Jak już pisałam, ciągle i stale coś się tu wyrabia...
Nie ma nudy!
Wystarczy wychylić nos z domu, żeby chcąc czy nie chcąc być nagle w centrum jakiegoś wydarzenia.
Tym razem "chcąc"... razem z naszymi znajomymi z Meksyku wybraliśmy się na Fete des Côtes du Rhône. Z moich obserwacji wynika, że było to jakby otwarcie sezonu winobrania, choć mogę się mylić!
Cokolwiek to nie było odbywało się w ogrodach Pałacu Papieskiego. Całe ogrody zostały na tę okazję obstawione stoiskami gdzie zakupić można było winko jak również przekąski typowe do wina, czyli deskę serów bądź mięs. Dodatkowo, ogrody wyposażono na ten czas w stoliki i ławy/krzesełka, gdzie to wino wraz ze znajomymi można było konsumować:) Na środku ogrodów stanęła natomiast scena, z której najpierw prowadzono oficjalną część imprezy, a więc śpiewy, przemowy Pani Prezydent miasta i innych ważnych osobistości. W kilku językach odczytano też tekst czegoś w rodzaju modlitwy (?) (niestety, było nawet po chińsku a po polsku nie :( więc dokładnie nie wiem o co chodziło). W drugiej części imprezy była to już scena typowo muzyczna... przy tej okazji napiszę, że pierwszy raz od baaaaaaaaaaaaaaaardzo dawna słyszałam z niej przebój Spice Girls!!! I uśmiałam się i ubawiłam setnie!!! Bo było to w męskim wykonaniu! Dość dziwacznie wyszło :P Takie głupie wrażenie, że niby znam ten kawałek, a jednak jakiś obcy :P
A wracając do imprezy winkowej...
Ze względu na Pyzulę wybraliśmy się tam "tylko na chwilkę". Było jednak tak miło, że zabawiliśmy wiele chwilek :P
Na szczęście okazało się, że nasze dziecko jest dość imprezowe, żebyśmy mogli tam zostać :) Im głośniej grała muzyka, tym smaczniej spała. Jedyny mankament był taki, że była to jednak impreza masowa i trochę trudno było mi poruszać się naszą karocą między tą masą ludzi! Z drugiej strony jednak byłam jedynym rodzicem jeżdżącym wózkiem po schodach...
Bo oczywiście nie byliśmy jedynymi rodzicami z dzieckiem!
Francuzi są pod tym względem super :)
Dla nich dziecko nie jest przeszkodą do niczego!
No i bomba!
Tak powinno być!
Wraz z całą resztą Avignończyków, dzieciatych i nie, siedzieliśmy więc sobie na ławeczce, zasłuchiwaliśmy się w najróżniejsze przeboje muzyczne, miło gawędziliśmy, a Ci co mogli :) degustowali wino...
Był to jeden z ostatnich bardziej upalnych dni tutaj, a więc nawet wieczór, który zastał nas w ogrodach nie przegonił nas od fetowania tego nie-wiadomo-jakiego święta. Miły chłodek, który przyszedł wraz ze zmrokiem (choć właściwie wcale nie było ciemno, gdyż tego dnia mieliśmy też przyjemność podziwiać piękną pełnię księżyca - pełna tarcza nad pałacem i starym miastem - naprawdę piękny widok!!!) przyniósł wytchnienie dla ciała, a wino dla ducha :P
Impreza nam się nieco przedłużyła względem zakładanych kilku chwil, bo, jak wytłumaczył mi w drodze do domu mój Pan Mąż "przecież od początku było wiadomo, że trzeba spróbować wszystkich kolorów wina" :D
Cóż, dla mnie nie było to takie oczywiste...hehe...
Na całe szczęście kolorów wina było tylko i aż 3 :D
Tym sposobem zdążyliśmy wrócić do domu jeszcze tego samego dnia, tak by nikt nam nie mógł zarzucić, że szlajamy się z dzieckiem po nocy :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz