wtorek, 21 lutego 2017

Vaison la Romaine, czyli...

...ostatnia "kropka" na mapie miejsc odwiedzonych przez nas w trakcie naszej francuskiej przygody :)

Trzy miesiące minęły od tego ostatniego zwiedzania. Niezły poślizg blogowy :P A ja się dziwię naszym ekipom remontowym, że nie dotrzymują terminów...

Długo, oj długo czekał ten post na napisanie i publikację...
A czemu?
Mogłabym tłumaczyć się przeprowadzką, urządzaniem, remontami, zakupami, nieprzespanymi nocami i tysiącem różnych innych spraw. Mogłabym, ale...
Prawda jest taka, że odkładałam napisanie go w tzw. nieskończoność, bo to już ostatni wpis o naszym życiu TAM. Ostatnia, cienka niteczka łącząca nasze tu i teraz z tym, co było. To było jeszcze tak niedawno... jeszcze czuje ten smak bagietki, a jednak "to już było i nie wróci więcej". 
Pozostaną wspaniałe wspomnienia, a Vaison la Romaine będzie z pewnością jednym z nich :)

Do tej niewielkiej miejscowości, niezwykle bogatej w zabytki z czasów rzymskich (co za niespodzianka! przecież jej nazwa wcale na to nie wskazywała :P ), dotarliśmy z Avignon w niespełna godzinkę. To był słoneczny, piękny dzień, czyli dzień jak co dzień w Prowansji :P Ehhh...jakże mi tęskno! (choć dziś i u nas słońce, tyle że 0 stopni, gdy tymczasem w Avignon 17...)
Chociaż wycieczka była raczej z tych spontanicznych, bez drukowanych map i przewodników, wszędzie trafiliśmy bez najmniejszego problemu, a to dzięki doskonałemu oznakowaniu szlaków i tras w mieście. Pusty parking przy jednym z zabytkowych kościołów, a dokładniej, przy katedrze Maryi Panny z Nazaretu, okazał się świetnym punktem startowym naszego spaceru.
 

Vaison la Romaine podzielone jest na dwie części rzeką. Zabytki rzymskie ulokowane są w dolnej, głównej części miasta, na północnym brzegu rzeki. Miasto Górne to natomiast ruiny zamku górujące nad plątaniną wąskich uliczek oplatającą wzgórze po południowej stronie rzeki. Zarówno jedna jak i druga część są zdecydowanie warte uwagi...
Nie muszę chyba pisać, że zdani byliśmy jedynie na znaki i intuicję, bo biuro informacji turystycznej miało akurat lunchową przerwę (za tym akurat tęsknić nigdy nie będę!).  Ruszyliśmy zatem zgodnie ze strzałkami, by po kilku minutach spaceru dotrzeć do kolejnego punktu turystycznego  :) Niewielka kaplica była dla nas sporym zaskoczeniem, gdyż u jej stóp wypasały się zwierzęta z rozstawionego tuż obok cyrku... Przedziwne połączenie!
Jako, że nie jesteśmy szczególnymi fanami architektury, także tej sakralnej wrażenia to na nas większego nie zrobiło... Co się zaś tyczy Pyzki - ona była wniebowzięta! Tu w zasadzie dla niej nasz spacer mógł się zakończyć :) Była lama, wielbłąd, koń, dwa kucyki, tygrys i małpka w klatce. Tylko tyle i aż tyle :D  Na szczęście podróżowanie w wózku skutecznie powstrzymało jej sprzeciw co do dalszej trasy i posilona 'chrupko-uspokajaczem' zwanym też 'uwagi odwracaczem' (choć szczerze tej taktyki nie znoszę) pojechała z nami dalej :)
A co było dalej?
Dalej doszliśmy do wykopalisk pozostałości głównej ulicy rzymskiego miasta wraz z ruinami term, rozlicznymi kolumnami, łukami, mozaikami i freskami. Obiekt jest ogrodzony, a wstęp na jego teren jest płatny, jednak całość tego obszaru archeologicznego widoczna jest doskonale z ulicy. Nam w zupełności to wystarczyło :)  

Kolejny teren z wykopaliskami, obejmujący także muzeum archeologiczne oraz teatr rzymski był zamknięty z powodu przerwy i ogrodzony lepiej niż poprzedni, więc ze zwiedzania "przez dziurę w płocie" nici :P

Ruszyliśmy zatem na podbój miasteczka :) 5 ulic w trzech rzędach, na nich oczywiście wszystko pozamykane - przerwa!- i to by było na tyle :) 
No, prawie...
Jako, że wybiła akurat godzina pyzkowego posiłku postanowiliśmy przycupnąć w jakiejś knajpce na bodaj jedynym placu miasta. To była doskonała decyzja! Córka wciągnęła ochoczo zupę wraz z deserem, a my połechtaliśmy się nieziemsko dobrymi goframi :) Takie wycieczki to ja lubię!
Jeszcze tylko mała przebieżka po placyku wokół fontanny...

 
  ...i Pyzka padła w wózku na poobiednią drzemeczkę zupełnie nieświadoma jakie atrakcje ją ominą! Pięknym, rzymskim mostem przeszliśmy na drugą stronę rzeki, by skierować swe kroki do Górnego Miasta. 

Zabudowa tej części Vaison la Romaine zdecydowanie bardziej mi się podobała, jednak spacer wąskimi i stromymi uliczkami nie należał do najłatwiejszych. Poza tym, że było stromo było też pusto i czasem aż trochę straszno! Nisko zawieszone słońce wraz z cieniem rzucanym przez ciasno przylegające do siebie kamieniczki tworzyło jakiś taki mroczny, tajemniczy klimat. Do tego, przez cały czas tam spędzony, a mogliśmy pętać się tam dobrą godzinę minęło nas może 5 osób... Dziwne, że nie było tam tubylców, a jeszcze dziwniejsze, że także zaledwie kilku (z nami licząc) turystów!
 

Niestety, dostęp do ruin zamku jest mocno ograniczony. Z całą pewnością nie są one dostępne dla zwiedzających z wózkiem... nawet tak terenowym jak nasz! Chociaż udało nam się podejść bardzo blisko w pewnym momencie musieliśmy się rozdzielić... Pan Mąż ruszył eksplorować nieznane nam tereny, a ja zostałam ze śpiącą Pyzką niżej. Jak stwierdził nasz zwiadowca "szału nie ma". Niezły widok na okolicę, ale poza tym niewiele ciekawego.


 A tak zamek prezentuje się z dolnego, głównego miasta:


I tak to sobie pozwiedzaliśmy ostatni raz...
W tym miejscu kończy się cykl "Co Brykusie widziały we francuskim życiu" :(
To były wspaniałe wyprawy, małe i duże, które pozwoliły nam zobaczyć kawałek świata. Będzie mi tego brakowało! Choć z drugiej strony... To, że skończyliśmy zwiedzać tam, nie znaczy, że całkiem :) Mam nadzieję, że jak tylko dokończymy się urządzać, co, jak mi się zdaje, potrwa jeszcze do Wielkanocy, wznowimy cykl z wypadami po Polsce... bliskimi i dalekimi :D
Marzy mi się polskie morze, ale i góry, chociaż mazurami też nie pogardzę :P Najbliżej zaś mamy na Lubelszczyznę, więc może jakiś kogucik z Kazimierza Dolnego się trafi... kto wie ? :) 

Tymczasem wracam do rozważań nad firankami, zasłonami i patelnią do naleśników :P

Na blogu natomiast wyglądajcie już wkrótce rękodzielniczego posta :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz