Z początku może wyglądać na "Słomianą wdowę"...
Ale tak, tak, "Księżniczka..." zaraz zobaczycie...
Jednak po kolei!
Przyjechaliśmy tu, na południe Francji, do Avignon, coby być razem...
W końcu po to się pobraliśmy "...i że Cię nie opuszczę..." itp. itd.
Tydzień, miesiąc można znieść... nawet 3 miesiące przeżyliśmy osobno z okazji kolejnego stażu czy szkolenia czy czegoś tam jeszcze innego! Nie jest jednak fajnie zostawać tak samej w domu, średnio co miesiąc na jakiś tydzień... A już szczególnie niezbyt miło jak trafia się "maraton" i między jednym a drugim wyjazdem konferencyjnym są np. 3 dni i tak w trzech setach...
Tak właśnie wyglądał nasz poprzedni styczeń!
Trzy konferencje w miesiąc!
Że też mu, temu Panu Mężu, głowa od tego nie pęknie!
Są pewne oczywiście plusy, jak np. to, że im więcej wyjazdów, tym lepsze z nas małżeństwo :P albo rozłąkowe prezenty, których sobie nie żałuję, by jakoś ukoić tęsknotę (oraz potrzebę ciągłego doposażania szafy)!
Tu wskazówka dla "słomianych wdów" mi podobnych: zawsze kupuję te prezenty sama, i kiedy mąż przyjeżdża prezentuję jako "rozłąkowe z Hiszpanii" czy skądś tam :P (czasem dodaję, szczególnie w miesiącach gdy wypadają trzy wyjazdy, więc i trzy prezenty, że to była świetna okazja :D )
Tym sposobem zawsze mam co lubię!
Zero prezentów nietrafionych :)
Owszem, kiedy mąż wyjedzie mam czas dla siebie.
Owszem, robiłyśmy nie raz "sabaty czarownic".
Owszem, jem wtedy obiadki u mamy, bo nigdzie tak dobrze nie smakuje nawet pizza z Biedronki. Owszem, dzięki temu narodziła się Brykusiowa pasja...
Ale na dłuższą metę taki układ jest do d... kitu!
No więc na hasło: "wyjazd na 2 lata" recepta była tylko jedna - jedziemy razem!
Plan bardzo świetny, południe Francji - bardzo miło, ale jak to wszystko zrobić?!
Było nie lada zamieszanie z tego tytułu, szczególnie jeśli chodzi o mnie! No bo trzeba było zawiesić jakoś zawodową działalność, dopełniając wcześniej wszystkich formalności ,tak by po tych dwóch latach mieć gdzie wracać :P
Prawie udało się to ogarnąć...prawie, bo jednak nie wszystko jeszcze "dopięłam na ostatni guzik". Pozostało oddać raport końcowy z moich zeszłorocznych wykonów. Termin złożenia raportu: 31.03.2015r. ...no to luzik!
Luzik to był 18 grudnia jak wychodziłam ostatni raz na długie dwa lata z pracy...
Potem wiadomo, przygotowania do wyjazdu, pakowanie, święta, wyjazd, przyjazd, aklimatyzacja, papierkologia, banki, ubezpieczenia itp. itd. ...
...ale ciągle miałam jeszcze czas...
Styczeń się skończył... a w kwestii raportu zespół wykonawców (Ja i Ja) dokonał jedynie prac koncepcyjnych... czyli przekładanie papierów z kąta w kąt...
Razem z lutym, sami wiecie, zaczęły się poszukiwania mieszkania, wybitnie absorbujące...ale mam jeszcze czas!
No i mamy dziś 24 lutego... a ja nie mam pojęcia gdzie jest ten czas, który ciągle mam! Wiem jedno: raportu dłużej już odkładać nie mogę! Czas przestać się obijać i szukać wymówek! Biorę się do roboty i na pewno pójdzie jak z płatka, w końcu wiem co robiłam itd. itd....
Pan Mąż przyszedł z pomocą!
Otóż: wyjechał!
Takie to jest nasze bycie razem, że teraz bardziej niż kiedykolwiek jestem sama!!!
Prawie tydzień w tym podłym mieszkanku jedna, sama jak palec!
Po jakim czasie zacznę gadać do siebie?
Ani zlotu psiapsiółek, ani obiadu u mamy....totalna lipa!
Czyli, wygląda na to, że wszystko sprzyja pisaniu raportu...
Pójdzie jak z płatka...tiaaaaa...
Okazuje się, że to nie takie proste!
Wygląda na to, że pisanie owszem, idzie mi jak z płatka, ale nie o mojej pracy...jest przecież tyle ciekawszych tematów :P
Mój mózg się chyba zresetował... próbuję go wskrzesić!
Otworzyłam wszystkie dokumenty .doc, .pdf i .ppt z całej mojej zawodowej kariery i szukam natchnienia!
Weno moja! Gdzie jesteś?
Nie ma Cię na facebooku...
Ani na moich internetowych zakupach...
Ani w tabliczce czekolady...
Ehhh...
Wiedziałam, że tak będzie tylko nie dopuszczałam do siebie tej myśli, że im dłużej będę zwlekać tym gorzej będzie to napisać...
Trochę weny jak widzicie znalazłam na blogu, ale nie tej niestety, której szukałam :P
Skonstruowałam już tron do pisania, bo jak Wam wspominałam krzesła tu są za niskie a biurka za wysokie...
To pochłonęło trochę czasu, ale pobudziło twórcze myślenie...
Tylko spójrzcie:
Jestem pod wrażeniem mojego geniuszu!
Na krześle leży mega wielka poducha nakryta kocem w roli pokrowca, coby się nie zsuwała...
Na oparcie naciągnęłam pokrowiec z poduszką... nie ma tego na zdjęciu, bo to ostatnie "udogodnienie", ale poduszka przykryta jest dużym kocem, który stanowi dodatkowe podparcie dla kręgosłupa...
Jak widać poziom podniósł się ze 20 cm :)
I nogi dyndają...
W roli podpórki pod nogi występuje więc pudełko po tosterze! Doskonałe! Genialnie doskonale!
I już gotowa do pisania próbowałam usiąść na tej konstrukcji, gdy okazało się, że biurko wyposażone jest w szufladę w związku z czym ja na tronie nie mogę się przysunąć!
Szufladzie więc podziękujemy...poleży sobie od oknem...
Teraz jestem już naprawdę gotowa!
Zasiadam!
Trwa to bez końca...
Odjechało mi pudełko...
Zsunął się koc z oparcia...
Rozjechała się poducha pod tyłkiem...
Podskakując na krześle celem dosunięcia się do biurka sieknęłam się zdrowo w kolano!
Siedzę!
Wygląda na to, że jest idealnie!
...prawie...
...bo zapomniałam okularów...
...leżą w szufladzie!
A niech to!
Powtórzyłam ten cykl jeszcze kilka razy (zamiast okularów było standardowo: siku (klasyka gatunku), telefon, baterie do myszki (co za złośliwość!))!
I doszłam do jednego jedynego wniosku: Nie da się tego zrobić!
No sami widzicie...
Nie da się pisać raportu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz