poniedziałek, 14 grudnia 2015

Zabawa w rzucanie

Kiedyś, dawno, dawno temu obiecałam, że kiedy już zgłębię fenomen tej ulubionej przez Francuzów zabawy 'w kulki' opiszę Wam tutaj w czym rzecz.

No i stało się :P

Przyznam, że gdy przyglądałam się grającym na mieście ludziom, nie mogłam się nadziwić, co też może być fascynującego w rzucaniu przed siebie tymi kulkami...
Postanowiłam jednak spróbować, choć podchodziłam do tej zabawy z niemałą rezerwą...
Nigdy nie byłam dobra w żadnym właściwie sporcie.
Niestety, taka już moja uroda!
Nie było dla mnie dobrej piłki.
Skok przez kozła w 6 klasie mogłabym zaliczyć jedynie startując do skoku na przyrząd dla 6-latków.
Przewrót w tył do tej pory kojarzy mi się z dwutygodniowym bólem karku, a ściślej mówiąc z całkiem poważną próbą złamania sobie kręgosłupa.
Wymyk i odmyk - no niestety, nie dla mnie... Mój tyłek to zdecydowanie 'nielot'. 
Badminton - moja lotka zawsze na dachu.
Tenis stołowy - czemu nie? Tylko czemu ten stół taki mały?!
Narty...tiaaaa... jasne! Jedna próba na oślej łączce = trauma do końca życia! Toż to cud, że nie boję się śniegu!
Pływanie - O! tu mogę się pochwalić pewnymi sukcesami :) Unoszę się na wodzie!! Słonej! Stylem zwanym przez mego kochanego Ojca 'spławikowym'. Cóż, jak pisałam wyżej - mój kuper to nielot, więc się nie unosi! Chyba mam pośladki z ołowiu!Przy pływaniu grzech nie wspomnieć, że jestem pewnie jedynym na świecie okazem nie potrafiącym pływać na plecach!
Jeżdżę na rowerze i poczytuję to sobie jako niemały sukces, bo nauczyłam się tej trudnej sztuki dopiero w wieku lat siedmiu. 
Aaaaa! Ze sportów wykonywanych to oczywiście chodzę! Jak wiadomo, chodzenie to też sport, jest nawet z tego dyscyplina olimpijska! A ja chodzę prawie maratony i to w tempie prawie Korzeniowskiego (tak, wiem, że prawie robi dużą różnicę :P ). Jak najbardziej można więc powiedzieć, że się 'sportuję'.
No, ale żeby rzucać kulkami...
Sama nie wiem!
Takie było moje stanowisko w tej sprawie do pierwszego razu.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło...

Petanque
Kocham tą grę!
Gra polega na rzucaniu.
Wystarczy w miarę gładki plac bez trawy (tu oczywiście są specjalnie wyżwirkowane 'bulodromy') i kule - wyposażenie nie jest więc jakieś szalenie kosztowne i wymagające!
Kule, metalowe 'bule' (boule to po francusku kula), są dość ciężkie, bo ważą ponad pół kilo (między 600 a 800 g). Rzuca się je w kierunku małej kulki, nazywanej świnką. Gra polega na tym, by dorzucić swoją kulę jak najbliżej świnki. 
Ot, cała filozofia.
Brzmi nudno?!
Wcale nie jest!
To najlepsza gra w jaką grałam!
Serio!
Po pierwszej rozegranej partii zażyczyłam sobie własne kule! 
Teraz każde z nas ma własny neseserek z bulami i jesteśmy zawsze gotowi do gry!
I zawsze świetnie się bawimy :)
Wybijamy sobie nawzajem wygrywające kule, przestawiamy uderzeniem świnkę zmieniając tym samym zwycięzcę w ostatnim rzucie! 
Gra jest pełna emocji :) 
Śmiechom nie ma końca :D
Tak gramy my i nasi znajomi z Meksyku... Bo Ponoć Francuzi traktują tą grę mocno serio i zachowują kamienne twarze, a emocje trzymają na wodzy! O tym, że nie wypada się wygłupiać przy grze dowiedziałam się od znajomych, którzy popełnili to faux pas grając z tubylcami. Faktycznie, gdy widuję grupy ludzi 'pykających' partyjkę w czasie przerwy na lunch nie ekscytują się grą, nie uzewnętrzniają uczuć (a może ta zabawa ich nie ekscytuje?!). 
My na szczęście gramy z Meksykanami, możemy się więc chichrać do woli :P  
W grze tej podoba mi się również to, że jest ona dla każdego!
W sklepach widziałam nawet specjalne zestawy kul dla dzieci :)
Dzięki temu cała rodzina może bawić się razem, na świeżym powietrzu, bez wymówek, że ktoś jest do czegoś za mały, za duży, za stary, za słaby, nie umie... tu nic nie trzeba umieć! :)
I jaka frajda!


 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz