czwartek, 17 września 2015

Osobliwi lokatorzy cz.2.

W części pierwszej tej opowieści, dostępnej tutaj donosiłam Wam o pewnej małej gadzinie zamieszkującej pod naszym dachem...
Tak jak pisałam, nie widzieliśmy jak ucieka, a jednak mamy pewność, że już u nas nie mieszka!

A dowiedzieliśmy się o tym tak:

Jakieś 2-3 dni po rzekomej "wyprowadzce" gekona Pan Mąż zauważył, na podłodze w salonie, nieopodal drzwi balkonowych małą mróweczkę. W naturalnym odruchu unieszkodliwił owada i niewzruszony powrócił do wykonywanych uprzednio czynności. Przez myśl nam wówczas nawet nie przeszło, że ta mała mrówka mogła nie być zwyczajnie zawieruszonym stworkiem gdzieś na ścianie naszego budynku i tak oto się do nas dostała - w związku z upałami balkon stale mamy otwarty, a to praktycznie zaproszenie dla różnej maści żyjątek...
Kiedy jednak tuż przy listwie przypodłogowej spostrzegawczy mój małżonek zlokalizował kolejne dwa czy trzy insekty zaczęliśmy podejrzewać, że może nie być to zwykły zbieg okoliczności. Podjęliśmy trop i po kilku minutach byliśmy pewni: pod naszą podłogą w salonie, tuż przy drzwiach balkonowych grasuje dzikie stado mrówek! 

Tu dygresyjka na temat wykończenia naszego "uroczego" gniazdka:
Pamiętacie reklamy z polskim hydraulikiem, dość muskularnym, przystojnym blondynem, superfachowcem, przedstawicielem wszelakiej maści specjalistów budowlanych i nie tylko, emigrujących z naszego pięknego kraju za pracą w UE...? 
(Pan hydraulik do oglądnięcia m.in. tutaj :-) )
Nie miałam pojęcia, że to tu, we Francji, przed referendum w 2005 roku, powstała ta "reklama", a w zasadzie antyreklama - dla straszenia francuzów zalewem taniej siły roboczej z Polski. Jak widać po naszym mieszkaniu kampania się udała, a tubylcy ewidentnie wystraszyli się nie na żarty i sami sobie teraz wykańczają jak umieją (choć ciśnie się na usta raczej "umią"), bo polski fachowiec jaki jest taki jest, ale tak by na pewno nie zrobił...

A jak? 

Na przykład (bo jest tego trochę) w całym domu najpierw przykręcono listwy przypodłogowe, a potem dopiero przycinano wzdłuż tego gumowatą wykładzinę. Przyznacie, że to oryginalne rozwiązanie! O tym, że tak się nie robi!!! wiedzą nawet małe dziewczynki. Chyba nie muszę pisać, że wzdłuż wszystkich ścian mamy zatem szpary większe i mniejsze... a w jednej z nich, tej przy balkonie, namierzyliśmy właśnie te cholerne mrówki! 
Okazało się, że całkiem sporo mieści się ich w tej szparze...
Aaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!
I co teraz?!

Oczywiście "telefon do przyjaciela", czyli mama, tata, siostra brata i wujek google... Szukamy dobrego doradcy!
Wiadomo, że takie rzeczy zdarzają się zawsze wtedy, kiedy wyjście do sklepu i zakup środków owadobójczych jest totalnie niemożliwe, bo jest wieczór albo jak tu we Francji - niedziela - i wszystko pozamykane. 
Szukaliśmy więc "domowych sposobów" na eksterminację czarnych intruzów z naszego domu.
To, co znalazłam w sieci zwaliło mnie z nóg...
Obok nazw wielu chemicznych specyfików, których rzecz jasna nie mogliśmy użyć... obok rad "perfekcyjnych pań domu" typu: ocet czy sok z cytryny, znalazła się myśl złota, mój No. 1 !!! :

"Kup sobie gekona"

Spadłam z krzesła!
Wszystko w temacie!
My tymczasem naszego mrówkokilera wywaliliśmy przez balkon...
Któż mógł wiedzieć?!
A za darmo był! Jaka szkoda, że nie mógł powiedzieć, że z niego taka pożyteczna gadzina!

No, ale nie ma co płakać nad eksmitowanym gekonem!
Trzeba jakieś kroki przedsięwziąć i pozbyć się tego całego tałatajstwa!

No to żeśmy przedsięwzięli, że hej!

O Brykusiowej walce z mrówkami czytajcie wkrótce w części trzeciej :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz