poniedziałek, 25 maja 2015

Majówka 3.0

Właśnie dziś kończymy czwarty, ostatni z cyklu długich weekendów :)

A tymczasem nie wiecie jeszcze jak upłynęła nam "Majóweczka 3.0"!!

Zaraz wszystko nadrobimy!

Specjalnie przeciągnęłam w czasie publikację tych wpisów...

Po pierwsze, by Was nie drażnić, że u nas ciągle wolne :P
...i do tego (prawie) bajeczna pogoda!

Po drugie dlatego, że nasz 4 wydłużony weekendowy wypoczynek zbiegł się w czasie z przyjazdem gości z Polski!!! 
Baaardzo niezmiernie nas to cieszy :-) i co zrozumiałe, w związku z ich pobytem moje blogowanie pozostanie uśpione...
Zamierzam do cna wykorzystać każdą chwilkę, którą mogę spędzić w tak wybornym towarzystwie :D :D :D, więc komputer, który jest moim kompanem już od 4,5 miesiąca naturalnie pójdzie w odstawkę...
Na pewno jednak kiedy znów zostanę z nim sam na sam całe dnie opowiem Wam po drobno co też Brykusiowo widziało i zwiedzało razem z polskim koleżeństwem :-) 
A plany są zacne ... :P

Tymczasem weekend trzeci...
...Przywitał nas upałem tak niemożebnym, że wszelkie plany z czwartku trzeba było przenieść na inny dzień...
Zaszyliśmy się w domu, rozebraliśmy do majtek, zasłoniliśmy okna metalowymi roletami i udawaliśmy, że nas nie ma :P
Kiedy włóczyłam się po mieście często zastanawiałam się czemu "Ci dziwni Francuzi" siedzą pozamykani w tych swoich domach niczym w norach, zaciągnięte rolety czy zamknięte okiennice, ani widu ani słychu żywej duszy... Teraz już wiem, bo sama dołączyłam do grona tych "dziwaków". Po prostu w te najbardziej gorące dni, gdy powietrze stoi (tak, czasem się zdarza, że nie ma mistrala) nie ma innego wyjścia, nic nie jest w stanie zminimalizować tego wrażenia, że gorąc aż pali skórę!

My tymczasem, jak ostatni szaleńcy, wybraliśmy się na zakupy... autem oczywiście. Stanie na powietrzu nie było w tym wypadku najgorszą tragedią, nawet w słońcu. Kiedy jednak wsiadaliśmy do samochodu czułam jak w sekundzie puchnę tak, że moje ciało podwaja swoją objętość, sandały uwierają mnie w każdym jednym miejscu, sukienka na tyłku ma plamę, która wygląda co najmniej dziwnie, a oczy mam niby otwarte, ale powieki tak napęczniałe, że aż trudno uwierzyć, że jednak cokolwiek widzę!
Wspaniała przejażdżka!
Zrobiliśmy jednak zapas płynów, który powinien wystarczyć na cały upalny weekend i czym prędzej wróciliśmy do naszej nory....yyy... tzn. oazy :D

Tu dodatkowe gratulacje dla mnie, Perfekcyjnej Pani Domu, która potrafi zawsze skutecznie podgrzać atmosferę.... Dosłownie!
Przyznaję, czasem zdarza mi się, że przepalają mi się w móżdżku jakieś styki na łączach i robię tak kompletne głupoty, że aż boli...
No i tym razem bolało!!!
Sama sobie jestem winna...
Okna zasłonięte, więc w domu półmrok, ale też przyjemny chłodek (czyli tak ze 25 stopni - chłodek... :D ), a ja z zapałem biorę się za przygotowanie śniadania. Czyli... wstawiam piekarnik na 200 stopni, żeby upiec nam do paróweczek świeże bułki! No powiedzcie, czy tak robi normalny, myślący człowiek?! Sto punktów za głupotę dla mnie! Można by to zwalić na to, że zaspana, nie do końca przemyślałam swoje czyny... Ostatecznie sama  w tym piekiełku przy piekarniku musiałam stać, gdyż jest to również miejsce przygotowywania posiłków. Lekko się podpiekłam, ale trudno...
Jednak powtórzenie tego zabiegu po południu to już naprawdę szczyt szczytów!
Nie ma to jak się nie uczyć na błędach...
Obiad też był z piekarnika!
Mistrz - Ja!
Zdaje się, że przejażdżka do sklepu i z powrotem prócz zablokowania mi na palcu obrączki (na szczęście udało się ją odblokować :D hehehe - ŻARTUJĘ, Panie Mężu) spowodowała również totalne przegrzanie mózgu skutkujące podejmowaniem bzdurnych decyzji!
Zafundowałam więc sobie kolejną sesję w saunie...
Obiad był w prawdzie pyszny, ale po spożyciu ciepłego posiłku czułam, że temperatura mojego ciała zbliża się niebezpiecznie do tej, w której białko zaczyna się ścinać...
Zjadłam jeszcze lody, które przynajmniej pozornie przyniosły ukojenie na mała chwilkę,a potem w pozycji horyzontalnej już tylko czekałam by ten dzień się skończył!
 
Czasem z przerażeniem poważnie się zastanawiam jak to będzie dalej tu żyć, skoro już teraz ciężko bywa wytrzymać z gorąca...
Czy kiedyś się przyzwyczaimy?!
Może i tak...ale wtedy z pewnością przyjdzie nam już wracać do Polski i znów będziemy narzekać... że zimno, że śnieg (którego tu podobno ciężko doświadczyć) i inne niedogodności klimatyczne. 
Tak to już mamy, my Polacy, że lubimy ponarzekać, więc choć cieszy mnie niezmiernie błękit nieba i pełne słońce w tym pięknym zakątku świata, w którym przyszło mi aktualnie żyć nie mogę udawać, że z Polski nie jestem i narzekać muszę! 
Inaczej pomyślą, że się "zfrancurzyłam" :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz