... i w pewnym sensie "'jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze"...
A będzie o francuskim odpowiedniku NFZ...
Trzeba się zarejestrować...
A żeby się zarejestrować trzeba przejść z nimi prawdziwą szkołę życia!!!
Ilość papieru konieczna do dostarczenia idzie w całe ryzy...
Oczywiście regularnie czegoś brakuje, więc makulatury w skrzynce na listy również przybywa...
Jednak, kiedy dostaliśmy "tymczasowy numer ubezpieczenia" wydawało nam się, że będzie już tylko łatwiej...
Okazało się niestety, że ten numer nic nie zmienia.
Nadal za wszystko musieliśmy płacić i kolekcjonować rachunki...
Rachunki te wypełnia się "ostatecznym numerem ubezpieczenia", czyli czekamy dalej!
Dostaliśmy w końcu ten tajny, najważniejszy w świecie numer...
Myślę: teraz już każde drzwi stoją przed nami otworem!
Aaale, ale, nie tak szybko!
Trzeba jeszcze wybrać "lekarza rodzinnego" i zarejestrować się u niego, a potem tą rejestrację zarejestrować w "NFZ"...prawda że proste i oczywiste?!
I tak po 4 miesiącach pobytu we Francji udało nam się uzbierać całkiem pokaźną kolekcję pism z tej uroczej instytucji jak również zainwestować sporą sumę gotówki w brązowe i różowe karteczki pt.rachunki za wszelkiego rodzaju usługi medyczne. Każdy uspokaja, że to wszystko nam oddadzą, bo przecież formalnie jesteśmy ubezpieczeni od pierwszego dnia pracy mojego Pana Męża.
Dobrze byłoby jednak w końcu te rachunki wypełnić coby rozpocząć proceder zwrotu kasy. Bo domyślam się, że zajmie tyle czasu co i ta cała rejestracja...
Na każdym kroku przestrzegali nas jednak, by te rachunki, zanim je oddamy skopiować sobie "tak na wszelki wypadek". Czytaj: u nich taki sam bajzel jak u nas, w Polsce... gubią papierki, mylą literki itd.
Z resztą, już raz tego doświadczyłam na własnej skórze: Dwa kolejne miesiące, dwa kolejne te same badania i dwie różne ceny! Spoko, i tak zwrócą, ale z czystej ciekawości pytam: "dlaczemu?". Odpowiedź: "w zeszłym miesiącu był błąd systemu i źle naliczyło opłatę, więc teraz płaci Pani za dzisiaj i kawałek za poprzedni raz" :) Żeby było zabawniej na rachunku była kwota tylko z aktualnego badania, pytam więc gdzie mam tą kaskę z "dopłaty" udokumentowaną, żeby ją zwrócili, a Pani rozkosznie odpowiada, że jeśli chcę (chorego pytają?!) może wydrukować poprzedni rachunek z dobrą kwotą... hehehe! Uwielbiam! No raczej że chcę! Przecież to moja kasa!
Także rachunki przed oddaniem gdziekolwiek lepiej sobie skopiować.
Pierwszą kopię zrobiliśmy pustych rachunków - żeby można było je "pomazać". Nie mieliśmy przecież pojęcia jak te rachunki uzupełnić, więc na każdym kroku, w przychodni, w laboratorium, Pan Mąż w pracy, każdego francuza pytaliśmy: "Jak to wypełnić?!". No i niespodzianka: ilu pytanych tyle pomysłów! No po prostu bajecznie!
Kiedy mieliśmy już 5 różnych wersji postanowiłam, że przespaceruję się do siedziby tego "NFZ" i zapytam "u źródła". Byłam pełna obaw, bo zwykle trafiam tam na gościa (chyba już Wam o tym gdzieś pisałam), na którego sam widok mam ochotę się rozpłakać taki jest sympatyczny... Tym razem jednak udało się upolować baaardzo miłą Panią z niewielką, acz wystarczającą mi zupełnie znajomością angielskiego! Nauczyłam się tu już mówić "drukowanym angielskim", więc dogadałyśmy się znakomicie! Wszystko po drobno mi roztłumaczyła...gdzie i które imię, czyj numer (się okazuje, że ja mam numer, którego nie używam nigdzie, ciekawe...), krok po kroku rozwikłałyśmy zagadkowe rubryki! Chciała nawet żebym jej dała te rachunki i ona już się nimi zajmie, ale przecież nie mogłam jej ich zostawić, bo trzeba mieć kopię tego co się złożyło :P
Jak już wszystko w końcu uzupełniliśmy, podpisaliśmy i 2 razy sprawdziliśmy oraz odbiliśmy na xero w kolorze i bez :) ruszyłam znów w trasę, żeby się tego pozbyć!
Nauczona już, że każdy francuz ma lepszy pomysł na to jak to wszystko funkcjonuje, pomyślałam, że zanim zakleję kopertę i wrzucę ją do "NFZ-owej" poproszę kogoś, by rzucił okiem, czy aby na pewno wszystko dobrze wypełniłam...
I tak jak wszyscy się spodziewają, a ja wcale tego nie przewidziałam, okazało się, że wszystko jest źle!!! Numer w złym miejscu, moje imię zamiast danych Pana Męża....wszystko na opak! A może było dobrze a poprawiłam na źle?! Teraz sama już nie wiem, bo ilu ma pracowników ten cały francuski "NFZ" tyle pewnie koncepcji.
Postanowiłam jednak już nie targać tej całej teczki makulatury do domu i nie robić entej kopii, bo to i tak wszystko bez sensu! Na 99% jestem pewna że odeślą mi to wszystko z czerwonymi "ptaszkami" określającymi co jest do poprawy...
Teraz prócz tajnego numeru i lekarza rodzinnego mam też zieloną kartę ubezpieczenia zdrowotnego. Pokładałam w niej duże nadzieje, głównie na to, że zakończyła ona erę wypełniania rachunków, teraz tylko daję kartę i płacę... a dane z karty terminalem lecą do "NFZ" i oni już wiedzą ile mają mi zwrócić bez papierowych rachunków.
Piękne, prawda?
Taaak...mogłoby tak być...
Ale nie jest!!!
Wczoraj poszłam do apteki i okazało się, że żaden z 4 terminali nie widzi mojej karty ubezpieczeniowej! A Pan w aptece nie ma nawet pomysłu gdzie i jak sprawdzić dlaczego nie działa!!! Nie miałam już zdrowia, siły, cierpliwości ani chęci by próbować to odkręcić!
Zapłaciłam bez możliwości zwrotu... szczęśliwie okazała się to być groszowa sprawa ...
A następnym razem udam, że wcale nie mam tej głupiej karty!!! Wezmę rachunek i przejdę się na spacer... albo i 3 spacery, bo rachunku z apteki jeszcze nie wypełniałam, więc na pewno na pierwszym podejściu się nie skończy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz