dlaczego temu słoniowi wystaje z tyłu trąba małego słonia?" :D :D :D Jak myślicie, dlaczego? (podpowiedź na zdjęciu poniżej, choć już 'mały słoń' zdążył się w większości ukryć :P)
Jakże to wspaniała przygoda być rodzicem!
A wyobrażacie sobie ile takich "hitów" można usłyszeć, gdy ogród pełny jest ludzi w słoneczne niedzielne popołudnie? ;P Wprost nie mogę się doczekać kolejnych wycieczek do ZOO jak również w inne miejsca, gdzie na pewno czeka nas nie mniej rozrywek i niespodzianek ;)
Majówkowy, spontaniczny wypad do ZOO, mimo pewnych niedogodności pogodowych, które skróciły nasz spacer do auta (prognoza, której zaufałam sprawdziła się co do joty i po 3h od jej sprawdzenia faktycznie zaczęło padać) świetnie się udał. Nawet misie, które Pyzka tak kocha, obiecane na wyjeździe z domu, udało nam się pokazać w przelocie - na jakieś 3 minutki deszcz osłabł na tyle, że dało się podnieść daszek wózka :D
Wrażeń było co nie miara!
Dość, że już miesiąc opowiadamy i przeżywamy wciąż na nowo to, co widzieliśmy <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz