Było W S P A N I A L E ! ! !
Nasze jednodniowe wakacje na Côte d'Azur :)
Było słońce i plaża, czegóż chcieć więcej?!
Choć zwiedziliśmy już wakacyjnie wiele miejsc zawsze niedoścignionym ideałem była Chorwacja...
To tam podobało nam się najbardziej!
Plaże, zatoczki, lazurowa woda, nawet kamyki na plaży...
Wszystko po prostu było tam "naj".
W niedzielę, 10 maja znaleźliśmy naszą "francuską Chorwację".
Jestem prze-zauroczona tym miasteczkiem!!!
Cudne położenie, malownicze szlaki spacerowe...
Bajka!
Miasteczko i jego port jachtowy oczarowały mnie kompletnie!
Najpierw trochę się zmęczyliśmy, spacerując po okolicznych zatoczkach i pięknie położonym porcie Miou.
Choć wymagało to od nas nieco wysiłku, bo miasteczko położone jest na wzgórzach, a najbardziej urodziwe zakątki jego okolicy wynikają z obecności '
Calanques', czyli, za
Wikipedią: głęboko wciętych w wapiennych skałach, trudno dostępnych dolinek ze stromymi ścianami (...) (piszą, że nazywane są często śródziemnomorskimi fiordami :D - to już teraz mogę mówić, że fiordy to mi z ręki jadły :P !!!) - było warto się zmęczyć!
Mieliśmy bardzo kiepską mapę i dzięki temu poszliśmy złym szlakiem, a także trasą opatrzoną znakiem "nieupoważnionym wstęp wzbroniony" :) Tym razem jednak okazało się to być dla nas zbawienne! Zamiast wspinaczki po schodach, przeciskania się między zaroślami i dreptania po ścieżynkach leśnych, pokrytych kamulcami przeszliśmy się wzdłuż zaparkowanych w porcie Miou jachcików, udając "tubylców" (nie było trudno, "Bonjour" mam już opanowane, więc witałam każdego :P i chyba myśleli, że jestem "sąsiadką"). Na tymże spacerze udało się Panu Mężowi wypatrzyć w wodzie najprawdziwszą w świecie ośmiornicę ! Zawsze nas radują takie spotkania :) Oczywiście zostało to porządnie udokumentowane fotograficznie!!! Chociaż pani ośmiornica była nieco onieśmielona naszym zainteresowaniem i po krótkiej sesji prysnęła pod pomost, udało nam się ją uchwycić w całej krasie :) Podążałam tą "zabronioną drogą portową" bez przekonania, pewna, że będziemy musieli zawrócić i dreptać tym krzywym, dosyć rozchwianym pomostem z powrotem... Ta myśl nie napawała mnie optymizmem, jako że potykałam się średnio co 3 krok i widziałam już oczami wyobraźni, że kolejne potknięcie będzie ostatnim, po którym wywinę klasycznego orła z upadkiem do wody... Na szczęście na końcu pomostu, a był on dłuuuugi, odkryliśmy taką samą furtkę, jak tap rzez którą weszliśmy... Z takim samym napisem :) Co oznaczało oczywiście, że nie była to "ślepa uliczka", no bo gdyby była, to skąd mieliby się wziąć po drugiej stronie "nieupoważnieni"?! :D I tym sposobem uniknęliśmy nawrotki, a po kolejnych 3 krokach znaleźliśmy się na szlaku, który według map mieliśmy osiągnąć po pół godzinie wędrówki! Chyba jednak ktoś się pomylił w ocenie tego czasu, bo cały szlak był niby na 1,5 h... Ale napisali w przewodniku, że to szlak dla każdej grupy wiekowej i nie jest zbyt wymagający... Może więc czas przejścia policzyli dla początkującego spacerowicza... takiego ok.12 miesięcy :P Na inny szlak nie mogliśmy sobie pozwolić, jako że sandały to chyba nie są buty trekingowe, a trasa na 4 h w jedną stronę to już nie brzmi jak wakacje, a jak ciężka harówa!
W związku z tym, że upał był iście tropikalny wcale nas nie zasmuciło, że i ta wędrówka, na którą się zdecydowaliśmy nie była tak długa jak przewidywały nasze mapy :)
Po pięknej krajobrazowej trasie, gdzie widoki zapierały dech w piersi!!! przyszedł czas na plażing i smażing :)
Najpierw zalegliśmy na plaży, która była najbliżej naszego punktu rozładunkowego, czyli parkingu :) Plaża kamienista, ale nie drobny żwirek lecz konkretne kamulce!!! Takie wielkości dorodnych ziemniaków! Pan Mąż nie chciał iść dalej, bo woda tak go nęciła, że musiał iść "już, teraz, natychmiast". Rozłożyliśmy się więc, a on... tak szybko wybiegł z niej jak wskoczył :P Może i pogoda jest letnia, ale woda jeszcze wiosenna... Przynajmniej na standardy lazurowego wybrzeża. Maj to maj i nie da się tego przeskoczyć :] Choć moim zdaniem "w d*** się poprzewracało"! Woda wcale nie była zimniejsza niż nasz polski Bałtyk! I to w szczycie swojej "ciepłości". Pozostał więc smażing. W naszym wydaniu oznaczało to: parasol, nogi przykryte ręcznikiem, dekolt zakryty chustą, kapelusz i okulary... Prawie jak na maxa ortodoksyjna muzułmanka... Jak się domyślacie, zjarałam się na heban! :P A tak serio, to mimo przedsięwzięcia wszelkich tych środków zapobiegawczych doszczętnie zrujnowałam sobie tym słońcem dekolt! Domyślam się, że nastąpiło to jeszcze na spacerze, co nie zmienia faktu, że ewidentnie widać po mnie ten jednodniowy urlop!
Kiedy już wyleżeliśmy się na kamieniach, które do najwygodniejszych jednak nie należały, zmieniliśmy lokalizację na piaszczystą plażę, położoną w sercu miasteczka, tuż przy porcie. Tu wypoczywało mi się zdecydowanie wygodniej :)
Wyleżałam się za wszystkie czasy! No i w końcu mogłam, co w kamieniach raczej nie jest możliwe, wykopać sobie niezliczoną ilość dołków w piachu i układać się w dowolnych pozycjach!
Kiedy już piasek miałam przylepiony wszędzie, a więcej mnie leżało na gołej ziemi niż na pozwijanym od wiercenia się kocu, gdy już pożarłam cały zapas obowiązkowych na każdej wycieczce kanapek z jajkiem mogliśmy wracać do domu...
I tak to nam upłynęła radośnie ta wakacyjna niedziela.
Na szczęście mamy tu taaaak blisko :) Raptem 1,5 h samochodem...
Tu głęboki ukłon w stronę francuskich dróg i autostrad!
Podróżuje się tu fantastycznie!
Czy to drogi płatne czy nie płatne - żadnych dziursk i innych nieprzyjemności... No może poza rondami, których na trasach niepłatnych jest chyba 20 na 1 km drogi. Aaaale, jeśli nie ma się choroby lokomocyjnej można się do tego przyzwyczaić :P Trzeba pamiętać tylko, by zabezpieczyć tobołki w bagażniku, bo inaczej latają "jak żyd po pustym sklepie".
Choć majóweczka 2.0, jakże udana, dobiegła końca wcale się nie smucimy...
Dziś rozpoczęliśmy majóweczkę 3.0 :D:D:D:D
Czy już pisałam jak ja lubię tą Francję?! :-)
Mój Pan Mąż to jest jednak trochę ze mną biedny, bo jak króliczek z reklamy baterii Duracella nie zatrzymuję się ani na 5 minut i ciągle mam nowe pomysły...
Dokładnie zaplanowałam już najbliższe 4 dni i mam nadzieję, że wszystkie te plany uda nam się zrealizować!
Będzie zwiedzanie, plażowanie i znow zwiedzanie!
Trzymajcie kciuki by pogoda dopisała i by starczyło nam sił na wszelkie wojaże :)
Tymczasem, na zakończenie kilka fotek z naszej "francuskiej Chorwacji" :)
Port Miou położony w dolinie, pięknie...
...i ten sam port z jego poziomu :)
Pani ośmiornica (fot. by Pan Mąż)
Można się zakochać w tych widokach!
Odpoczynek :)
Cassis
Bajecznie! Pocztówka fot. Ja :D Aż nie wierzę, że udało mi się taką fotkę cyknąć!!!
Pchli targ :]
Lazur, lazur...
Miejski plac do gry w boule (świetna gra, w której nie mam pojęcia o co chodzi! :) plan jest taki, że jak się doszkolę to wam wszystko opowiem!) - akurat rozgrywano tam jakieś zawody!!! Poszczególne teamy miały nawet swoje specjalne stroje :D
Malowniczo...
Karuzela!!! :D:D:D
Prze, prze, przecudna!!!
Był i balon, i motocykl, i rakieta, samolot i nawet batyskaf!!!
Coś pięknego...