poniedziałek, 19 października 2015

Znajomi i znajomości... (cz.1.)

Czy ja mam tu znajomych?
Wiele osób mnie o to pyta!
I zawsze odpowiedź jest ta sama: Oczywiście!
Tych samych, których miałam w Polsce :P
Może nie wszystkich, bo jak się domyślacie, taka odległość dużo weryfikuje, nie tylko w znajomościach... ale ze swojej strony robię co mogę, by utrzymywać kontakt mailowo/-facebookowo/-skypeowy z możliwie jak największą ilością naszych znajomych i staram się jak mogę, choć ostatnio obowiązków nieco mi przybyło, by mimo tego dystansu, jaki nas dzieli, nie zaniedbywać nikogo! (jeśli w przypadku kogośkolwiek tak się dzieje - dajcie znać, a się poprawię!). Między innymi także dlatego sobie (czy też nam wszystkim) bloguję :P
Mam więc znajomych, kolegów, koleżanki, przyjaciół...wszystko po staremu :)
Podobnie jak kontakt z rodzinką!
Dzięki Ci postępie technologiczny za internet, skype'a i kamery!
Już nawet zaczęłam sobie żartować, że:
1. nasze życie, szczególnie w weekendy to trochę "Big Brother", gdy kamera jest ciągle włączona (uwielbiam tekst mojej Mamy "to wyłącz dźwięk czy rób tam sobie co masz robić, a my jej popilnujemy/a my sobie popatrzymy" :D )
2. gdybyśmy byli w Polsce z pewnością rodzice nie widzieliby wnuczki codziennie i nikomu do głowy by nie przyszło aby tak codziennie skype'ować, a tak - gdy wrócimy wejdzie im to już w nawyk i tym sposobem "Big Brother" będzie trwał dalej :P  

Nie może być jednak tak, że nasze życie toczy się tylko w komputerze, z komputerem, przy komputerze i na komputerze... 
Miło jest czasem spotkać żywego człowieka, stanąć z nim twarzą w twarz, a nie "ekran w ekran" i zwyczajnie, po prostu pogadać, wypić herbatę, czy ponarzekać na pogodę...tą która jest tu i teraz, której moja siostra nie może poczuć i zrozumieć, bo nigdy po niej "mistral nie prześmignął" :P lub pożalić na moją ulubioną, francuską papierkologię.
Nie jest łatwo znaleźć kogoś takiego w naszej sytuacji!
A jednak się udało :)
To trochę niesamowite i czasem, gdy o tym myślę, tak jak i o całym tu naszym pobycie, wydaje mi się to trochę nierzeczywiste... 
Poznać kogoś, na końcu świata...
Kogoś kto jest z innego końca świata!
I móc się z nim porozumieć!
Tak, tak...
Mam koleżankę :)
I nawet kolegę, bo to para.
Pisałam już kiedyś o nich...
To małżeństwo z Meksyku. 
Poznaliśmy ich w naszym pierwszym miejscu zamieszkania... W tym samym czasie się przeprowadzaliśmy; nasi mężowie pracują razem, a my obie jesteśmy na etacie żony (z tą różnicą, że u Ady opcja "matka" jest w fazie projektu :P ).
Wiadomo, że podobnie i oni i my, na co dzień zmagamy się z francuską rzeczywistością. 
Mamy tyle wspólnych tematów!
Choć równie wiele dzieli nas co łączy, a pierwszą i podstawową barierę stanowił język, to w miarę zapoznawania się, szczególnie my z Ady wypracowałyśmy swój własny sposób komunikowania się... Standardowo już, rozmawiamy ze sobą po frangielsku, bo tak się składa, że angielski Ady jest na podobnym do mojego poziomie (często o naszych mężach mówimy "she" i choć nie stosujemy żadnych czasów - no rules! - zawsze wiemy kiedy któraś z nas mówi o przyszłości, a kiedy o przeszłości). Czasem jednak, gdy nie możemy odnaleźć w głowie słów na to co chcemy powiedzieć, ona mówi po hiszpańsku, a ja po polsku i okazuje się, że to działa!
Niesamowite!
I wspaniałe uczucie mieć kogoś takiego!
Kogośkolwiek do pogadania kto Cię rozumie... Kto dokładnie zna Twoje położenie i przeżywa te same niepokoje, rozterki i "przygody" życiowe, urzędowe...
Wzajemnie sobie pomagamy, doradzamy lub po prostu miło spędzamy czas spacerując i plotkując...
Ot, normalne towarzyskie życie.
Nie sądziłam, że to możliwe :)
Zwykle nastawiam się na najgorsze! i przygotowana byłam na "samotność" i znajomości w sieci...
Dlatego baaardzo się cieszę, że życie kolejny raz miło mnie zaskoczyło!
Dla mnie to naprawdę baaardzo wiele znaczy.
Bo jestem osobą, której buzia się nie zamyka! 
Ci, którzy mnie znają wiedzą to doskonale, ale zdaje się, że z tego jak piszę również Ci, którzy nie mieli okazji mnie poznać mogli się tego domyślić...
To chyba dlatego piszę tak, a nie inaczej, czyli używając mało kropek, za to dużo wielokropków. Bo mówiąc nie stawiam kropek wcale hehe :D Choć muszę przyznać, że z tymi wielokropkami naprawdę staram się tu na blogu poprawić i patrząc na moje wcześniejsze posty stwierdzam, że robię postępy :P No i wieczne moje ukochane nawiasy - w słowie mówionym dygresyjki okołotematowe...
Piszę tego bloga po prostu tak jak opowiadam! 
Cała prawda o mnie :P

Teraz, gdy mam Pyzulę mogę czasem "ponadawać" do niej... i oczywiście czynię to nieustannie. Mała jest bardzo dzielnym słuchaczem! Ale, choć bardzo się stara i w odpowiedzi wydaje z siebie, jak na takiego małego człowieka, baaardzo duuuużo różnych dźwięków (co nie dziwi nikogo - "to po mamie masz") to prócz "gu","gi" i "ga" niewiele mogę z tego zrozumieć. Jedno jest pewne - jest zadowolona, bo się uśmiecha, co zachęca mnie tylko do dalszego do niej gadania :) 
Jeśli jednak chcę rozumieć odpowiedzi umawiam się z Ady :P
Tak jak dziś...
Idziemy na spacer!
Miłego dnia! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz