środa, 23 września 2015

"Wyprowadzka czy przeprowadzka?" (Osobliwi lokatorzy cz.4.)

Kiedy spod drzwi balkonowych przestały wyłazić te małe czarne żyjątka już cieszyliśmy się, że nam się udało, że pozbyliśmy się niechcianych gości, że za czas jakiś uprzątniemy biały proszek spod ściany i wszystko wróci do normy. Jak już jednak pisałam ostatnio, starcie to zakończyło się kolejnym punktem dla mrówek :(
Owszem, odcięliśmy im drogę od strony balkonu... Niestety, nie wiedzieliśmy którędy one włażą! Do tej pory wszystko wskazywało na to, że ich trasa biegnie pod drzwiami balkonowymi. Dodatkowo widzieliśmy je wyraźnie na elewacji budynku! Cały dom jest "w kropki" - aż dziwne, że inni sąsiedzi się nie skarżą! (a może dla nich to nie problem?!) "Stety", owady przestały pojawiać się przy balkonie, a niestety, rozpoczęły spacery wzdłuż szpar na drugiej ścianie salonu! I tu powracamy do genialnego sposobu wykończenia naszego mieszkania - z pewnością przez wysokiej klasy specjalistów!
Odkrycie mrówek w kolejnym miejscu wywołało u mnie prawie-że atak histerii...
Z pewnością każdemu do głowy przychodzi to samo - mrówki drepczą pod naszą podłogą w całym domu!!!
Aaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!
:(((((((((

I co teraz?!
Skoro proszek do pieczenia powstrzymał je od strony balkonu to może w kolejnym miejscu też się uda...
Usypaliśmy więc nowe ścieżki wzdłuż kolejnej ściany!
W tak zwanym międzyczasie wykupiliśmy kilka dziesięciopaków proszku do pieczenia i kontynuowaliśmy obsypywanie salonowych szczelin przypodłogowych!

I znów czekanie, podglądanie i doglądanie każdej salonowej, podłogowej dziurki.
Aż w końcu...
Ufffffffffffffffffffffff
Udało się!
Yyyy...Znaczy z owadami...
Bo salon wyglądał, jakby to powiedzieć, średnio. Cały obsypany na biało, a w powietrzu unosiła się proszkowa mgiełka...
Cała podłoga pokryta zaś była delikatną warstewką pyłu. 
No, ale przynajmniej mrówek nie widać!

Niestety, ponownie nasza radość trwała krótko :(
Mrówki wyniosły się z salonu... wprost do kuchni!!!
W te same przypodłogowe rejony :(
Kolejny ukłon w stronę ekipy wykańczającej nasze gniazdko... Mianowicie: w kuchni mamy 2 szafki i blat ze zlewozmywakiem i podwójną płytą. Wszystkie te elementy są połączone ze sobą, z podłogą, ze ścianą, przykręcone, zespawane, posilikonowane i cholera wie co jeszcze! Nie ma opcji by je ruszyć! A za nimi szpary w podłodze jak wszędzie, a w nich oczywiście mrówki!!!
Wystawić można tylko lodówkę stojącą między szafkami... Wielce to pomocne, jeśli komuś nie wystarczają mrówki wyłażące spod szafki i musi zobaczyć też te zapierdzielające w szczelinie za lodówką! Tylko taki zysk z ruchomej lodówki... Ciekawe czemu i jej nie przybili gwoździami do podłogi, skoro wszystko tu tak "solidnie" montują?! Na domiar złego szafki są tak skonstruowane, że nie mają pełnych "pleców" co równa się oczywiście zaproszeniu dla insektów by weszły do środka!
Jednym słowem : ROZPACZ!!!
Po kryzysie, załamaniu, fali agresji, histerii a następnie bluzgów przyszedł czas na dalsze "proszkowanie", no bo co innego na m pozostało?!
Sypaliśmy więc kolejne paczki proszku do pieczenia w każdą możliwą kuchenną dziurkę, a tam gdzie nie mogliśmy dotrzeć oczami, sypaliśmy na oślep (może to po to nie montują pełnych placów do szafek, by móc sypać tamtędy proszek :P ...a tak zupełnie przy okazji znaleźliśmy kilka kuchennych narzędzi poprzednich lokatorów!).
Na szczęście (w całym tym mrówkowym nieszczęściu) mrówki są głupsze niż nam się wydawało i nie wlazły do szafek... A może i nasza w tym zasługa, bo "wujek google" mówi, że mrówki nie lubią zapachu cynamonu. Nie żałowałam go więc i nasypałam w każdy róg szafki :)
A co do ich bytowania w kuchni...
Cóż...
Zastanawiacie się, czy sypanie proszkiem na oślep, na grubo i wszędzie gdzie to możliwe przyniosło skutek?
Odpowiedź brzmi : tak i nie.
Czyli dokładnie jak poprzednio...
Po kilku dniach zniknęły z kuchni i w momencie gdy już "otwieraliśmy szampana" zameldowały się w łazience!
:(
Czyli dobrze mi się zdawało, że ciągle są z nami w domu... Na pewno stale spacerują pod podłogą i gdy zamykamy im "drzwi" wchodzą "oknem" itd.
Ta nierówna walka trwała już prawie dwa tygodnie, ale choć ciągle przegrywaliśmy nie zamierzaliśmy się poddać. Stosując ten sam scenariusz, czyli "białe ścieżki", przenieśliśmy je chcąc nie chcąc do kibelka (wcześniej profilaktycznie odcięliśmy im drogę do sypialni! Tu kolejna "pochwała" tutejszych fachowców - pod wykładziną w sypialni jest... poprzednia wykładzina! Fachowo! No, ale przynajmniej jest ciepło :P A głębiej już nie zaglądałam, bo może jest też wcześniejsza i jeszcze wcześniejsza...).

Na pewno zastanawiacie się czy to się kiedyś skończy?!
Czy może już do końca świata opisywać będę tu, na blogu nasze "mrówkozmagania"?
Czy powstanie więcej części "osobliwych lokatorów" niż "Mody na sukces"?! 

My też się zastanawiamy :)

A tak serio: po zasypaniu kibelka proszkiem do pieczenia nasze tropienie mrówek się zakończyło :)
Zniknęły... przynajmniej nam z oczu...

Jednak, jak to mówią, wszystko co dobre szybko się kończy...
Czemu tym razem?!
Bo już nie ma się gdzie dalej przenosić...
"Co się więc stało?" pytacie?
W tym miejscu należy po raz ostatni już mam nadzieję wspomnieć mega super hiper profesjonalne i  cudowne techniki wykończeniowe zastosowane w naszym gniazdku... No bo jest tak, że generalnie mrówek nie ma. Jednakowoż, kiedy tylko zacznie padać deszcz, a trzeba tu dodać, że jak nie pada, to nie pada - ani jedna kropla nawet przez pełne 2 miesiące, ale jak już się pogoda "namyśli na deszcz" to leje tak, że nic przez okno nie widać.. no więc kiedy zaczyna padać deszcz nasz niezawodny sposób antymrówkowy - proszek do pieczenia - wypływa ze szczelin nie-wiadomo-dokąd. W szparkach chwilowo staje wtedy woda!!!! także mamy naturalne nawilżanie powietrza w mieszkaniu i żadne elektroniczne nawilżacze niepotrzebne...jakże to cenne przy dziecku, nieprawdaż!! (nie wiadomo czy się śmiać czy płakać!). A kiedy już ta fala powodziowa przejdzie i wszystkie szczeliny znów są puste i suche wzdłuż balkonu obserwujemy znanych nam już gości...

No cóż, jak w przypadku gekona funkcjonuje już w naszym rodzinnym "menu" hasło: Lepiej gekon niż szczur, tak w przypadku mrówek: Lepiej mrówki niż karaluchy...
Trudno się nie zgodzić, prawda?
Musieliśmy pogodzić się z tym stanem, a po cichu liczymy na to, że sezon mrówkowy niebawem się skończy!
Zaopatrzyliśmy się w chemicznego mrówkokilera oraz spory zapas proszku do pieczenia, gdyż nadchodzi "pora deszczowa" i bacznie obserwujemy te nasze przypodłogowe dziury!
Na tym kończę swoją opowieść o walce z nieproszonymi gośćmi i mam nadzieję, że nie będę musiała powrócić do tego tematu! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz