środa, 15 lutego 2017

Polskie smaki nareszcie na moim języku

Mogło się Wam już znudzić to moje ciągłe wzdychanie za polskim jedzeniem. W końcu, co i raz jęczałam z tęsknotą na blogu podczas naszego pobytu w Avignon za pierogami itd. :P. Tak bardzo brakowało mi tylu przysmaków!!! 
Teraz w końcu mogę się ich najeść do woli :)
Ciekawa jestem tylko bardzo jaki to będzie miało finał wagowy :P
W wadze piórkowej nigdy nie byłam, a teraz, przez nadrabianie dwuletnich, z małymi, świątecznymi przerwami, ale jednak, zaległości, wielkimi krokami zbliżam się do wagi ciężkiej...
Trudno! 
Jak mawia zawsze moja mama "w zimę bardziej chce się słodkiego" i inne takie"ludowe" mądrości, że jak organizm się dopomina to mu trzeba dać, niedobory uzupełniać itp. itd. Zgadzam się w całej rozciągłości ze wszystkim co jakkolwiek usprawiedliwia moje aktualne poczynania :)
Zaczęło się niewinnie, przedświątecznie, pierogowo...
Wiadomo, że tydzień po przyjeździe z emigracji nie będę, nadal jeszcze "na walizkach", lepić pierogów na święta. Zatem, pod pretekstem testowania potraw wigilijnych, zjadłam mniej więcej sto kilo pierogów z kapustą i grzybami od wszelkich możliwych producentów, których wyroby są dostępne w promieniu jakichś 40 km :P Kolejne porcje pierogów zagryzałam nie czym innym jak oczywiście twarogiem :) I tak, jeszcze przed świętami, osiągnęłam linię totalnie wyrazistą :D niemieszczącą się w żadną garderobę z francuskiego życia... 
Jeśli chodzi o spożycie świąteczne, czyli dni pomiędzy 24 a 26 grudnia, to one nigdy, ale to przenigdy nie podlegały żadnej klasyfikacji przy żywieniowych rachunkach sumienia. Spuszczamy na nie zasłonę milczenia i przechodzimy do tego, co było dalej. A dalej, wiadomo, resztki świąteczne, nie mniej wyborne niż kilka dni wcześniej serniczki i makowczyki, tym lepsze im mniej ich pozostało na talerzach... 
Gdy smaki Bożego Narodzenia przestały królować na naszym stole zaczęło się codzienne gotowanie. I tu dopiero niespodzianka... 
Ileż dań można ugotować! 
Jaka dowolność w doborze produktów! 
Jaka przestrzeń do gotowania (4 palniki!)! 
Jaka swoboda w przygotowywaniu (mam prawdziwy blat!!)! 
I w końcu: jak to wszystko doprowadzi mnie do zguby, a już na pewno do nadwagi (Boże, uchroń choć przed otyłością :P)!!! 
Ogórkowa, gulasze (obowiązkowo z kopytkami), najprawdziwsze z prawdziwych schaboszczaki. Do tego deser, no bo jak to tak bez deseru?! Zatem serniczek (ten już akurat nie domowy, bo nadal nie zgłębiłam sekretów jego przygotowywania) lub strucla serowa... Same pyszności. 
Nie mogę też nie przyznać się do mojej pączkowej słabości, którą, w swej naiwności, tłumaczę przygotowaniami do bodaj najważniejszego święta w roku... 'Tłusty Czwartek' oczywiście! A skoro tak świetnie poszły mi pierogowe testy, to pączki testuję z takim samym, jeśli nie większym, zaangażowaniem i pasją. Niestety, aktualny rezultat nie jest zbyt radosny i nie mam tu na myśli mojego wyniku na wadze :P Najlepszego pączka jakiego zjadłam od przyjazdu z Francji zrobiła teściowa mojej szwagierki, a że nie był to pączuś sklepowy nie mam szans na takowe w Tłusty Czwartek :(
Nie zgadniecie jednak jakie 'danie' rozłożyło mnie na łopatki, gdy sobie o nim przypomniałam i stało się poniekąd przyczynkiem do tego wpisu.
Cieszyłam się jak małe dziecko, a podczas jedzenia uśmiech nie schodził mi z twarzy tak, że kluski wypadały bokiem... O czym mowa?!
Przypomniało mi się jedno z ulubionych dań "przedszkolnych", bo któż z Was nie jadł w tym przybytku makaronu z twarogiem, śmietanką i cukrem?! Ja jadłam i uwielbiałam, a teraz, gdy białego sera mam pod dostatkiem nie mogłam odmówić sobie tej frajdy :D
I powiedzcie mi, na cholerę mi te blisko 400 rodzajów francuskich serów, zepsutych mniej lub bardziej, śmierdzących skarpetą czy zgniłym jajem, kiedy z jednego prawdziwego twarogu wyczarować można tyyyle przysmaków? :)

I tak to właśnie nadrabiam wszelkie zaległości, zaspokajam tęsknoty i...robię "masę" :P
'Rzeźba' planowana jest raczej na lato, bo teraz jakoś się nie składa...
Niestety, karnawał :D
Kolejna moja wymówka, w której dzielnie wspiera mnie teść, podtykając mini-pączusie ("rozdawali za darmo, bo niewyrośnięte") czy faworki ("dietetyczne i jakie lekkie!") <3
Pan Mąż, 'zamawiając' u mojej mamy co weekend jego ulubione ciasto (słodsze od cukru!! coś takiego jak tutaj), również przykłada swoją cegiełkę...
Nie mogę zapomnieć też o mojej siostrze, która przywiozła mi na ferie bezę wraz ze składnikami na krem :) Pyzka dzielnie pomagała mi ubić śmietanę i przygotować masę, a następnie wyręczyła mnie przy myciu miski...
 
Niestety, pora spania uniemożliwiła jej pomoc w zjedzeniu bezy (a raczej podła i zła matka, która nie daje jej słodyczy :P). Dobrze, że choć moja mama trochę mi pomogła, bo inaczej "rozeszłabym się chyba w szwach" :P

Tymczasem, do Tłustego Czwartku pozostało 8 dni...
Czas zatem na testy kolejnego pączusia :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz