Trudno uwierzyć, że to to samo miasto, w którym plażowaliśmy rok temu!
La Ciotat do tej pory kojarzyło mi się jedynie z portem i dźwigami z niego wyrastającymi oraz oczywiście z wodą, plażą, palmami i restauracjami wzdłuż nadmorskiego bulwaru. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że to całkiem ładna miejscowość wypoczynkowa :) Okazuje się, że podczas wcześniejszego tu pobytu nawet nie zbliżyliśmy się do centrum miasteczka...
Owszem, nadal najbardziej w oczy rzucają mi się portowe dźwigi i wystające z morza nieopodal miasta nagie, ogromne strome skały, jednak teraz mam w pamięci także kolorowe, portowe kamienice, wąskie ulice i kolorowe rolety zamkniętych sklepowych witryn.
W La Ciotat spędziliśmy jeden letni weekend. Jest to idealny czas na poznanie miasta, przyjemny "plażing", odwiedzenie niedzielnego targu, a jeśli wstaje się bardzo wcześnie - leniwy, poranny spacer pustymi ulicami miasta.
Zdążyliśmy obejrzeć zachód słońca i oświetlone nim żaglówki zacumowane w pobliżu plaży, wypić małą kawę o poranku w portowej knajpce, przysmażyć boczki i pomoczyć tyłki w krystalicznie czystej wodzie...
Wakacje!
Choć miłością bezgraniczną pałam do Cassis i marne szanse, że się to zmieni, to sąsiedniemu La Ciotat trzeba oddać, że zyskuje przy bliższym poznaniu. Dodatkowe punkty, dla nas bezcenne, to o niebo większa i przyjaźniejsza dzieciom plaża. Może nie jest tak kameralnie i spokojnie, ale za to kamyczki na plaży są mniejsze, co nie grozi uduszeniem... dobrze jest jednak dużo popijać :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz