środa, 28 stycznia 2015

Nie taki diabeł straszny :P

Teraz przejdziemy w tryb przemyśleń i obserwacji różnych poczynionych w pierwszych dniach pobytu w Avignon :)

"Francuzi nie mówią po angielsku" - tak właśnie wyrokowali wszyscy, którzy dowiadywali się o naszej emigracji!
Co ja na to?
"Nic nie szkodzi, ja też nie :)"
Faktycznie, mój angielski jest słaby, jednak w moim odczuciu komunikatywny :)

Nie przejmowałam się jednak ewentualnymi problemami komunikacyjnymi...

Dostałam od Taty turystyczne rozmówki formatu paczki papierosów :) (Tato mój pracował kiedyś trochę we Francji) z podkreślonymi zwrotami najważniejszymi: dobrze, nie rozumiem, rozumiem, co znaczy..? Dodając do tego to, co już umiałam z racji słabości do słodyczy :P stwierdziłam optymistycznie, że skoro mój Tato pracował ze znajomością tych kilku zwrotów, to ja nie pracując na pewno przeżyję i bez nich :D

(Tak trochę bardziej serio Tato umie jeszcze kilka słów, których przebiegle nie podkreślił i nie wiedziałam przez to, że są tak ważne :P)

Podjęłam oczywiście próbę nauczenia się czegokolwiek sama, przed wyjazdem, jednak mój zapał, choć ogromny, został przytłoczony ilością spraw do załatwienia, komplikacji okołowyjazdowych, okołopracowych i okołozdrowotnych ;/
Tym sposobem przyswoiłam zaledwie kilka lekcji z kursu mówienia, czy jak podaje sama autorka, pewna Blondynka, kursu rozmawiania po francusku...

Nie sądziłam, że tak szybko moja znajomość, czy też nieznajomość, języka zostanie wystawiona na próbę  :P
Mianowicie, test ten nie wynikał bynajmniej z niechęci Francuzów do innego niż ich ojczysty języka, a z pewności pewnego męża, ściślej mojego, co do jego, hmmm... świetności :P (zdecydowanie bardziej pasuje to słowo na Z, ale do bloga chyba nie :P)
Bo mój mąż był wcześniej w Avignon, kilka razy, ostatni raz 3 tygodnie przed naszą przeprowadzką...
Jako więc stały bywalec zabrał nas na kolację oraz na spacer, romantyczny, wieczorny... by po przejściu kilku przecznic, dwóch skrętach w prawo, 3 w lewo i znów w prawo stwierdzić, że po ciemku te ulice zupełnie inaczej wyglądają...
Dałam mu jeszcze chwilę, żeby spróbował może naprawić swój błąd, ale pomysł, że zawsze możemy iść wzdłuż murów, wtedy na pewno dojdziemy do domu o takich długich, a nasz dom TU (wzdłuż całych murów biegnie po ich zewnętrznej stronie "najgłówniesza" ulica)  sprawił, że postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce...

Nie miałam zbyt wiele czasu do namysłu...było już późno, ulica była pusta, przed nami tylko 1 kobieta, która zaraz nas minie, a z nią szansa na odnalezienie drogi do domu...

Na początku spaceru, po 5 minutach od wyjścia z domu, mąż pokazał mi dworzec, więc wydawał mi się on być blisko :)

Mijając więc Francuzkę lat ok. 25 powiedziałam najbardziej połamanym francuskim jaki możecie sobie wyobrazić: "Dzień dobry, przepraszam bardzo, nie mówię po francusku, czy może mi pani powiedzieć gdzie jest dworzec?"  No i szok, zrozumiała mnie!!! Zaczęła coś mówić, oczywiście szybko (dlatego zawsze mówię na początku, że nie mówię po FR, żeby nie mówili za dużo i za szybko bo i tak nie rozumiem), ale, HAHA, umiałam ją poprosić żeby mówiła wolniej, i okazało się, że szliśmy całkiem w drugą stronę !
Tu ukłon do Blondynki na językach, że tak szybko uczy swoich kursantów słówek: wolno, daleko, blisko, lewo, prawo, dworzec :):):)

Wróciliśmy szczęśliwie do domu, ja oczywiście dumna jak paw, przekonana o mojej hmmm...świetności :P i tym, że teraz to już na pewno sobie poradzę!

No i radzę sobie :)

Nie jest do końca prawdą, że Francuzi nie mówią po angielsku, przynajmniej nie tu, w Avignon :)
Na szczęście to miejscowość turystyczna, co zdecydowanie zwiększa nasze szanse na rozmowy po angielsku :)
Zakupy, czy to odzieżowe, czy spożywcze, wizyty w restauracji czy kawiarni nie stanowią tu praktycznie problemu bez znajomości francuskiego...

Gospodarze rezydencji, w której mieszkamy mówią dobrze po angielsku, dobrze że idzie się dogadać :P Ale już Pan Złota Rączka ni w ząb. Kiedy do mnie przyszedł coś naprawić i zaczął do mnie mówić podałam mu komputer z google translatorem...co również niewiele pomogło...nowa taktyka jest taka, że niczego nie psujemy i staram się go unikać :P

Nie da się przewidzieć, kiedy, na pytanie "czy mówisz po angielsku", w odpowiedzi zobaczę tylko zaprzeczające kręcenie głową...

Z dnia na dzień uczę się coraz więcej słówek, staranie przygotowuję się też do zakupów, planuje, co chcę kupić i sprawdzam jak się to może nazywać... Zapisuję trudne słowa i w razie potrzeby po prostu wyjmuję notes i daję do przeczytania ;)
Najważniejsze żeby się nie bać! Zawsze zaczynam po francusku : Dzień dobry, przepraszam bardzo...
myślę, że to ich ośmiela, a z drugiej strony, kiedy potem zaczynam mówić coś po angielsku głupio im odejść, bo już nawiązaliśmy kontakt, odpowiedzieli dzień dobry, więc chyba im nie wypada mnie olać :P starają się więc pomóc.
Ogólnie, to ludzie dość pogodni i uprzejmi, nie spotkałam się z negatywnymi reakcjami wprost (może pod nosem coś sobie mruczą, ale trudno).

Co ciekawe, wcale nie ma osób znających choć słowo po angielsku w takich miejscach jak poczta, bank czy "pomoc społeczna"(nie wiem jak to nazwać inaczej, tu są 2 jednostki, jedna odpowiedzialna za ogólne ubezpieczenie, czyli chyba taki ZUS, a druga dla rodzin gdzie ktoś nie pracuje czy ma trudną sytuację). Byłam tym faktem bardzo zawiedziona, bo zdaje się, że na pocztę czy do banku przychodzą też turyści, a co do "pomocy społecznej", to jest tu bardzo wielu emigrantów, wśród których znakomita większość jest podzielona tak jak my: mąż pracuje, a żona jest w domu, więc korzystają z obydwu społecznych instytucji (socjal we Francji jest paluszki lizać :P), a na pewno nie wszyscy mówią po francusku...

No cóż, trzeba było dać radę, to dałam...
Mój monolog po "francusku" do Pani w okienku brzmiał następująco: "nie rozumiem, dobrze, nie dobrze, nie wiem, jeden, wypłata, koniec, styczeń, mąż, numer, ubezpieczenie" Oczywista oczywistość! :P (jednak, gdyby ktoś miał problem to: "nie wiem czy dobrze wypełniłam dokumenty, numer ubezpieczenia dostaniemy jak damy pierwszy dokument od wypłaty męża, który będzie na koniec stycznia)

Na poczcie, też oni ni w ząb po angielsku :/ Zapytałam o to ile kosztuje paczka do Polski, pokazałam wymiar, napisałam wagę... Nie umiem jeszcze pytać o czas, np. Kiedy coś się stanie, kiedy to będzie..
Ale wiem jak jest tydzień, narysowałam więc na kartce 2 kropki, strzałkę od kropki "Avignon" do kropki "Pologne" i powiedziałam "1 tydzień, 2 tydzień?"...
I wszystko stało się jasne :P
Tak jak i to, że nie wyślę stąd żadnej paczki, bo 1 kg o wielkości pudełka od niedużych butów to koszt ok. 15 EURO ! ! ! Ale dochodzi w mniej niż tydzień!

U lekarza:
Na wizycie się dogadałam, ale bałam się, czy się na nią dostanę, z Panią z recepcji nie dało się pomówić, ja nie byłam przygotowana po francusku, bo powiedzieli mi, że będzie angielski i będzie ok... A tymczasem przychodzę i nic...powiedziałam więc tylko "randewu", pokazałam godzinę i usiadłam w poczekalni... Miałam jednak słownik, napisałam więc w ratunkowym notesie kilka zdań techniką "Kali jeść..." i ruszyłam znów do recepcji...udało się! Zostałam przyjęta, zbadana, będzie nawet następna wizyta :P
Da się? Da się!

I takim to optymistycznym akcentem zakańczam rozważania językowe :)
Da się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz