Ani się obejrzałam i skończył się kwiecień! Mało tego, lada moment nasz mały Adasiek kończy rok i znów będę w ferworze przygotowań... Zanim jednak to się stanie spróbuję choć trochę odgruzować się z zaległości blogowych chociaż w sferze rękodzielniczej. Bo jeśli chodzi o to, co słychać w Brykusiowie to nieustające wariatkowo :P
W telegraficznym skrócie: pierwsze zęby, pierwsze nocnikowanie, pierwsze noce bez pieluchogaci u starszaczki, raczkowanie, wstawanie, z łóżka spadanie, na tapczan wdrapywanie i tak w kółko :P
A rękodzielniczo?
To co szykowałam na chrzest mojej małej chrześnicy, starszej od Adasia 4 dni, Natalki już widzieliście tutaj. Nie pochwaliłam się jednak ani jedną fotką z kolejnej rodzinnej imprezki...
Adasiek przyjął Sakrament Chrztu w tym samym kościele co Pyzka równe 2 lata i 3 dni po niej, 8 kwietnia :) Obmyśliliśmy ten termin jeszcze przed jego narodzinami, więc dla nikogo nie był zaskoczeniem ;P Jeśli jednak chodzi o obchody po uroczystości to tym razem postawiliśmy na "domówkę". Zastanawiałam się, czy nie skorzystać, jak przy chrzcinach Pyzki, z usług lokalu, który był elegancki i przytulny, a serwowane w nim jedzenie bardzo nam smakowało. Jednak ze względu na nasze starsze pociechy (Pyzkę i jej ciotecznego brata, Olisia) zdecydowaliśmy się świętować w domu, gdzie dzieci mają więcej przestrzeni, swobody, a i my mieliśmy dzięki temu spokój :)
Gdy chcieliśmy Pyzkę mieszkaliśmy za granicą, więc przygotowanie dekoracji uroczystości czy rozwożenie zaproszeń sobie darowaliśmy, bo wpadliśmy do Polski na półtora tygodnia przed imprezą, wprost na Wielkanoc. Jednak tym razem było inaczej i mogłam dać upust mojej radosnej twórczości :P
Na pierwszy ogień poszły oczywiście zaproszenia.
Muszę tu zaznaczyć, że wszelkie materiały do wykonania dekoracji i zaproszeń pochodziły z domowych przydasiów i przepastnych zasobów mojej pseudopracowni, zgromadzonych w czasach świetności Brykusiowa. Niemniej, efekt nie zdradzał ani trochę resztkowego klimatu, co niezmiernie mnie ucieszyło ;)
Wyszło skromnie i elegancko, sami zobaczcie:
Zachęcona tym sukcesem postanowiłam udekorować także salon, by nadać mu wyjątkowy, świąteczny charakter. Pierwszą dekoracją były pompony z resztek tiulowych firan, które testowałam już kiedyś, we Francji. Tym razem miałam tiul z porządniejszych firanek to i pompony wyszły zgrabniejsze i sztywniejsze. Kolejny raz miło się zaskoczyłam :)
Następnym elementem wystroju salonu była girlanda z napisem "Chrzest Adasia", którą utrzymałam w tej samej kolorystyce papierów i wstążeczek :)
Ostatnią dekoracją, którą dziś Wam się pochwalę były "lizaki". Wykonane na drewnianych patyczkach znaczki z aniołkami i napisem "Chrzest Święty Adasia" udekorowały stół, świeczniki i patery z ciastami oraz babeczkami. Wyszło dokładnie tak, jak chciałam... Niestety, podczas obiadu miałam tak wiele rzeczy do ogarnięcia, że nie zrobiłam im zdjęcia na zaplanowanych miejscach. Musi Wam wystarczyć fotka "na sucho" i wyobraźnia :P
To jednak nie koniec moich popisów papierniczych pod znakiem chrzcin Adaśka.Resztę jednak zaprezentuję następnym razem, bo Pyzka już kilka minut temu przywędrowała tu, stwierdzając, że się wyspała. Nooooo naprawdę, wierzę mocno! 40 minut dla dziecka które śpi do 2 h w dzień to "świat i ludzie"! Ale cóż zrobić...
Muszę dołączyć do niej przy czytaniu książeczek, bo ostatnio zafascynowana jest liczeniem, a wszystko co policzy prowadzi niechybnie do stwierdzenia, że jest tego "cztery". Ma zatem 4 palce u każdej ręki, a także nogi... Musimy trochę zmodyfikować jej technikę liczenia zanim postanowi zweryfikować oczekiwania z rzeczywistością :P
Mam nadzieję, że jeszcze czasem tu zaglądacie i wpadniecie zobaczyć też część drugą posta o chrzcinach jak również kolejne moje wpisy, z którymi całkiem serio planuję powrócić :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz