Dziś opowiem Wam o mniej fajnej, jak dla mnie, twarzy tego miasta...
Żeby nie było, że jest tylko super i super... :P
Choć miasteczku nie można odmówić uroku i potrafi naprawdę oczarować w sekundę są pewne rzeczy, które rzucają cień na jego oblicze.
O psich ekskrementach na chodnikach wszędzie, gdzie to możliwe, już Wam wspominałam. Co ciekawe, jakiś czas temu zauważyłam, że miasto zainwestowało w stojaki z torebeczkami na takowe odpady. Niestety, po ilości "min" na chodnikach widać, że niewiele osób z tego korzysta. Owszem, widziałam takich, co sprzątają po swoich czworonożnych pupilach. Tu muszę wspomnieć o Panu, którego poświęcenie zwaliło mnie z nóg: sprzątał po swoim yorku, trzymając go na smyczy. Piesek zaplątał mu się wokół nogi... drugą ręką Pan trzymał za rączkę dziecko, niewiele większe od tego pieska, które ledwo stało na własnych nogach i chwiało się tak, że biedny tato musiał pilnować, by nie wpadło w psią kupę zanim on jej nie posprząta. No i chyba trzecią ręką, bo nie wiem doprawdy jak on to zrobił - reprezentował sobą dziwną figurę poplątanych stworzeń - zbierał to co pieseczek na chodniku zostawił. Godne podziwu i naśladowania! Niestety, ale takie osoby należą do wyjątków potwierdzających moją obserwację, że mieszkańcy Avignon nie dbają o swoje miasto.
Kolejna sprawa to śmieci. W obrębie murów starego miasta niewiele jest miejsc, gdzie stoją kontenery na śmieci. Praktykuje się to jedynie w przybytkach typu naszej poprzedniej rezydencji, czyli czegoś w rodzaju hotelu. No i oczywiście na zamkniętych osiedlach. Reszta miasta radzi sobie z odpadami następująco: codziennie około godziny 19 wystawiają oni swoje śmieci przed domostwa. Do rana dnia następnego służba oczyszczania miasta zbiera to co się im wystawi. Rozumiem, że obstawienie wąskich uliczek nie jest dobrym rozwiązaniem, jednakowoż opisany, spostrzeżony przeze mnie tu system powoduje, że wieczorny spacer po starówce zamienia się w slalom między workami. Nie omija to żadnej ulicy. Nawet najbardziej reprezentacyjnej, głównej ulicy miasta wiodącej wprost do Pałacu Papieskiego... Przykry to widok, bo "la Repubblica" to jedna z najczęściej odwiedzanych tras spacerowych. Marną daje to wizytówkę miastu...Poza tym, wszechobecne worki ze śmieciami są z pewnością pożywką dla wszelkiego rodzaju żyjątek bytujących w murach. Ja osobiście nie zaliczyłam takiego spotkania, jednak koledzy mojego męża wspominali o gryzoniach paradujących środkiem ulicy. Nikogo ten widok tu nie dziwi.
Tylko mnie zdziwiła informacja o obecności szczurów na starym mieście. Znaczy się tak: dopuszczałam taką ewentualność. W końcu są tu kanały, są śmieci, czyli jedzenie, są stare zabudowania, pełne z pewnością zakamarków i podpiwniczeń schodzących wprost do kanałów. Wszystko niby się zgadza, prócz tego, że tu praktycznie nie ma kotów. Na tej podstawie, że nie ma kotów wysnułam, zdaje się zbyt daleko idący wniosek, że nie mają one co jeść, czyli szczurów nie ma. Pogląd ten, jak pisałam, zweryfikowali znajomi męża, czyli naoczni świadkowie bytowania gryzoni. Tym sposobem w mojej głowie narodził się obraz szczura-giganta, niemożliwego dla pożarcia przez zwykłego kota. Wniosek: są szczury tak wielkie, że to one jedzą koty! Za tym wnioskiem przemawia jeszcze jedno spostrzeżenie. Mianowicie: wiele z worków na śmieci mijanych przeze mnie na ulicy jest totalnie zdewastowanych. Nie chcąc budować w swojej wyobraźni obrazu Francuza-całkowitego flejtucha, wyrzucającego śmieci przez okno (no bo tak to wygląda, jakby worek eksplodował), bo to naprawdę bardzo, bardzo, ale to bardzo mili i przyjaźnie nastawieni ludzie! rozerwane worki tłumaczę sobie tym, że to szczury-giganty kiedy dobierają się do swojej kolacji robią z nich taką sieczkę.
Drugą przyczyną rozerwanych worków z odpadami są z pewnością bezdomni. Ich ilość w mieście jest zatrważająca. Co drugi ma ze sobą psa lub nawet dwa. Szczęście w nieszczęściu, że nie mają ze sobą dzieci jako wabika! Do rzucania pieniędzy ma zachęcić gra na czymśkolwiek, podły wygląd lub kartka z napisem "AIDS". Nigdy i nigdzie nie widziałam takiego skupiska kloszardów w jednym miejscu. Tym miejscem jest niestety la Repubblica. Zamieszkują oni całą ulicę, kłębiąc się w praktycznie każdym możliwym zakamarku. Od rana do nocy żebrzą jak starówka długa i szeroka. Ale nie tylko. Każdy najmniejszy market ma na stanie porządnego żebraka. A wieczorem wszyscy oni zbierają się na głównej ulicy miasta by "umilić" wieczorne spacery takim osobnikom jak my :( Nie wiem czemu mój mąż szczególnie upodobał sobie wieczorne spacery właśnie tą trasą. Odkąd jednak zwróciłam mu uwagę, że o godzinie 20 na tej ulicy jest 150 włóczęgów, 200 worów ze śmieciami i my, dokonujący slalomu między nimi też to zauważył i zabiera mnie już w inne miejsca :) No, ale to, że tam nie chodzimy nie znaczy, że ich tam nie ma...są i mają się dobrze, w nocy śpią sobie w banku na ten przykład i nikt ani nic ich nie przegania, nie interweniuje. Żadna policja, straż miejska, ochrona budynku... Nic z tych rzeczy! Smutny to widok! Tym smutniej, że prócz dwójki lokatorów rezydencji, z której się wyprowadziliśmy, jedyni Polacy, których przyszło nam tu spotkać, a raczej zobaczyć, bo oczywiście nie odezwaliśmy się ani słowem, coby nie przykuć ich uwagi i nie wdać się w jakąkolwiek dyskusję! należeli właśnie do tej grupy "mieszkańców" miasta :(
Najlepsze zostawiłam na koniec!
Pamiętacie, jak pisałam o tym, że bardzo blisko rezydencji, w której spędziliśmy pierwsze dwa miesiące francuskiej przygody jest ulica, na której, moim zdaniem znajdują się prywatne przybytki pań, trudniących się najstarszym zawodem świata? Otóż obserwowałam bacznie okolicę, jak i resztę miasteczka. Wnioski, do których doszłam są takie, że moje podejrzenia są w 99% słuszne! Zajrzałam już chyba w każdą dziurę tego miasta, mniej lub bardziej ponurą, specjalnie, a czasem zupełnie przez przypadek (w moich spacerach kieruję się zasadą "zawsze do przodu" i nawet gdy się zgubię nigdy się nie cofam!). I co zobaczyłam? Otóż: tylko na naszej znajomej "ulicy czerwonych latarni" palą się lampki! Tylko tu są światełka nad drzwiami i tylko tu zawsze zapalone. Zawsze, gdy "biznes" jest otwarty. No i jedna z pań, której najwidoczniej brak cierpliwości lub nie lubi krzyżówek, stoi zawsze sprzed swoimi drzwiami smętnie paląc papierosa za papierosem. W miarę poznawania miasta znalazłam też, choć wcale nie szukałam bardziej oczywiste "zagłębie", tym razem mniej doświadczonych (w latach) "pań nocy". Jest jakby na przedłużeniu uliczki ze starszymi paniami... bliżej głównej ulicy miasta.
Pozostając w temacie nierządu, trzeba przyznać, że tutejsze panie lekkich obyczajów są niezwykle pomysłowe. Już Wam mówię dlaczego. nigdy bym się tego nie dowiedziała, gdybyśmy nie zmieniali mieszkania! Przychodziliśmy tu wieczorami, a trasa naszych spacerów wiodła wzdłuż murów. Jak wiecie, wzdłuż tego muru są chodniki i trawniki, a czasem też parkingi... No i właśnie! Ku naszemu zdumieniu jeden z tych parkingów, przez który przyszło nam chodzić w tę i z powrotem, około godziny 20 zmienia się w prawdziwy plac Pigalle. I to jaki?! Przedsiębiorcze panie wyposażone są we własne mobilne przybytki w postaci wanów! Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Nie gapię się ludziom do samochodów, więc za pierwszym razem, na komentarz Pana Męża, że w aucie siedzi kobieta i czeka na "wiadomo co" stwierdziłam, w swojej naiwności, że może czeka na męża, bo go odbiera z pracy :) No a co Wy byście pomyśleli? Wieczór? Parking? Mają jedno auto to po niego przyjechała. Tak myśli dobra żona... To się mój małżonek uśmiał! Uwierzyłam, gdy mijaliśmy trzeciego wana wyposażonego w zapaloną lampkę i czerwoną kotarkę, za którego kierownicą siedziała wydekoltowana aż po pępek pani poprawiająca urodę. Pan mąż już prawie sikał ze śmiechu, że na pewno czeka na męża z pracy i musi go bardzo kochać skoro tak się "wystroiła"! A ta lampka to dlatego, że się boi ciemności :P
Po głębszym przemyśleniu stwierdzam, że to rozwiązanie na miarę XXI wieku w wysoce rozwiniętym państwie! w końcu nie można chodzić po trasach szybkiego ruchu czy autostradach ani też zatrzymywać się w miejscach innych niż ogólne parkingi, a innych tras praktycznie tu nie ma. Tak jak nie można zjechać więc w leśną drogę na małe siusiu nie da się też wyskoczyć w las za inną potrzebą! Gratuluję pomysłowości!
I tak wygląda to miasto z tej "mroczniejszej strony" widziane moimi oczami...
Hahaha a myślałam że tylko ta moja Tuluza jest taka brzydka, kloszardowa, śmierdząca i zalana sikami, widać całe południe takie niechlujne :)
OdpowiedzUsuńNiestety, na to wygląda! W niektórych miejscach jest dość obleśnie... Mimo wszystko jednak obleci... W aktualnej sytuacji, gdy postanowiliśmy przenieść tu nasze życie na najbliższe dwa lata lepiej patrzeć na to wszystko przez różowe okulary! Reasumując: Avignon nadal mi się podoba :)
UsuńV
Usuń