W Arles, w związku z daleko sięgającą w tym mieście tradycją korridy, połączoną naturalnie z obecnością pięknej, olbrzymiej areny odbywają się często różnego rodzaju imprezy okołokorridowe i tym podobne. I właśnie na jedną z nich trafiliśmy w dniu, w którym wybraliśmy się na zwiedzanie!
Choć ominęło nas oglądanie byków biegnących przez miasto (wiemy, że się odbyło, bo były "ślady" na mieście, ale musiało to być 5 minut przed nami albo gdy parkowaliśmy auto:P) to mogliśmy zaznać trochę korridowego klimatu... i nie tylko!
Ale po kolei!
Całe miasto zastawione autami, miejsc parkingowych brak, na ulicach tłumy ludzi z okazji tej "byczej fety", a do tego cotygodniowy targ miejski na głównej ulicy! Całkiem spore zamieszanie, a w tym wszystkim my, z naszym "czołgowózkiem" :P
Udało się nam jednak znaleźć w końcu rozsądne jak nam się wydawało miejsce dla naszej czerwonej strzały i ruszyliśmy na włóczęgę w te dzikie tłumy. Choć z wózkiem nie było to najłatwiejsze, to na szczęście zmieścił się on nawet w te węższe uliczki...
A kiedy już nacieszyliśmy oczy urokami miasteczka i skierowaliśmy swe kroki z powrotem do auta okazało się, że miejsce, w którym pierwotnie mieliśmy to auto zostawić w tym uroczystym dniu stanowiło jedną z mniejszych aren do walki z bykami! ("ahaaaa...to dlatego nie można tu było zostawić auta! tylko GPS o tym nie wiedział").
Akurat trybuny wypełniły się ludźmi i widać było, że już za chwileczkę, już za momencik coś się wydarzy! Nie mogliśmy przepuścić takiej okazji! W prawdzie w każdej chwili Pyza mogła zażądać żarełka, bo spała już dobre kilka godzin (!), ale byliśmy na tyle blisko od samochodu, że postój na korridę nie wydawał nam się niczym "niebezpiecznym"...
Faktycznie, po kilkunastu minutach czekania na arenę wbiegło kilku młodych chłopców, po czym dołączył do nich dorodny byczek! Młodzieńcy prowokowali zwierzę po czym z małpią wręcz zręcznością wskakiwali na ogrodzenie, tak, by byk nie wyrządził im krzywdy. Choć chwilami wyglądało to groźnie, a chłopcy mieli czasem oczy pełne strachu to muszę przyznać, że całe to przedstawienie było dość interesujące! Słyszałam wcześniej od Pana Męża o korridzie w stylu hiszpańskim, którą on miał nieprzyjemność oglądać na żywo (tak, nieprzyjemność, bo to męczarnia dla zabijanych zwierząt! I z jego relacji nie wyglądało mi to na "dobrą zabawę" - choć ludzie to oglądają i się cieszą!) i trochę bałam się tego co zobaczymy na tej małej, prowizorycznej nieco, arenie w Arles. Miło się jednak zaskoczyłam, gdyż to co widzieliśmy było tzw. korridą w stylu prowansalskim, w której chodzi nie zabicie zwierzęcia, a jedynie o zdobycie "trofeum" w rodzaju bransoletki/obrączki/zawieszki (trudno mi stwierdzić co to było) zawieszonej na rogach byka. Stąd całe to "show" nie jawiło mi się jako coś okrutnego. Ot, wkurzony, coraz bardziej wnerwiany byk i kilku bardzo zwinnych i szybkich, czasem nieco przestraszonych młokosów. W zasadzie, jeśli mówić tu o męczeniu, to męczyli się oni wzajemnie, więc wszystko pozostawało w równowadze. Nie lała się krew, a rogi byka zabezpieczone były przed "nadzianiem" tych mniej zwinnych zawodników.
Nie sądziłam, że coś takiego może mi się, hmmm...spodobać?
Miało to jakiś swój urok :P
Te tumany wzbitego kurzu gryzącego w oczy, okrzyki ludzi wokół areny, gdy któryś z chłopaków wskakiwał na ogrodzenie, właściwie nie wiadomo jakim cudem, uciekając wprost spod rogów zwierzęcia lub gdy rozpędzony byk "hamował" całym ciałem na ogrodzeniu areny tuż pod stopami któregoś z zawodników.
Naprawdę ciekawe przedstawienie!
A potem zabrali byka...
Ruszyliśmy zatem w stronę auta, ale pozostali widzowie nie opuścili swoich miejsc.
Pokaz trwał dalej...wymieniono tylko byka :-)
My jednak postanowiliśmy już wracać.
Jak się okazało, że nie był to koniec wrażeń jak na ten dzień!
Nasza korrida się nie skończyła...
Gdy dotarliśmy już do samochodu i rozpoczęliśmy akcję pt."karmienie, przepakowanie, zapakowanie" (a nie lada to sztuka spakować czołg do czerwonej strzały) nagle mój Pan Mąż powiedział do nas COŚ...
I w zasadzie do tej pory żadne z nas nie wie co to było!
Bo chciał powiedzieć "coś", żeby dać nam znać o sytuacji, ale jednocześnie nie wystraszyć i nie wywołać w nas paniki czy jakichś gwałtownych, głupich ruchów. Nie bez znaczenia był tu fakt, że staliśmy przy jedynym czerownym aucie na całej ulicy!!! Wcale, ale to w cale nie rzucało się on w oczy, jak się domyślacie...
Szczególnie w oczy pędzącego, wkurzonego BYKA!!!
Tak, tak...gdy podnieśliśmy oczy znad wózka, jakieś 3 metry od nas, nasypem kolejowym, przy którym się zaparkowaliśmy biegł BYK!!! Najprawdziwszy i ten sam, którego 5 minut wcześniej widzieliśmy na arenie, jako byka wymienionego :P
Zdaje się, że znudziła mu się korrida i wybrał wolność!
Nie mamy pojęcia jak to się stało i jedyne co nam pozostaje to dziękować losowi, że zwierzak zdecydował się na tą desperacką ucieczkę wtedy kiedy się zdecydował, a nie 5 minut wcześniej! bo wtedy nasze położenie byłoby zdecydowanie fatalne!
Za bykiem podążali oczywiście wszyscy zawodnicy, właściciele byka, a także pół widowni (w poszukiwaniu sensacji oczywiście, bo przecież nie zamierzali łapać byka gołymi rękami!).
Na szczęście zwierzę było zbyt zajęte ucieczką, by nas zauważyć, a i "znak-sygnał" nadany przez Pana Męża był tak skuteczny (szkoda, że nie wiemy i już się nie dowiemy co to było), że nie sprowadziliśmy w żaden sposób na siebie jego uwagi!
I tak to zakończyła się nasza wycieczka do Arles!Z porządnym "przytupem"...
Te wrażenia długo nas jeszcze trzymały, a ciśnienie tak podskoczyło, że zdecydowanie nie była potrzebna żadna kawka!
Mamy szczęście... że udało nam się trafić akurat na "bycze święto" i że wyszliśmy z tego bez szwanku :P
Fotorelację z mini-korridy zawdzięczamy Panu Mężowi, który był tak miły i stanął w samym środku tej kurzawy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz