Końca początek...przez chwilę właśnie takie mieliśmy wrażenie!
Zapowiadało się niewinnie, drobne zakupy, przegląd auta przed trasą, umowy na telefony (5 minut w salonie, wiadomo...) porządkowanie mieszkania pod nowych lokatorów, ot, zwyczajne ludzkie sprawy...
A wyszło tak:
- auto na przeglądzie objawiło dziurkę... dość kosztowną, ale w tym momencie pieniądze nie były najważniejsze, raczej na wagę złota był czas, a naprawa okazała się trwać 3 (!!!!!!!!!!!!) godziny!!!!!!
- auto na przeglądzie objawiło także (co pewnie miły Pan mówił mi już w zeszłym roku, ale kto by to pamiętał...), że dokumenty się skończyły. bo nie ma miejsca na pieczątkę!!!!
No, świetna wiadomość w piątek ok. godz. 11 (w piątek po Nowym Roku, gdy 3/4 ludzi ma wolne!!!). Gapy z nas, no i gapowe się płaci, więc trzeba było jeszcze "zahaczyć" o moje ulubione urzędy, wydziały komunikacji itp. itd.
Najedliśmy się strachu, czy w ogóle da się wyjechać tą naszą czerwoną strzałą... i czy zdążymy to załatwić, skoro auto stoi w warsztacie .... 3 h !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
tu punkt zaczynający się "+"
+ w każdym nieszczęściu można znaleźć jakieś szczęście! Nasze szczęście było zacne :) bo z krótkiego wypadu do rodzinki "po buziaki na drogę" zrobił się dłuższy postój, dzięki temu, że z warsztatu było bardzo blisko spacerkiem ;) Tym sposobem miło spędziliśmy czas w rodzinnym gronie i posileni MEGA żurkiem (Babcia nigdy nie odpuszcza... " chociaż odrobinkę ":D) ruszyliśmy do dalszej walki z piątkiem!
- 5 minut w salonie telefonicznym okazało się być dużo dłuższe, bo...nie da się, po prostu sie nie da, a to i tak był dopiero początek mojej batalii telefonicznej....
Kompletnie wykończeni wróciliśmy do domu, żeby...
...zbierać się szybciutko, bo jeszcze "przegląd domowników" przed odjazdem, czyli nasze wizyty lekarskie...
Dobrze, że chociaż my na przeglądzie nie wykazaliśmy żadnych usterek, bo już więcej bym tego dnia nie zniosła!!!
Ufff...ostatecznie: samochód zdrowy, my zdrowi, dokumenty w miarę ogarnięte, telefon w końcu też, mieszkanie w totalnym chaosie, ale Mąż mówi: damy radę...
Przedostatnia noc, zasnęłam w 5 minut, jak kamień, powtarzając sobie, że skoro dziś było tak jak było to już nic, ale to nic więcej złego nas nie spotka!
Ale nie, nie mogłoby być tak pięknie...
Sobota porządkowo-pożegnalna, jednak okazało się, że najmłodszy członek rodziny wraz z dorosłymi przyległościami roznosi zarazki i nie możemy się z nim pocałować na drogę...pierwszy zawód tego dnia...
Potem było trochę z górki... wizyty u rodziców, porządne żarełko :) , "kop na szczęście" na drogę, łzy rozstania i ... "pojechalim"...
...prosto do domu, żeby wrzucić cały nasz dobytek do auta i wyspać się przed trasą...
(w tak zwanym międzyczasie odświeżony telefon postanowił "zjeść" na mocy SUPER-PROMOCJI wszystkie prawie moje środki!!! oczywiście połączenie z konsultantem dało mi ... upojną godzinę !!!, tak, GODZINĘ, słuchania w kółko 1 kolędy!!! aaa!!! i gdy już zwątpiłam i postanowiłam osobiście w punkcie powiedzieć co o tym myślę i zdążyliśmy dojechać do sklepu, cały czas oczywiście z kolędą!!! przy uchu... włączyła się konsultantka, i jak słowo daję, jej szczęście, że była miła bo chyba pobiłabym ją przez telefon!!! Nie oddała kasy, ale przynajmniej wyłączyła mi tą świetną promocję, o której przy podpisywaniu umowy nikt mi nie powiedział....i to z premedytacją! No bo skoro na pytanie "czy nie chce Pani abonamentu, darmowe minuty itp.?" odpowiedziałam, że nie, bo one nie działają ZA GRANICĄ, a ja wyjeżdżam ZA GRANICĘ, to po co do cholery włączać mi pakiet minut do sieci, który działa tylko w PL ?!?!?!?!)
Z układaniem w samochodzie poszło równie świetnie co z kompresowaniem bagaży w domu :) Był tylko jeden mały problem: po spakowaniu praktycznie wszystkiego tylne koła auta zniknęły pod nadwoziem :( Ja się nie znam, nie orientuję się ,ale Pan Mąż stwierdził, że to nie wróży najlepiej... Pojechaliśmy więc na testy :D Ja miałam już etap głupawki... Skoro testujemy pojazd przed trasą to zachowujemy się jak w trasie :P Śpiewom i wygłupom nie było końca :P
Małżonek na każdym zakręcie i dołku zaciskał zęby czy auto wytrzyma...
Testy zakończyliśmy pod domem taty : "yyy, Tato, może mógłbyś sprawdzić... "
Co my byśmy bez tych Rodziców zrobili?!
Tato, po wojskowemu ;), przepakował auto i oczom naszym ukazały się koła!
Pobujał samochodem to z lewej to z prawej strony, fachowo oceniając obciążenie i wydał wyrok: Da się jechać! Cudownie!
Teraz to już na pewno był ostatni buziak na drogę :(
Wykończeni i lekko zestresowani padliśmy na ostatni, krótki jakże, odmiennie od wcześniejszych planów... spoczynek w naszym warszawskim łóżeczku :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz