niedziela, 24 grudnia 2017

Ding dong wesołych Świąt!

Dziś istne szaleństwo!
Czas mija nieubłaganie, a do uroczystej kolacji pozostało kilka krótkich godzin.
Mam nadzieję zdążyć ze wszystkim, więc dzisiejszy post będzie krótki :)











Życzę Wam Kochani,
 by te nadchodzące Święta były radosne, 
pełne rodzinnego ciepła i miłości!
Zdrowia, spokoju,
pyszności na wigilijnym stole
i góry prezentów pod choinką :)

PS. Już nie mogę się doczekać:
a) konsumpcji,
b) prezentów, choć dla mnie nie przewiduję ani jednej paczki :P Ale radość dzieciaków - bezcenna!

sobota, 23 grudnia 2017

Dziecięcy sabotaż i nasze przygotowania

Nie uwierzycie, ale na początku grudnia zaplanowałam sobie tematy postów do końca roku! Nazbierało się trochę zaległości. Jest też kilka tematów, które chodzą za mną od dłuższego czasu i muszę to przelać na ten elektroniczny papier, bo "inaczej się uduszę" ;P Chciałam pokazać Wam jak rozszerzamy z Adaśkiem dietę, bo jego tak mało na blogu (bo mały :P). Mam też kilka przemyśleń dotyczących diety mamy karmiącej, które chciałam upublicznić...
Plany, plany, plany...
Miałam ich wiele, ale to było "kiedyś", albo jak mówi Pyzka"to było wcześniej".
Jak można się było zorientować w ostatnim tygodniu żadnych newsów na blogu nie było i muszę Was zmartwić, że ten stan rzeczy utrzyma się pewnie dłużej :(
Pewnie już domyślacie się co jest tego przyczyną...
Od kilku dni nasze dzieci są tak skuteczne w sabotowaniu wszelkich moich planów i koncepcji, że zaczynam wychodzić z siebie! Zasypianie na noc trwające po półtorej godziny, nocne koncerty czy też spotkania towarzyskie podobnej, kuriozalnej długości, anulowane drzemki. Po prostu "all inclusive". Te nasze kochane, małe 'gremliny' robią wszystko, by przygotowania do świąt były jednym wielkim szalonym spontanem.

Do łez rozbawił mnie dowcip "- Czym umyłaś okna, że są tak przejrzyste? - Młotkiem" :D Gdyby nie temperatury panujące na zewnątrz byłaby to moja ulubiona metoda sprzątania, na którą może znalazłabym czas! Jakimś cudem udało mi się jednak bez pomocy młotka sprawić, by choć kawałek świata przez te nasze okna było widać (do przejrzystości im jednak daleko ;( ). Cały czas dążyłam także uparcie do dna kosza na pranie, ale wiem już, że w te święta go nie zobaczę...

Są jednak rzeczy ważne i ważniejsze.
W tygodniu poprzedzającym święta prawie na każdy dzień zaplanowałam coś "extra", coś świątecznego, zbliżającego nas do tego radosnego czasu :)
Zaczęłam sama, z niedzieli na poniedziałek...
Poświęciłam pół nocy, ale dzięki temu prezenty gwiazdkowe dla wszystkich naszych pociech (własnych, ciotecznych czy chrzestnych) mają już swoje wstążeczki ;)


W poniedziałek malowałyśmy z Pyzką pierniczki <3


Nie, nie piekłam tych cudnych ludzików sama :P Jestem na to zbyt leniwa i nieperfekcyjna... Na szczęście z pomocą przyszły mi gotowce zakupione w jednej z sieciówek, zapakowane od razu z kolorowymi pisakami. Przedświąteczna "zabawka idealna", bo Pyzka była na oku, w kuchni, zarobiona po uszy, a ja miałam chwilę by ugotować zupę młodemu...
 
Z wtorkowego spaceru przytargałam natomiast kilka gałęzi srebrzystego świerku (w żadnym razie nie obrabowałam żadnego leśnego czy sąsiedzkiego drzewa... jakieś strzępy zostały na poboczu po wycince gałęzi zagrażających drutom wysokiego napięcia) żeby wyczarować z nich świąteczne stroiki. Styropianowe kulki znalazły tu świetnie zastosowanie jako baza, w którą wbijałam gałązki. Wstążek też u nas dostatek, a na deser jeszcze cekinowe i papierowe gwiazdki.
Miałyśmy pełne ręce roboty :)


Środowy dzień i wieczór upłynął mi pod znakiem pierogów.
Nie jestem wielką fanką lepienia i robić tego zbytnio nie potrafię, ale kocham pierogi z pomidorami i mozarellą <3 Na zamówienie ich w jedynym słusznym źródle było już za późno a i bardzo z mego lasu nie po drodze. Wzięłam więc sprawy w swoje ręce i ukręciłam całą miskę czerwonego, aromatycznego farszu :) Gdy dzieci poszły spać zagniotłam ciasto i lepiłam, lepiłam, lepiłam...

Jeśli chodzi o klejenie to wyszła tego blisko setka !!! 
 
W lepienie to ja nie umiem, ale w smak zdecydowanie tak :)
Zatem po wyłowieniu dziurawców (które oczywiście skonsumowałam :P ) i degustacji zostało mniej więcej 80 sztuk pyszności, czekających na jutro w zamrażalniku :D

W czwartek postanowiliśmy ubrać choinkę, co by dzieci miały radość o te kilka dni dłużej. Z resztą, tradycyjne ubieranie drzewka w Wigilię nie wchodziło w grę, bo w tym roku uroczysta kolacja odbywa się u nas. Na ten dzień mamy więc duuużo innych planów, a czasu mało, bo chcemy zasiąść do wieczerzy zaraz po zmroku, żeby dzieciaki jak najdłużej cieszyły się tym rodzinnym czasem (no dobra, prezentami :P).  Ubieranie choinki z Pyzką to była sama radość...
Jak się domyslacie nie sposób uchwycić to było na zdjęciach, bo musiałam łapać spadające bombki! Na szczęście w tym roku postanowiliśmy przystroić naszą błyszczącą panienkę w plastik, by zapobiec ewentualnym tragediom. Miałam nosa, bo podczas ubierania ciągle słychać było tylko stukające o ziemię kulki.
Ostatecznie, drzewko stoi, lampki się palą, bombki wesoło kołyszą, aniołki grają, bałwanki się śmieją, a firanki się nie świecą :P


Na naszej choince nie mogło oczywiście zabraknąć moich bombeczek <3
Nie designerskie ani modne, ale takie, które najbardziej cieszą dzieci, ozdoby są dziś w cenie :)
Kto z was pamięta grzybki na choinkach z dzieciństwa?
U nas obowiązkowe są też gwiazdki, które nauczył mnie składać mój Tato :)
 

Pyzka jest choinką zachwycona, z resztą tak, jak i innymi ozdobami świątecznymi. Jest przy tym taka zabawna. Przed snem, tuż po wyjęciu czekoladki z kalendarza stwierdziła, że zje ją sobie przy choince. Usiadła obok drzewka i wpatrzona w lampki podśpiewywała sobie "choinko piękna jak las" :D (Maria, rośnie Ci w rodzinie poważna konkurencja :P)

Przystrojenie podwórka i domu, którym zajęli się nasi mężczyźni, świętowałyśmy w piątek po zmroku, biegając wokół domu w tempie migających lampek. Podwórko to teraz prawdziwe Las Vegas nocą :) A wisienką na torcie jest pan renifer, któremu Pyzka wyznaje miłość, podaje łapkę i głaszcze po porożu.

Dziś wielkie sprzątanie, ale też kuchenna krzątanina. Pieczemy ciasta i w całym domu pachnie już cynamonem :D
A jutro?

Nie mogę doczekać się jutra, bo jutro wielkie pałaszowanie!
Ryba po grecku, pierogi, pierniki i inne smakołyki...

Zanim jednak to się stanie czeka nas jeszcze sporo pracy...

A Wy jesteście już gotowi na święta? :)

środa, 13 grudnia 2017

Świeci, gra i recytuje...

Sama radość patrzeć jak dzieci tak ładnie i zgodnie się bawią.

Prawie sielanka :)
Prawie, które robi dużą różnicę, a w skrajnych przypadkach może wywoływać nasilający się ból głowy, na który nawet to co Goździkowa poleca nie pomoże...

Już pierwsze pianinko, w którym Pyzka upodobała sobie czerwony guzik, odpowiedzialny za miauczenie kota, doprowadzało mnie do szewskiej pasji (za zdjęciu poniżej to ten żółty instrument). > o mojej miłości do muzyki i pianinka możecie przypomnieć sobie tutaj< Potem dołączyły do niego dwa inne pianinka, hule-kule, grające misie, gadające, śpiewające, świecące i kichające lale... Dziecięcy pokój coraz mocniej zaczął wypełniać się 'elektroniką'. Znosiłam to wszystko z godnością :) Wszak jedna mała Pyzka mogła ogarnąć jednocześnie max. dwie grające zabawki, np. włączając pianinko i tańcząc z lalą, która śpiewa - wiem, bez sensu, ale dzieci to właśnie lubią, nieprawdaż? :) Czasem jakaś lala się "zapodziewała" w garderobie albo też w niewyjaśnionych okolicznościach gubiła na jakiś czas grające serce i jakoś to szło. 
Do czasu...
Teraz starsze nasze dziecię jest już zbyt kumate, by podprowadzić jej na jakiś czas któreś z jej "dzieci". Tymczasem młodsze dziecię jest już w stanie uruchomić cholernego kota z żółtego pianinka, a wszystko wskazuje na to, że inne grajki ogarnie szybciej, bo przecież siostra go edukuje! 
Sama radość...


Do tego nie da się przyzwyczaić :(
Pozostaje tylko opuścić pokój i w ukryciu, z batonikiem w ręku czekać aż im się znudzi.
Drżę już na samą myśl o tym co to będzie za rok, dwa czy trzy, gdy do tej hałaśliwej ferajny dołączą auta, roboty i inne męskie graty wyposażone w baterie, światło i dźwięk...

I tak sobie myślę, czy może jeszcze nie jest za późno na list Mamy do Mikołaja, by oszczędził mi kolejnych trzech pianinek dla Adaśka :) 

"Kochany Mikołaju, jak widzisz, nasze dzieci się pięknie dzielą. 
Adasiek z powodzeniem korzysta zarówno z pianinek jak i z huli-kuli i innych dobrodziejstw świecąco-grająco-bateriezżerających :) Zanieś więc pianinka innym dzieciom, których rodzice żyją w błogiej ciszy niezmąconej miauczeniem kota ani nawet rechotem żaby, a Adaśkowi i Pyzce przynieś dużo baterii, bo tym, co już mają, ciągle się bawią :) i duuużo słodyczy, które ich mama zje na ukojenie zszarganych nerwów po ciężkim, hałaśliwym dniu :P 
Oczywiście proszę też o zdrowie i pokój na świecie! "

A Ty, droga Mamo, o co poprosisz Mikołaja, by NIE znalazło się pod choinką ? :) 

wtorek, 12 grudnia 2017

Każdy powinien mieć smoka!

Tak!
Dokładnie takiego, o jakim marzy :)
Żywego jak Matka Smoków z popularnego serialu, pluszowego do nabycia pod Wawelem czy z plasteliny, ulepionego samodzielnie na zajęciach z plastyki...
Ja wybrałam smoki papierowe, literaturowe, a dokładniej "Momo i Kiki" od wydawnictwa Bajkopis i to jeden z moich najlepszych, książkowych wyborów :)

Pierwszy raz zobaczyłam TE smoki gdzieś w internetach, gdy mała Pyzka była jeszcze pędrakiem gugającym sobie na macie. Zakochałam się bez pamięci w tej niesamowitej książce i już wtedy wiedziałam, że kiedyś te smoki będą nasze <3 Chociaż wówczas nakład był wyczerpany zapisałam się jako ludź zainteresowany terminem wznowienia. Czekałam i czekałam, i czekałam... Czasem zapytanie ponawiałam i śledziłam losy Wydawnictwa. Aż pewnego pięknego dnia pojawiła się w końcu informacja, że oto rusza przedsprzedaż! Kupiłam 'smoki' jako prezent urodzinowy dla Pyzki od jej prababci, nieco spóźniony, ale aktualnie dmuchamy świeczki i śpiewamy sto lat co drugi dzień, bo lubimy, więc kto by się tym przejmował... 
Kupiłam i... wróciłam do czekania :P

Nasze smoki wylądowały u nas w październiku i po raz kolejny przekonałam się, że cierpliwość baaardzo popłaca! 

Już z pudełka uśmiechały się do nas dwa urocze, kolorowe smoki bujające w obłokach, zaś wewnątrz... Wewnątrz czekały na nas same skarby :)


"Momo i Kiki" to pierwsza na rynku bajka modułowa, w której to Wy możecie zadecydować o tym jak potoczą się losy bohaterów :) Pudełko zawiera bazę i 30 kart z fragmentami bajki o dwóch przeuroczych smokach. Za każdym razem możemy stworzyć z dzieckiem inną opowieść. Chcesz by dziś zmoczył smoki deszcz, a może na dzisiejszym spacerze małe smoki spotkają jakieś zwierzaki? Układasz odpowiednie karty na stronach książki i nowa historia gotowa! Co jeszcze mogą przeżyć wesołe smoki? Tego nie zdradzę - musicie zobaczyć to sami!!! 
Historia jest zabawna i pełna niespodzianek, a smoki doświadczają wielu przygód. Rymowane wierszyki łatwo wpadają w ucho i zapadają w pamięć, a kolorowe, przepięknie wymalowane ilustracje cieszą oko. 
Jak dla mnie majstersztyk!  



To inne, nowe spojrzenie na książkę. 
Ta bajka to czytanie, wspólne bajanie, ale też zabawa, układanka, puzzle i książka w jednym. "Momo i Kiki" pozwala na kreowanie własnych historii, ćwiczenie pamięci dla nieczytających jeszcze dzieci, które tylko po obrazkach orientują się jaką treść bajki chcą dziś usłyszeć, ale przede wszystkim smocza bajka pozwala na rozwijanie dziecięcej wyobraźni :)
Uwielbiam takie zabawki!
Jak widać Pyzka też :) 
A bajka modułowa dzielnie wspierała nas także podczas choroby - bardzo skutecznie uziemia "małe człowieki", które zainteresowane smokami są w stanie usiedzieć na tyłku dłuuuuższą chwilę :)





Jeśli nie macie pomysłu na prezent, czy to gwiazdkowy, urodzinowy czy "dniudzieckowy" polecam Wam bajkę modułową "Momo i Kiki" od Bajkopisu. To naprawdę oryginalny, kreatywny i mądry (!) pomysł na prezent. Dodatkowe atuty to : brak melodyjek, światełek, niewielkie gabaryty oraz brak konieczności wymiany baterii. Czyli brakuje tu wszystkiego tego, co rodzice tak "uwielbiają" w prezentach/zabawkach, nieprawdaż? :P

* Ostatnio, na stronie Bajkopisu znalazłam możliwość dokupienia 10-ciu pustych kart do tej bajki. Teraz każde dziecko może domalować, dorysować czy dopisać własny fragment smoczej historii albo też stać się jednym z jej bohaterów. R  E W E L A C J A


PS. 
Ten wpis nie jest sponsorowany przez Bajkopis ani żaden inny "-pis" :P 
Polecam Wam tę książkę, bo uważam, że jest super i tyle :)
Z resztą, inne propozycje tego Wydawnictwa również są godne polecenia. 

O lwie mogliście już u mnie przeczytać tutaj.
Aktualnie zaś, z okazji zbliżających się świąt, pozostajemy w magicznym klimacie wywołanym książką "Pani Imbir i szkoła elfów", o której więcej postaram się napisać bliżej świąt :)

Z publikacji Bajkopisu brakuje nam tylko "Jeżobrania", ale mam na nie wielką chrapkę i kiedy już "odkuję się" po świętach nie ręczę za siebie...

PS.2.
Jeśli ktoś z Was wybiera się na Targi Designu WZORY 16-17.12 w Warszawie  może wyglądać na nich Bajkopisu z ich bajkowym stoiskiem i parką kolorowych smoków :)

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Dżuma

Pamiętacie jeszcze iście wiosenne ostatnie dni października?
Termometry wskazywały jakieś 18 stopni, a wielbiciele krótkich rękawów ostatni raz w tym sezonie mogli zaprezentować swe muskularne ramiona.
Ja zapamiętam go na baaardzo długo...
Nie przegrzewałam, nie wychładzałam, stosowałam wszelkie złote rady internetu, doświadczonych matek, cioć-dobra-rada oraz sąsiadek, jak i przypadkowo napotkanych osób. Sprawdzałam kark, zakładałam podkoszulek, zdejmowałam czapkę "bo się zgrzeje", potem zakładałam "bo sobie uszy przewieje", rozpinałam bluzę "bo się spoci", nie pozwalałam biegać "bo się spoci", a potem zapinałam bluzę "bo spocone plecy zawieje", potem znów poganiałam, "bo jak się rusza to jej ciepło" itd. itd. :)
Niestety, wszystko to na nic :(
Dopadło i nas!
Pierwsza prawdziwa, niezębowa choroba :(
Choć wygląda na to, że było to typowe jesienne przeziębienie to przez chwilę poważnie obawiałam się popularnego ostatnio zapalenia krtani.
Co by to nie było chore dzieci to zawsze poważny ból głowy.

Zaczęło się od Pyzki. Temperaturę miała raptem dwa razy w odstępie kilku dni, ale kaszel przeokropny! Dostaliśmy jakiś syrop i kilka zaleceń, o których od razu wiedziałam, że przy naszym "stanowczym" dziecku wypełnić się nie da. No bo np. takie przepłukiwanie nosa solą fizjologiczną to już rok temu było nie do zrobienia. Użyć przemocy? Siłą ją "namówić"? Nawet gdybym chciała, co jest niedorzeczne, bo można chyba zrobić więcej szkody niż pożytku, to z 18-kilogramową babą strach trochę się mocować. Ona ma mleczaki, ale w razie gdyby to z mojej szczęki coś wypadło to już nie odrośnie...
Ostatecznie piliśmy syrop, robiliśmy inhalacje, do których udało nam się ją przekonać i czekaliśmy na ozdrowienie.

Tymczasem po 5 dniach choroby Pyzki dołączyliśmy do niej całą trójką :( Adasiek złapał tę "francę" w związku z przeogromną miłością jaką go siostrzyczka darzy. Mimo moich usilnych próśb żeby go przynajmniej nie całowała nie udało mi się go uchronić :( Tym sposobem obcałowany i zakatarzony Adasiek również zaszczycił w pierwszym tygodniu listopada wizytą naszą Panią pediatrę. Na niczego nieświadomym niemowlaku łatwiej dokonywać "tortur" oczyszczania nosa, więc z jego choróbskiem uporaliśmy się szybciej, ale wcale nie łatwiej :( Młody nie mógł spać z zatkanym nochalem, a za dnia męczyliśmy go oczywiście inhalacjami, które znosił niestety gorzej niż Pyzka...


My z Panem Meżem natomiast rozchorowaliśmy się na własne rodzicielskie życzenie. Otóż gdy Pyzka kaszała w nocy bardzo mocno zdecydowaliśmy, że będzie spała z nami. I tak po jednej wspólnej nocy byliśmy dobrze pobijani, mocno nie wyspani i oboje oczywiście zadżumieni :( A jeśli ktoś ciekawy czy Pyzce to pomogło to spieszę wyjaśnić, że nad ranem, gdy już oboje rodziców dobrze zmaltretowała, stwierdziła, że ona to chce do swojego łóżka :P Ehhh... Szkoda, że zarazków ze sobą nie zabrała :P
Pan Mąż skończył na sterydach, bo jak wiadomo faceci nie chorują, oni walczą o życie :P Zaletą tego stanu było jednak to, że mimo wszystko Tatuś był w domu i mógł mi pomóc w tej nierównej walce z glutami, a co za tym idzie humorkami naszych pociech. Ja natomiast, jako matka karmiąca, dołączyłam do grupy syropkowo-inhalacyjnej choć tylko czysto teoretycznie, bo w praktyce na takie "luksusy" jak siedzenie w masce, które jawi mi się prawie jak sauna w SPA, to trzeba mieć czas. Ja obeszłam się odgrzewaną w mikrofali po kilka razy herbatą z miodem i cytryną. Mamy nie biorą wolnego...

Taki to mieliśmy "radosny" początek listopada...
Dobrze, że mamy książeczki. Duuuużo książeczek, które pomogły utrzymać dzieciaki pod maskami! "Dzięki" tej chorobie mamy też inhalator. Nie sądziłam, że może nam się przydać coś takiego, ale po serii katarów już się "nawróciłam".
Polecam! 
Oczywiście wszystk otrzeba odpowiednio "oswoić"...
U nas nawet ulubiony misiek Pyzki musiał swoje pod maską odsiedzieć :)
I tak jak my wspieraliśmy Pyzkę w czasie wziewów tak i misiek dostał potężną dawkę literatury miłej dla ucha. 
Pyzka i misiek czytają "Mały króliczek i jego magiczna marchewka"

piątek, 8 grudnia 2017

No to mamy zimę!

Pięknie zaczął się ten grudzień!
Nieźle sypnęło nam śniegiem...

Chociaż temperatury idące w parze ze śniegiem specjalnie mnie nie cieszą to sam śnieg jak najbardziej. Dzieci mają frajdę, na zewnątrz jaśniej nawet w nocy, co ma niebagatelne znaczenie w środku lasu, no i w końcu czysto :) No, może poza drogami dojazdowymi do naszej posesji, które zamieniły się w błotkowe bagna...

Czyli, nie patrząc na buty lub nie wychodząc z własnego podwórka, gdy jest śnieg to jest pięknie, biało i czysto :D
W naszym klimacie nigdy jednak nie wiadomo ile ten śnieg poleży, czy na święta zaszczyci itp. itd. Dziś nie ma już po nim śladu... Całe szczęście więc, że zdążyłyśmy się nim nacieszyć tydzień temu! Trzeba było "kuć żelazo póki gorące", a raczej 'lepić śnieg póki zimny' :P
I tak, pierwszego bałwana postawiłyśmy z Pyzką jeszcze w listopadzie tuż przed pójściem spać, w razie gdyby śnieg do rana postanowił zniknąć. Pół godziny na śniegu, a radości, śmiechu i wspomnień na całe życie :D



Wiecie z czego dziecko miało największy 'zaciesz'? Oczywiście z tego, że może w matkę śniegiem bezkarnie porzucać. A wiecie z czego mama cieszyła się najbardziej? Że po takim wieczornym lepieniu bałwana Pyzka padła nim na dobre rozgościła się na swoim tapczanie :D Całkiem serio rozważam wieczorne wyprawy na sanki wokół domu, gdy już zabraknie miejsca na podwórku, by stawiać kolejne bałwany. A jest spora szansa, że tak właśnie będzie. Bo następnego dnia śnieg nadal leżał na podwórku, więc nie mogłyśmy odpuścić kolejnej porcji zabawy na świeżym powietrzu :) Adasiek w wózku na zewnątrz śpi zawsze jak marzenie, więc szkoda było nie skorzystać z takiej okazji...


Myślałam, że najpocieszniej na śniegu Pyzka wyglądała rok temu, gdy jej krok był bardziej chwiejny, a zimowa odzież ograniczała ruchy i wykluczała np. samodzielne podniesienie się po wywrotce. Teraz jednak jest chyba jeszcze zabawniejsza :D Właśnie dlatego, że już potrafi się sama pozbierać, a technika jaką stosuje rozkłada mnie na łopatki.



Uroki życia w lesie poza miastem są takie, że nikt tu nie odśnieża, nie wydeptuje ścieżek i nie "psuje" śniegu, dzięki czemu mogliśmy także rozpocząć sezon saneczkowy. W prawdzie Pan Mąż uparcie twierdził, że nie będzie takiego śniegu żeby się ciągać i na pewno przyjdzie mu nosić sprzęt pod pachą, ale ja wiedziałam swoje! Nasza Pyzka to, bagatelka, 18 kg bez kombinezonu i butów... Gdybym to ja miała być siłą napędową sanek też szła bym w zaparte, że na polanie nad rzeką stoją właśnie leżaki z plażowiczami i nie da się na sankach jeździć :P
Ale dało się!
Śnieg był wystarczający :)
A zabawa przednia!


Dziś po śniegu nie ma śladu...
Zamiast tego niebo zasnute szarymi chmurami, deszcz i kałuże :(
Taka aura nam jednak nie straszna, bo chowamy się przed nią w kolorowej i wesołej Przedszkolandii :D
Co to takiego?
Relacja na blogu wkrótce!

czwartek, 7 grudnia 2017

Bo my jesteśmy takie mole...

Książkowe oczywiście!
W tej kwestii nic się nie zmienia, a dziecinny pokój przypomina mała bibliotekę ;) 
Pan Mąż średnio się na to zapatruje w związku z domowym budżetem, ale sami na pewno wiecie, że ja przecież kupuję same perełki z promocji :D 
Odmawiam słodyczy i bajek, bez mrugnięcia okiem i wyrzutów sumienia.
Mogę odmówić zakupu zabawki, bo taką już mamy, bo jest niepotrzebna, bo... tu powód zawsze się znajdzie, jeśli nie widzę sensu w jej posiadaniu dla samego "mania". Ale książek nie umiem, nie chcę i nie odmówię! Aż serce rośnie, gdy słyszę to "prezesowskie" "Poczytać mi" :D (czasem zasycha też w gardle albo zwyczajnie padam na twarz i nie chce mi się nic lub zasypiam 'w pół zdania', ale generalnie nie odmawiam czytania!)
Teraz i Adasiek dołączył do czytającego klanu i chociaż on jeszcze sam nie prosi to lubi posłuchać i pooglądać co też siostra wybrała "na tapetę". To właśnie książeczki wspierały nas najmocniej przy inhalacjach w czasie kataru...
Czytamy "Elmer słoń w kratkę", a Adasiek się inhaluje
Nikomu się nie upiekło!
Najlepszy kumpel Pyzki (praktycznie się nie rozstają) również musiał przejść przez tę "traumę" i jemu również tę niewygodę osłodzono czytaniem :)
Pyzka czyta misiowi "Mały króliczek i jego magiczna marchewka"
 Ale nie tylko przy inhalacjach nasz mały kawaler sięga po literaturę. 
Kontrastowe książeczki od Czu-Czu ogląda sam zamiennie ze "składanką" z wierszami Jana Brzechwy "ZOO" :D 
Pełen zachwyt!

Dziś podpatrzyłam go nawet, że zaczął się w czytaniu rozsmakowywać bardziej dosłownie. Pogratulowałam doskonałego wyboru, bo papier elegancki ,grubszy, kredowy, a instrukcja do grającej sówki na pewno już opanowana do perfekcji. Z resztą, sam ją sobie do drzemki włączył, a to o czymś świadczy :)
Pożera strony!

Dzieci zaczytane, a matka z fiołem na punkcie dziecięcych książeczek - to może prowadzić tylko do jednego. Mamy 3 mole książkowe i dziurę w budżecie :P
Postanowiłam więc spróbować rozszerzać nasze czytelnicze horyzonty oszczędniej :) Odwiedziliśmy w tym celu naszą wiejską bibliotekę. Pyzka była czarowana widokiem uginających się od ciężaru książek pólek. Od razu zaczęła swoją mantrę "czytać, czytać, czytać...". Nie robiło jej różnicy, którą pozycję z regału wybiorę, a że w części z literaturą dziecięcą odbywała się lekcja biblioteczna zaczęłyśmy od podróżniczej pozycji "Busem przez świat". Trochę czytania, trochę pięknych zdjęć i zanim się obejrzałyśmy uczniowie opuścili bibliotekę, a my mogłyśmy rozpocząć buszowanie po dziecięcych książkach. Nim skoczyłam zakładać nam karty Pyzka zdążyła już przejrzeć 3 części serii dla maluchów podrzucone jej przez Panią bibliotekarkę :) Myślałam, że po dystansie jaki pokonałyśmy do biblioteki (30 minut dobrego marszu dla mnie za Pyzką na rowerze biegowym) będzie zmęczona, a co za tym idzie marudna czy nieznośna, a tu taka niespodzianka! W absolutnym skupieniu chłonęła stronę za stroną...
Aż żal było jej przerywać!
Wypożyczyłyśmy kilka książek, w tym m.in. Tupcia Chrupcia o spaniu - słodziutki ten myszek, ale ze spaniem nam nie pomógł (za bardzo lubimy książki na dobranoc... :) Wzięłyśmy też zbiór opowiadań o Bożym Narodzeniu coby się do świąt sposobić oraz 3 audiobooki żeby styranej matce ulżyć, gdy po kolejnej ostatniej książce na dobranoc słyszę "jeszcze ostatnia" :D Dla opornych w zasypianiu dzieci lubiących bajdurzenie po kilka godzin (czyli Pzyka) polecam ks. Jana Twardowskiego "Nowe patyki i patyczki". Kojący głos lektora i przepiękne treści. Cudne, po prostu cudne!!

Inną opcją na ograniczenie zakupu książek jest ich wygrywanie, choć to dyscyplina trochę skomplikowana :) Przede wszystkim trzeba konkurs znaleźć, a one na ulicy nie leżą :P A potem jeszcze pokonać, często liczą lub mocno kreatywną konkurencję. Czasem wystarczy łut szczęścia w losowaniu, a czasem trzeba trochę ruszyć głową i liczyć na docenienie naszych wypocin :) 
No i udało mi się! :D 
W konkursie zorganizowanym przy okazji recenzji książki do nauki liter po angielsku "ABC animal - book to look" na blogu Mania Mamy udało mi się wygrać właśnie tę książkę :) ! O samej książce pięknie napisała Mama Mani, a ja mogę dodać tylko, że nauka literek z takimi pomocami to sama przyjemność. Całą rodziną zapoznawaliśmy się z nową pozycją w naszej biblioteczce i każdy nauczył się czegoś nowego :)

 

Staram się nigdy nie odmawiać prośbom na czytanie, ale powiem Wam, że Dziadek to dopiero nie ma łatwego życia... Rano czy wieczór, po polsku czy po angielsku (a na naukę jak wiadomo nigdy nie jest za późno), w okularach czy bez, o Maszy czy kucykach Pony (tak, mamy i takie "perełki", których czytanie to dla nas prawdziwa zmora, a na tych wszystkich "rainbowdashach" regularnie łamiemy sobie języki) - Dziadek nie odmawia nigdy, bo przecież wnukom się tego nie robi !
I tak właśnie przypomniał sobie literki i dowiedział się jak jest "meduza" po angielsku" :D

środa, 6 grudnia 2017

Mikołajki 2017

Hu, hu, ha
Hu, hu, ha...
...jeszcze ciepła relacja z naszego dzisiejszego poranka <3

Tak naprawdę to nasze pierwsze Mikołajki, bo rok temu Pyzka była jeszcze zbyt mała by cokolwiek poza prezentami, których nigdy nie za wiele, z tego świątecznego zamieszania zrozumieć.

W tym roku przygotowania rozpoczęliśmy na tyle wcześnie, by wszystko zmieściło się w małej głowie, a oczekiwanie było radosne i pełne emocji :)

Przede wszystkim pielęgnuję mocno świeżo w niej zakorzenioną wiarę w Świętego Mikołaja. Myślałam, że będzie trudniej... Bo jak niby wytłumaczyć takiemu malcowi (aktualnie 2 lata 4 m-ce), że jest gdzieś ktoś kogo nie widziała i nagle przyjdzie i coś jej da... Kto to taki i dlaczego? Z pomocą jak zwykle przyszły książeczki. Kiedy zaczęłam snuć opowiadania o Mikołaju ona już go znała... Z książki o Maszy! I połowa roboty z głowy, bo "zajawka" już była :)
U nas na Mikołajki czyści się obuwie i to "nim" wysyła się listy do Mikołaja. Przygotowałyśmy zatem piękne obrazki z "lalą" i "misiem", które na pewno zostaną dla potomności, bo to w sumie pierwsza tak "dokładna" praca Pyzki, gdzie wyróżnić można "części ciała" (kółko zwane brzuchem czy kropki, czyli oczy) - naprawdę się postarała - i włożyłyśmy je w kapciuchy przy łóżku przed snem.

W razie, gdyby Święty Mikołaj zgłodniał postawiłyśmy mu przy kominku kilka ciastek na przekąskę, samodzielnie wydzielonych przez Pzykę :) Były tylko jeden problem. "Dlaczego on wejdzie przez komin?". Wiadomo - żeby nikogo nie budzić ,bo drzwi będą zamknięte. Ale dlaczego drzwi będą zamknięte - dopytywała Pyza. "Żeby nikt nie wszedł w nocy".
Bez sensu nieprawdaż? :P więc seria pytań zaczynała się od początku.  Na szczęście wrócił z pracy Pan Mąż z pracy i dopomógł skołowanej matce, że przecież on tymi saniami na dachu wyląduje i tam poczekają renifery. Jak mogłam zapomnieć?! Teraz wszystko już było jasne. Pozostało iść tylko grzecznie spać i czekać do rana na rozwój wypadków...


Pyzka była w niemałym szoku, gdy rano zamiast listów znalazła stosik paczuszek i, tradycyjnie, czekoladowego Mikołaja, a jakże! Nie umiałam obstawić co spodoba jej się najbardziej i choć wszystkie paczki już otwarte i "przebawione" nadal nie wiem co sprawiło jej najwięcej frajdy :)
Koło nocnych pantofelków nasz skarbek znalazł poza słodkościami skarbonkę, książkę (nie mogło być inaczej... ) i grę. Cudnie było patrzeć, jak zaspane oczy przy każdym kolejnym rozerwaniu papieru stają się coraz większe i bardziej błyszczące :D


Skarbonkę od razu napełniliśmy solidarnie moniakami, żeby dobrze brzęczała, książeczkę oczywiście przeczytałyśmy od deski do deski ("Krecik Feliks i jego przygody" - polecam! 3 sensowne historyjki, śliczne, "mięciutkie" ilustracje), a gra... O niej mam do powiedzenia najwięcej, bo to moje wielkie odkrycie! Nie mogłam się doczekać kiedy dam ją Pyzce!! 
"Skrzaty" to 3 warianty gier w jednym niedużym pudełku, chociaż kreatywny rodzic wymyśli z pewnością więcej zabaw adekwatnych do zawartości :) W pudełku znajdziemy 48 skrzatów w kolorowych strojach z przeróżnymi atrybutami. Do tego 24 kartoniki z kolorem i deseniem oraz karty z zadaniami. Zarówno skrzaty jak i kafelki z kolorami wykonane są bardzo starannie, z grubego, porządnego kartonu i na pewno na długo nam posłużą, jedynie karty z zadaniami mają cieńszy papier, taki jak karty do gry. Nie zmienia to jednak faktu, że cała zabawka wykonana jest niezwykle dokładnie i prezentuje się pięknie! Całe pudło zabawy i radości. gdybym miała się do czegoś przyczepić, to może podzieliłabym jakoś pudełko, by elementy gry nie mieszały się ze sobą po jego zamknięciu (wiem, wiem, bez sensu porządna jestem), bo przy takiej ilości wszystkiego każdorazowo rozpoczynać trzeba od segregacji. Nie jest to jednak znacząca "wada", bo po pierwsze należą się duże brawa za małe pudełko (dla porównania Memory od Granny - 72 kartoniki ok. 5 x 5 cm - zmieściłoby się w pudełko od herbaty, a zajmuje więcej miejsca na regale niż Skrzaty), po drugie zapakowałyśmy kartoniki z kolorami i karty z zadaniami do dwóch osobnych woreczków strunowych i po problemie, a po trzecie za tą cenę gry jest naprawdę na 6 z plusem!!! Kto już kupował świąteczne prezenty ten wie, że ciekawa gra z ładną grafiką potrafi kosztować krocie, gdy tymczasem te słodkie krasnale można nabyć za ok. 30 zł!! Jednym słowem R E W E L A C J A :)
Sami zobaczcie:



Jeśli jeszcze nie skompletowaliście gwiazdkowych prezentów pędźcie po "Skrzaty" :)

Poza zabawkami, na stosie prezentów znalazło się coś jeszcze...
To osobisty film Mikołaja do naszych dzieciaków.
Tak, tak... zakupiłam popularne ostatnio i szeroko reklamowane spersonalizowane wideo z domu Mikołaja. Film przyszedł na mój adres mailowy, ale samo wypalenie go na CD to było dla mnie za mało! Żeby było bardziej "profesjonalnie" wydrukowaliśmy naklejkę na płytę oraz okładkę i włożyliśmy wszystko do pudełka. Wyszedł z tego 100% oryginalny film prosto od Mikołaja, nieprawdaż?

A jak zareagowała na to Pyzka?
Szczęka opadła jej do samiutkiej ziemi, cieszyła się, uśmiechała, odpowiadała na pytania i tak w kółko :) Hit jakich mało! 
Kupon na film złapałam jeszcze w czasie "czarnego piątku", więc jego cena nie była wysoka, ale po radości Pyzki widzę, że wart jest każdych pieniędzy :)
Do południa obejrzałyśmy go 5 razy! :P


A tu Pyzka pokazuje "jesteś taki sam jak tu" :

Już wcześniej deklarowałam tu, że nie jestem fanką puszczania dzieciom telewizji (tabletów, komputerów i telefonów), ale i nasza Pyzka czasem zawiesi oko na "Maszy..." czy "Reksiu". Teraz zaś mamy naszą własną, prywatną, personalizowaną "bajkę". Bez przemocy, czarodziejek z księżyca czy innych robotów na 7 nogach. A do tego przy każdym odtworzeniu Mikołaj przypomina, by "zawsze słuchali rodziców" :D 
Polecam :) 
Film pojawia się w skrzynce mailowej po ok. 2 godzinach od zakupu, więc nawet na Mikołajki możecie jeszcze zdążyć!

Dzień się jeszcze nie skończył i na pewno przed nami jeszcze wiele radości...

Przed chwilą odebrałam jeszcze jeden prezent! 
Listonosz przywiózł mi właśnie wygraną w konkursie wydawnictwa Bajkopis "najbardziej elfią ze wszystkich bajek", czyli książkę "Pani Imbir i szkoła elfów" (uwaga! pod linkiem zostało już tylko 10 egzemplarzy do kupienia) <3

  
Cudne ilustracje i magiczna historia. Zmykam, bo już nie mogę się doczekać, by przeczytać ją moim brzdącom...
...no i oczywiście dojeść przy tym nasze czekoladowe Mikołaje, bo resztki precelków i okruszki z biszkoptów, które nie zmieściły się Mikołajowi Pyzka wciągnęła jeszcze przed drzemką ;)

PS. Ten post nie jest sponsorowany. Ani przez skrzaty, ani przez listymikolaja.pl ani przez Bajkopis :)
Dzisiejszy post sponsorują moje grzeczne dzieci, które w prawdzie zbyt szybko się wyspały, ale dały mi go łaskawie dokończyć :D


EDIT:
Adasiek też z nami był :)
Dostał termofor-liska i komplet smoków do butli (pewnie gdyby wiedział to by płakał...:P), a na filmie i do niego przemawiał Święty Mikołaj :D
Co on na to wszystko?
"Aaaaaa... i eee..." no i może jeszcze czaseo "uuuu..." :D

wtorek, 5 grudnia 2017

Jesienne skarby i moc plastycznych zabaw

Jako, że traktuję ten blog trochę jak nasz pamiętnik to pozwolę sobie uzupełnić jesienną lukę wywołaną moim bombkowaniem i napiszę słów kilka o tym jak ubarwiłam dzieciństwo Pyzki za sprawą naszych październikowych zabaw :)

Zaczęło się od kasztanów, a jakże!
Bo przecież jesień bez kasztanowych stworków w żadnym domu zamieszkiwanym przez kreatywne ludki odbyć się nie może :) Problem był tylko jeden: u nas w lesie nie ma kasztanów! Znam jednak jedno takie miejsce, gdzie stoi okazała "zmora maturzystów" :P Patrzyłam na nie z resztą przez 25 lat mojego życia! Z niewiadomych jednak przyczyn kasztanowiec ten, rosnący po sąsiedzku z blokiem moich rodziców, odgrodzony jest od świata. Tym sposobem całkiem spory trawnik służy jedynie koszeniu, a kasztany gniją w trawie zamiast cieszyć dzieci... Może dla kogoś metrowy płot jest przeszkodą, ale zdeterminowana matka poszukująca kasztanów zrobi wszytko by je mieć! Przerzuciłam więc Pyzkę przez ten płotek i poprosiłam by nazbierała nam nieco "zabawek" :D Okazało się, że ja też dam radę przerzucić mój upasiony na macierzyńskim (no, bo już po takim czasie to na ciążę głupio zwalać...) tyłek i obie nazbierałyśmy sobie kasztanów ile dusza zapragnie :)
Ludzików Wam niestety nie pokażę, bo skoro kasztany zdobyte były u Dziadków to ludziki pozostały oczywiście jako najcenniejsze prezenty dla Babusi i Dziadziusia :) Sama radość! 
Jednak trochę naszych zdobyczy zabrałyśmy ze sobą do domu. Tu rozpoczęłyśmy drugą turę zabaw ze skarbami jesieni i z radością oddałyśmy się beztroskiej zabawie w... malowanie kasztanami!!
Nie, nie, nie wymyśliłam tego sama. Aż taka kreatywna nie jestem. Znalazłam ten pomysł na jednym z mamusiowych blogów (a dokładniej mojedziecikreatywnie.pl - polecam!). Nie spodziewałam się jednak, że będzie to aż taka rewelacja! Sama też się ubawiłam, bo zabawa jest wymyślona tak, że można 99% uwagi poświęcić malowaniu i nie stresowałam się prawie wcale o jakieś niekontrolowane bałagany gdzieśkolwiek (mam na tym tle lekkiego fioła, który mogę usprawiedliwić dwójką dzieci - nie mam czasu na grube sprzątanie, więc musimy utrzymywać porządek żeby nie zginąć!). Tę zabawę udało mi się nawet uchwycić na zdjęciu, którego jakość oddaje dokładnie jej dynamikę...


Jesiennym hitem okazało się jednak coś zupełnie innego :)
Może to i lepiej, bo "hitowego" surowca miałyśmy tu pod dostatkiem...
Choć śnieg przykrył już okoliczne pola i lasy Pyzula z uporem maniaka twierdzi na każdym spacerze, że idzie zbierać grzyby oraz... kolorowe liście. To one ubarwiły nam szare jesienne dni! A dziś... Na nic tłumaczenia, że te kolorowe liście to teraz brązowa breja, której wolałabym jednak do domu nie targać... Za dobrze pamięta jak wspaniale bawiłyśmy się tworząc przeróżne kompozycje z liści i malując je farbami. Kombinacji liściastej zabawy było multum a wszystkie tak samo ulubione :) 
Przyznam szczerze, że robiłam to tylko i wyłącznie ze względu na Pyzkę, a radość na jej twarzy wynagradzała mi wszelkie cierpienia i niedogodności jakich doświadczałam. Co innego umazać się klejem przy klejeniu exploding boxa. Kolorowe farby, poklejone, wpół ususzone liście i cały ten bajzel oraz pilnowanie, by te cuda nie przyozdobiły żadnego elementu mieszkania przyprawiały mnie każdorazowo o dreszcze. Fakt, że zawsze przygotowuję się starannie do tego typu zabaw jak do tej pory skutecznie chronił ściany czy podłogi, ale zdaję sobie doskonale sprawę, że wszystko jest tylko kwestią czasu. Póki co jednak cieszymy się wspólnymi, twórczymi chwilami, a o konsekwencjach staram się za często nie myśleć.
A tak wyglądała moja mała malarka przy pracy:


Dzięki skarbom jesieni miałyśmy pełne ręce roboty!
A co, jeśli pogoda nie dopisała, liście zmokły czy też deszcz uziemił nas pozbawiając spacerowej frajdy?
Na to oczywiście też są sposoby...
I nadal może być plastycznie!
Było więc flamastrowo:
Mata do malowania - mega zabawka!! Jak widać Pyzka trenuje już kolorowanie czegoś konkretnego, a nie tylko "bazgrolenie".
PS. Kto podpowie jakie flamastry kupić by z tej maty się zmywały? Mata nie do zdarcia, ale pisaki już zakończyły żywot ;(
 ...było kredkowo...
 
...i paluchowo-farbowo :)
 

Pyzka była w niemałym szoku, gdy powiedziałam jej, że teraz oto będziemy się brudzić i malować palcami... Z trudem powstrzymywałam mdłości wkładając paluchy do pojemniczków z farbą (tak się lubię brudzić!), ale opłaciło się! Dziecko maluje paluchami i odnajduje w tym frajdę chociaż zużywa przy tym ponadprzeciętną zapewne ilość "śiuśteczek", bo "wytrzeć mi" :D Oswajamy się!

Było kolorowo, jak na jesień przystało!
Głównie pomarańczowo, bo nie da się ukryć, że to ostatnio ulubiony kolor Pyzki, ale i...
...zielono za sprawą giluchów, które przypałętały nam się na koniec października :(
 Ale o tym już kiedy indziej...