I zaczęła się przygoda życia!
4 stycznia o 5.40 ruszyliśmy w podróż!
Trasa, jako że autostradą, przebiegła nam spokojnie acz monotonnie...
Starałam się jak mogłam urozmaicać ją Panu Mężowi - Kierowcy, ale skutki były dość mizerne...
albo zasypiałam...
albo, jako, że moją domeną było dbanie o prowiant (zdaje się, że bardziej o mój :P), pod wpływem spożytych płynów, wywoływałam postoje (moim zdaniem to jest jakieś urozmaicenie, ale Małżonek nie piał z zachwytu) mniej więcej w tym stylu :)
albo śpiewałam, co również nie spotykało się z szalonym entuzjazmem (zawsze, gdy to robię, mam przed oczami tą scenę, choć oczywiście jestem przekonana, że mi idzie o wiele lepiej :) )
Po 1300 km "wycieczki" odpoczęliśmy troszkę :)
Przemiło spędziliśmy czas z wieloletnimi przyjaciółmi moich rodziców (wujkiem i ciocią, co świadczy w sposób oczywisty o stopniu zażyłości :) ) oraz ich synem. Ciocia przygotowała pyszną kolację, trochę pobiesiadowaliśmy, a po nocy, która minęła potwornie szybko i pierwszym śniadanku z najprawdziwszą la baguette ruszyliśmy w dalszą drogę.
Reszta trasy upłynęła nam podobnie, z tą różnicą, że wiodła ona Autostradą Słońca...
...czyli jechaliśmy cały czas na południe...
...można tu parafrazować powiedzonko "biednemu zawsze wiatr w oczy"...tyle, że w naszym przypadku lepsze byłoby np."emigrującym Brykusiom zawsze słońce w oczy" :D
No i nie bylibyśmy Polakami, żebyśmy na to nie narzekali...
Choć nie widzieliśmy słońca taaaak długo, to już po godzince takiej jazdy mieliśmy dosyć mrużenia oczu, okularów i przekładania daszków samochodowych z lewej na prawo i na odwrót!
Taka to już maruderska natura :P
W końcu GPS wygłosił "Twoje miejsce docelowe znajduje się po lewej stronie" !
Przybyliśmy do celu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz