środa, 21 października 2015

O znajomościach (cz.2.)

W maju, gdy byli u nas goście z Polski baaardzo miło spędziłam z nimi czas, ale także baaaardzo mi się przysłużyli!!!
Czym? zastanawiacie się ?.
Ano polskim językiem :)

Ale jak?? Pytacie :)
Aaaa...do zawarcia znajomości z Polakami!!!
Czyli, że ich polski lepszy niż mój?? :P
Niewykluczone, ale nie w tym rzecz :)
Wszystko dlatego, żeśmy rozmawiali! 
W końcu miałam z kim! ...i jak - bo po polsku :)
Korzystałam więc z tego ciągle i wszędzie...jak to ja :P
I tak...
Pewnego dnia...
...wracając ze sklepu minęłyśmy na naszej ulicy sąsiadkę, wymieniłam więc z nią standardowe "Bonjour" jak z każdym tu sąsiadem. Kiedy już prawie wsiadła do swojego auta usłyszała jak rozmawiałam z koleżanką... odwróciła się na to i zapytała "Mieszkasz tu?".
Tak poznałam Izę.
Okazało się, że od początku naszego tu zamieszkania jesteśmy sąsiadkami (a ona z mężem mieszka tu już 2,5 roku). Bardzo możliwe, że widziałyśmy się wtedy nie pierwszy raz, bo przecież jestem tu w mieście jednym z niewielu piechurów i regularnie można mnie spotkać poza domem na włóczęgach. Wymieniam więc 'bonjury' ze wszystkimi i codziennie. 
Znają mnie tu w okolicy!
Ba! Wiedzą chyba nawet gdzie mieszkam i że nie pracuję, bo regularnie wydzwaniają do mnie z okazji braku klucza i prośbą o otwarcie drzwi (na dole naszego bloku jest osiedlowa pralnia i stąd pielgrzymki sąsiadów i dzwonki do mnie). Wątpię, by był to przypadek, bo nasz numer nie jest ani pierwszy, ani z brzegu, a domofon ma naprawdę wiele guzików.
Wielce więc prawdopodobne, że witałam Izę wiele razy 'bonjurem' i gdyby nie wizyta polskich znajomych nigdy nie dowiedziałabym się, że mam pod nosem polską sąsiadkę.
Niestety, choć Iza to bardzo sympatyczna, kontaktowa osoba, z którą szybko znalazłyśmy wiele wspólnych tematów nie dane nam było zbyt długo cieszyć się tą znajomością i sąsiedztwem... Najpierw gorący okres wakacyjny, później moja absencja w życiu towarzyskim z powodu upałów&ciążącego/ciążowego brzucha, a na koniec okres zapoznawczy z naszą Pyzulką w domu połączony z wizytami Dziadków. Gdy w końcu udało nam się znaleźć trochę czasu na spotkania okazało się, że emigracja naszych sąsiadów dobiega właśnie końca.
Cieszę  się ich szczęściem, a choć wcale nie jest nam tu źle życiowo to też trochę im zazdroszczę, że wracają już do domu...do rodziny, przyjaciół, znajomych kątów...
Na "otarcie rozstaniowych łez" Iza zapoznała mnie ze swoją koleżanką-Polką mieszkającą także w sąsiedztwie (jak na mój gust każdy tu jest sąsiadem, bo to mała mieścina :P).

Zobaczymy jak po naszym powrocie z Polski rozwinie się ta znajomość :)
Fajnie byłoby czasem poplotkować twarzą w twarz z ulubioną dla mnie zawrotną prędkością wyrzucania z siebie potoku słów... A choć sporo ostatnio praktykuję po angielsku (czy też frangielsku) to nadal prędkość światła w mówieniu osiągam jedynie po polsku! :P

A tak a propos 'frangielskiego'...
"Przysłuchałam się" ostatnio naszej z Ady rozmowie i okazuje się, że prócz używania tych słów francuskich, o których nie mam pojęcia jak będą po angielsku (jak np. wanna, śpiworek dziecięcy, do niedawna także wózek...) zaczęłam wtrącać po francusku także te, których odpowiedniki znam po angielsku, ale jakoś te francuskie przychodzą mi łatwiej. I tak: południe, popołudnie, dworzec, przystanek i wiele innych wkładam bezpardonowo w konstrukcje angielskie...
Działa!!!
Najważniejsze, że się rozumiemy :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz