Tu trochę znowu o "dziwactwach" kulinarnych z naszego oczywiście punktu widzenia :)
I ostatni, ale chyba najważniejszy powód tego, czemu moje życie tak bardzo (póki co) kręci się wokół jedzenia:
(No nie, jednak najważniejszy powód, dlaczego moje życie kręci się wokół jedzenia jest taki, że kocham jeść!)
Otóż, ten powód jest taki, że:
Umiem gotować tylko po polsku... Albo nawet i to nie :P
Wszystko jedno, najważniejsze, żeby nam smakowało i nie powodowało...
nie szkodziło po prostu :) Mąż mówi, że dobrze gotuję, więc tego się
trzymajmy (a spróbowałby powiedzieć co innego!). Jak czegoś nie wiem/nie
pamiętam, a internet głupio radzi albo nie zna przepisu mojej mamy, to
pisze do niej maila, jak na pogotowie ratunkowe i jest zawsze duża
szansa, że pomoże i zna ten przepis (choć zdarza się też, że nie zna
:P)!
Reasumując, uskuteczniam względnie polską kuchnię.
A żeby to robić trzeba mieć względnie polskie składniki!
No i zaczynają się schody...
O "kapuście kiszonej" (bo inaczej, niż w cudzysłowie jej nie nazwę!) już Wam pisałam tutaj ...zgroza!!!
Masło
- wypróbowałam już 3 rodzaje, niby 82-83% tłuszczu, a wszystkie smakują
jak margaryna! Nawet nie mówię tu o gotowaniu, tylko o zwykłej,
ordynarnej bułce z masłem! Przy takiej świeżej bagietce aż się prosi...
Niestety, takie smaki tylko u nas (czyt. w Polsce) :(
Twaróg
- nie ma!!! Nie mogę znaleźć zwykłego twarogu, takiego najprostszego,
grudkowatego twarogu, który można by ukroić w paje na chleb i maznąć
miodem/dżemerem albo wymiksować z rzodkiewką, ogórkiem i co tam sobie
jeszcze kto dorzuci... Marzenie... widziałam tylko kozi, krówkowego
niet! :(
Ziemniaki - choć te, które kupiłam były dobre,
to nie na wszystko się nadają. Wypróbowałam już kilka rodzajów.
Wszystkie są dość mocno wodniste :( Zrobiłam z nich w prawdzie kluski
śląskie, jednak ilość mąki, jaką do nich dodałam woła o pomstę do
nieba... Nijak się to miało do przepisu naszych pra`praprababć "podziel
ziemniaki na 4 części, wyjmij 1, zasyp mąką", no bo chyba przepis dobrze
pamiętam, czyż nie? :P
Kasza - konkretnie jęczmienna... zamarzyłam o krupniku... Dowiedziałam się jak się nazywa po francusku kasza jęczmienna. Na początku szukałam z kartką, bo nie umiałam tego wymówić (pisze się ORGE, zapamiętam do końca życia, szukałam 2 tygodnie). Pytałam w 100 sklepach. Nie ma, nie znają :( w końcu trafiłam na jej trop. Sklep BIO! W Polsce można ją kupić wszędzie, no ale ok, najważniejsze, że gdzieś ją znajdę :) Najpierw musiałam upolować dobrą godzinę, bo się okazało, że akurat sklep BIO ma obiadową przerwę (wiele sklepów ją ma, ale zwykle nie spożywczych, piekarni czy marketów). W końcu okazało się, że owszem, jest ORGE, ale to nasz PĘCZAK, nie drobna, perłowa kaszka na delikatny krupniczek :( No trudno, spróbujemy z tym co jest...
Kakao - u nas bez trudu można kupić prawdziwe kakao, takie do ugotowania (też mam fanaberię, że nie chcę Nesquika-22%kakao, 35%cukru, nawet nie pytam co stanowi resztę). Tu niestety złaziłam nogi. Kupiłam, nie jest to TAKIE, ale jakieś jest.
Warzywa na patelnię, mieszanki warzyw do zupy - tak, wiem, to łatwizna, nie powinnam na tym gotować itp itd. Ale czasem mi się nie chce nic robić, wtedy gotuję torebkę ryżu, rzucam jakiś meksykański worek na patelnię i Voila obiad gotowy. No, niestety, tu może być tylko jeszcze szybciej, za czym nie przepadam, delikatnie mówiąc :( Można kupić worek meksykański, ale razem z jakimś ryżem lub makaronem ;/ oraz mięsem? (bo czy to mięso? kto to sprawdzi?). Ze świecą szukać samych warzyw. nawet w moim ukochanym Lidlu, który zawsze w Polsce służył mi pomocą. Jakieś jedne wygrzebałam, ale były w zdecydowanej mniejszości.
Pierogi - nie oszukujmy się, jem te, które zrobi mama/teściowa/ babcia lub te, które ulepi "leniwa gospodyni". Często kupowałam w Lidlu jakieś, bo były całkiem znośne jak na kupne. Rozczarowanie No.1: w Lidlu nie ma mrożonych pierogów (ani nigdzie indziej). rozczarowanie No.2 to co stoi na półkach w sklepach i wygląda jak pierogi NIMI NIE JEST! wiadomo, nie czarujmy się, nie czytałam ze słownikiem etykiety :P widzę pierogi - myślę pierogi. Na opakowaniu mięso lub pomidory, no to wiadomo co w środku... No i w sumie do środka to nie mam zastrzeżeń. Problem to ciasto! Bo to nie ciasto tylko coś jak makaron, twarde jak kamień, nie do opisania, tragedia!
Francja słynie z pysznej kuchni, Francuzi z upodobania do szlachetnych produktów, stawiania na jakość, a nie ilość i celebrowania posiłków. dziwi mnie więc bardzo fakt, że na sklepowych półkach tak wiele jest półproduktów czy wręcz gotowych dań. Zdecydowanie więcej tu tego typu "potrwa" co w naszych rodzimych sklepach. Półki aż uginają się pod ich ciężarem...
Gotowych totalnie, że zrywa się folię i po 2 minutach w mikrofali ma się
na tacce kompletny obiad? (czy to obiad?). Gotowych totalnie z różnych
kategorii, od pizzy poczynając (wiem, pikuś) przez lasagne itp, na
kotletach świńskich czy rybnych i sajgonkach kończąc (razem z surówkami, sosami, all inclusive). Niestety, dla mnie
nie wygląda to apetycznie i nie sądzę bym kiedyś była tak totalnie
rozleniwiona, żeby coś takiego zjeść. Póki co stwierdzam, że: nie może
być to aż takie złe jak mi się wydaje, skoro ludzie to jedzą (wcale nie
takie też tanie) i po drugie: nie może to być też takie złe, bo niektóre
z tych rzeczy mój mąż pokazuje palcem, mówiąc: jadłem to! Skoro nadal żyje znaczy, że da się zjeść
:P
Żeby nie było, że wszystko jest złe:
Codziennie coś gotuję, codziennie jemy i nie chodzimy głodni. Ugotowanie czegokolwiek wymaga jednak starannych przemyśleń, z czego co zrobię, co kupię jeśli nie znajdę tego co zaplanowałam, czego dodam zamiast czegoś, czego na pewno tu nie znajdę (myślicie, że naleśniki z serkiem mascarpone będą pyszne jak z twarogiem ?:P). Najlepiej jednak udają mi się póki co "typowe polskie dania", czyli spaghetti bolognese i carbonara, oczywiście oba w wersji ala-ula :) No i pomidorowa, choć pewnie przeciwnik marchewki jest innego zdania :P
PS. Udało mi się "oszukać przeznaczenie" w kwestii aromatów z kuchni wchodzących do szafy... Nigdy tego nie praktykowałam w domu, bo miałam piekarnik, który się świetnie sprawdzał. Tymczasem tu "upiekłam" pyszny filet z ryby nie-wiem-jakiej-ale-chudej w papierze do pieczenia na patelni!!!
I jak wyszło???
Żaden sweterek ani nawet skarpeteczka nie pachną rybką!
Spektakularny sukces!!!
I koniec poszukiwań ryby na mieście!
Wypchaj się Avignonie, a nawet i cała Francjo z tymi porami obiadowymi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz