środa, 9 grudnia 2015

Brazylijska koleżanka, czyli o znajomościach część 3

Przerwałam cykl o znajomościach, by opowiedzieć wam jak to w Polsce ostatnio nam było, teraz jednak uzupełniam braki...

Moja druga po Meksykance koleżanka jest Brazylijką :)
Przecież to dość oczywiste, że na południu Francji właśnie takie znajomości najczęściej się nawiązuje :P Kiedy tu jechaliśmy, słyszeliśmy o tym, że te tereny to istny tygiel narodowościowy, ale żeby aż do tego stopnia to się nie spodziewałam! 

Historia naszej znajomości jest dość zabawna...
Jesteśmy sąsiadkami i mieszkamy na równoległych do siebie ulicach. Z naszego balkonu prawie widać ogródek Kaśki (bo nazywa się Katia, tyle, że nie ta "ruska", a więc nie mam pojęcia jak to pisać, będę więc pisała po polsku :-) ). A o tym, że mieszkamy tuż obok siebie dowiedziałam się, gdy opuszczała nasz wspólny pokój oddziału położniczego...

Gdy zdecydowaliśmy, że urodzę w prywatnej klinice, położonej blisko naszego domu (w przeciwieństwie do szpitala, który jest 'nie wiadomo gdzie' i nigdy go na oczy nie widziałam! czyli na końcu świata, bo przecież zlazłam całe Avignon wzdłuż i w szerz!!!) pozostało nam jedynie zdecydować czy 4 dni po porodzie spędzę w luksusowej 'jedyneczce' czy w sali dwuosobowej. 

Muszę tu, tak przy okazji roztłumaczyć dwie rzeczy. 
Mianowicie: Prywatna klinika brzmi jak luksus, nieprawdaż?! 
A tymczasem, jeśli człowiek ubezpieczony jest standardowo przez 'francuski NFZ' wówczas nie musi płacić kosmicznych sum za pobyt w tejże. W przypadku porodu NFZ pokrywa praktycznie 100% kosztów. Dopłaca się jedynie za ginekologa (zapłaciliśmy, choć jak słowo daję, nadal nie mam pojęcia za co to opłata!) i za anestezjologa (oczywiście, jeśli był potrzebny i tu rozumiem przynajmniej za co się płaci). Dodatkowo, jeśli wybierze się 'jedyneczkę' kosztuje to jakieś 80 EUR za dobę (no chyba, że życzymy sobie TV, wyro dla męża albo nie-wiem-co-jeszcze). 
A druga sprawa: jeśli ma się ubezpieczenie dodatkowe, o którym już Wam wcześniej wspominałam, wówczas (oczywiście w zależności od pakietu, ale ja tu piszę o tym co spotkało nas :) ), zwraca ono sporą sumkę za pokoik, a także "premiuje" narodziny dziecka kwotą w zupełności wystarczającą na pokrycie wyżej wspomnianych dopłat. 
Reasumując, klinika prywatna nie oznacza, że mamy kasy jak lodu, więc rodziłam jak księżna Kate (choć prawie, no i oczywiście jeszcze tego samego dnia wyglądałam o niebo lepiej od niej :P). Jest osiągalna dla normalnego zjadacza chleba i jeszcze na chleb (czy też na bagietkę) zostanie :).

Wcześniej jednak, zanim sprawdziliśmy to na własnej skórze, nie bardzo orientowałam się w tych wszystkich opłatach i dopłatach, a najmniej to już w tych zwrotach... No bo zwrócą czy nie zwrócą?! Dlatego, ze względów bezpieczno-ekonomiczych zdecydowaliśmy, że po porodzie zostanę ulokowana w pokoju dwuosobowym. 
I tak trafiłam na Kaśkę! 
Okazała się być przemiłą, przezabawną dziewczyną, a raczej kobietą...całkiem niedawno dopiero dowiedziałam się, że właściwie mogłaby być moją matką! 
Szok!!!
Wygląda raczej jak moja równolatka!!! 
Kiedy zorientowałam się, że moja współlokatorka mówi po angielsku nie kryłam radości, ale i zdziwienia! W końcu już zdążyłam zorientować się w zdolnościach językowych francuzów. Od razu zapytałam skąd pochodzi, bo to niemożliwe by była tutejsza :) No i się okazało, że to Pani Brazylijka z niemieckim mężem. Ciekawe połączenie...szczególnie napotkane tu, w Avignon.
Nowo poznana towarzyszka 'niedoli'(a właściwie doli, bo to były naprawdę wspaniałe chwile!!!) była szczęśliwą mamą Leny, uroczej brunetki o dzień starszej od naszej Pyzy. Choć w szpitalu spędziłyśmy razem tylko jeden dzień zdążyłyśmy się się zakumplować! Dobrze się rozumiałyśmy, jako że obie jechałyśmy, jak to się mówi 'na tym samym wózku'... Kasia miała o jeden dzień doświadczenia więcej, a także pewną wprawę po pierwszym dziecku (każde dziecko jednak, jak wiadomo, jest inne). Doradzała mi więc najlepiej jak umiała :) 
Najbardziej jednak byłam jej wdzięczna za pomoc w komunikacji!
Nawet ogarnięcie posiłku było niemożliwe bez znajomości francuskiego (dostałam kartę jak w restauracji! I weź tu człowieku wymyśl co też jest jadalne kiedy nie ma obrazków!!). Nie wiedziałam, że aż tyle osób będzie się nami interesować! Drzwi od pokoju praktycznie cały czas były otwarte! Ruch jak na Marszałkowskiej, a żadna z odwiedzających nas osób nie mówiła po angielsku. Sąsiadka tłumaczyła mi wszystko cierpliwie, a po kilku wizytach same  położne i pielęgniarki i inne osoby z obsługi wiedziały, by zwracać się do niej a nie do mnie :) Gdy okazało się, że za naszymi głowami odbywa się remont i hałas był nie do wytrzymania, choć sama wychodziła tego dnia do domu dreptała do dyżurki co 15 minut, by w końcu przenieśli mnie gdzie indziej!
Podczas wymiany telefonów i obietnicy rychłego spotkania po ogarnięciu nowej rzeczywistości wydało się, że mieszkamy obok siebie co jeszcze bardziej mnie zachwyciło! 
Kaśka to zapracowana mama dwójki dzieci. Mimo to spotykamy się od czasu do czasu, a te spotkania zawsze serdecznie mnie ubawiają...
Schemat zwykle jest podobny: Lena w bujaczku, Pyza w wózku, potem Lena się karmi, Pyza się buja, potem Pyza się karmi, Lena się przewija, potem Pyza na przewijak, Lena na bujak i tak w kółko...
Miło, że mam kogoś, kto przeżywa te same rozterki, niepokoje i radości, ma te same obawy, dylematy i problemy! 
Wymieniamy się pomysłami i doświadczeniami....
Jak to mówią "czasem to i byle kto doradzi" :P ...mało z dumy nie pękłam, gdy mogłam podzielić się z nią sekretną wiedzą jak pozbyć się charakterystycznych żółto-brązowych plam z dziecięcej odzieży :P

I póki co na tym kończą się moje we Francji znajomości...
Cały czas jestem jednak między ludźmi i w każdej chwili mogę poznać kogoś nowego :)
Życie jest pełne niespodzianek!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz