Jesteśmy z lasu :)
Wyjście z domu na spacer nie gwarantuje spotkania żywej duszy...
Czasem jednak zdarza się, że trafimy na innych spacerowiczów, ze wsi, tej samej, ale wyasfaltowanej jej części, którzy zapuszczają się w nasze rejony po śpiew ptaków i wolną od aut trasę do dreptania albo chowają się przed wiatrem. Takie spotkania zawsze odbijają się w domu szerokim echem, bo Pyzka szalenie przeżywa możliwość obcowania z ludźmi, szczególnie w jej rozmiarze. A kogóż, jak nie mamy z dziećmi, możemy spotkać błąkając się po lesie o 11 w południe? :)
Ostatnie dni były szalenie obfite w te spotkania, co rozpamiętywałyśmy następnie w domu, ćwicząc wciąż od nowa imiona małych koleżanek i kolegów: "- Mamo, powiedz mi jeszcze raz, kogo spotkałyśmy? - Najpierw Marcelinkę z mamą na rowerku, a później Kornelkę z mamą w wózeczku", "- A jutro? (ma na myśli wczoraj :D) - Robercika z mamą i Laurkę z babcią. - I jeszcze Kornelkę w wózeczku?", "- Byłam z Elonem w kulkach i bawiłam się o tak i o tak" (Elon to oczywiście Leon).
Świąteczno-noworoczne spotkania były doskonałym czasem, by nasza pociecha pobawiła się trochę z jej podobnymi osobnikami i zaspokoiła choć trochę potrzebę towarzystwa. Cioteczne rodzeństwo jest trochę starsze, a Pyzka zapatrzona jest w nie bez pamięci. Na szczęście dla niej jest duża i komunikatywna (to mało powiedziane), więc traktują ją jak partnera w zabawie i dobrze się dogadują :) Szaleli autami, stawiali bazy, badali się, a kiedy nie patrzyliśmy, skakali po łóżkach do utraty tchu... Ledwo to przeżyłam, a od samego patrzenia było mi słabo ;P Z drugiej strony jednak cieszyłam się jak głupia, bo widziałam ile radości kompani w zabawie potrafią sprawić memu dziecku.
Niestety, nic nie trwa wiecznie i każde, nawet najbardziej udane spotkanie, musiało dobiec końca, a my wróciłyśmy do lasu.
Co nas ratuje przed brakiem towarzystwa w domu?
Marzenia o przedszkolu :)
Pyzka ruszy w przedszkolne mury za 8 miesięcy, a póki co...
Dzięki hojnemu Mikołajowi codziennie, a nawet kilka razy dziennie, zwiedzamy przedszkole Przemysława Liputa w "Roku w przedszkolu". Każde odwiedziny to wycieczka z innym dzieckiem i oglądanie placówki jego oczami :) Pyzka to uwielbia! Przy każdej kolejnej rozkładówce pyta wciąż od nowa "Co robi Mirka? (Krzyś/Jaś/Zuzia itd..)" :D To doskonała książka obrazkowa, wychwalana na wszystkich możliwych blogach książkowych czy parentingowych, więc powtarzać się nie ma sensu. Napiszę tylko: polecam gorąco każdej mamie przyszłego przedszkolaka!
Jak już wspominałam we wcześniejszych wpisach, szalenie ubolewam, że w najbliższej okolicy nie mam żadnego klubu malucha, gdzie mogłabym zapewnić Pyzce towarzystwo, choć raz w tygodniu ;( Pod tym względem zawsze będzie mi tęskno za Avignon i tamtejszą placówką, gdize obie miałyśmy sporo frajdy. Jest jednak małe światełko w naszym mroku, które nazywa się "Przedszkolandia". Za daleko tam mamy od siebie z domu, ale za każdym razem, kiedy odwiedzamy moich rodziców staram się z tego dobrodziejstwa korzystać.
W czym rzecz?
Przedszkolandia to zajęcia dla dzieciaków odbywające się w sali zabaw Kids&Fun w Markach. Bywałyśmy w tej salce już wcześniej (jeszcze gdy byłam w ciąży z Adaśkiem), prawie zawsze jednak jako jedyne czy z jednym tylko dzieckiem do towarzystwa :( Niestety, w godzinach porannych dzieciaki są zwykle w przedszkolach, żłobkach czy u niań, a takich leniwych bab jak ja co to siedzą z dzieciakami w domu i łażą po salach zabaw to ze świecą szukać :P Przedszkolandia działa jednak jak magnes na dzieci i ich mamy!
Dzięki niej w grudniu kilka dni spędziłyśmy w towarzystwie Pyzce podobnych ludzików i przemiłych Pań, które świetnie animowały czas maluchom. Zajęcia trwają od 10 do 13 i z tego co widziałam biorą w nich udział dzieciaki od ok. 1,5 do 3 lat. Jest czas na wszystko: zajęcia plastyczne, muzyczne, ruchowe, szaleństwa w kulkach, a nawet małą przekąskę we wspólnym gronie... Wszystko co małemu adeptowi przedszkola do szczęścia potrzebne.
Jest kawa i stolik z krzesełkiem, czyli to co mamie może przydać się podczas zajęć :) Jest też możliwość zostawienia pociechy pod skrzydłami opiekunek. Z tego to akurat grzech nie skorzystać! Pyzka wybawiona, zakupy zrobione, Adasiek przespany. Same zalety, a jest ich duuużo więcej :)
W pochmurne czy zimne dni sala zabaw to dobra opcja na wyjście z domu i zmianę otoczenia. Lubię tam bywać i bez Przedszkolandii (wtedy happy hour to 2 h w cenie 1, między godz. 10 a 15 :D), bo jest przestronnie i bezpiecznie, a Adaś może bawić się na macie kiedy jego siostra układa kolejkę czy zjeżdża na zjeżdżalni do basenu z piłkami. Po takich szaleństwach, z dziećmi w grupie czy też bez, Pyzka śpi swoją drzemkę jak głaz, a ja muszę ją siłą podnosić na obiad (nie ma szans, że o 13 coś zje, bo zasypia drepcząc do domu) po 3 h odpoczynku! (to dopiero zaleta! :D)
Strasznie żałuję, że nie możemy bywać tam częściej, bo takie spotkania doskonale przygotowują dziecko do przedszkolnej przygody. Pyzka została sama na godzinę na drugich zajęciach, a przy trzecim razie pojechałam na zakupy do centrum handlowego (dla tych co znają Marki >> to nie była Prima :P) i wróciłam po nią na zakończenie zajęć. Jak przeżyła nasze pierwsze małe rozstania i pozostawienie "z obcymi"? Gdy wróciłam i stanęłam w drzwiach salki podniosła na mnie oczy znad kubeczka i powiedziała "- Mamo, jem serek". Skinęłam na to głową, a ona wróciła do jedzenia, by po kilku sekundach spojrzeć na mnie znów ze słowami "- Już wróciłaś?" Tak bardzo moje dziecko przejęło się rozstaniem...
Na pewno będziemy odwiedzać Przedszkolandię przy każdej możliwej okazji, a w domu wspominać z uśmiechem na twarzy i całą półką pięknych prac plastycznych wesołe zabawy, w których mogłyśmy brać udział.
Czekałam na ten wpis:) od dłuższego czasu szukałam takiego miejsca w okolicy. Gdy mieszkaliśmy 1,5 roku na "emigracji" (też mieliśmy taki epizod w życiu. Co prawda była to Gdynia, ale uwierz Gdynia to prawie zagranica;) też chodziliśmy do takiego klubiku o podobnej formule. Jedynie dziecka tam nie można było zostawić bez opieki, ale chodziliśmy tam ja i koleżanka więc czasami wymieniałyśmy się opieką nad dziećmi. Ale szast prast i rzutem na taśmę udało mi się zapisać Krzysia do publicznego przedszkola! Już 3 dzień chodzi grzecznie do przedszkola. Krzyś ulepiony jest z innej gliny niż Twoja Asia, więc na razie oswajamy się z nową codziennością. Trzymaj za nas kciuki! pozdrawiam Agata
OdpowiedzUsuńGratuluję przedszkolaka! Ja się modlę, by udało się od września, bo nie sądzę żebym nazbierała wiele punktów w rekrutacji. Z resztą, mieszkając na wsi, posiadanie przedszkolaka to poza radością pseudo-wolnego na kilka godzin także niezła gimnastyka logistyczna z dojazdami, odbiorami itd.... O ile Adasiek nie będzie chodził w tym czasie po ścianach na pewno przeczytacie o tym na blogu :)
Usuń