środa, 25 listopada 2015

Papierkowy szał! (i niestety tym razem 'papierkowy' nie oznacza rękodzieła)

Nasz niedawny pobyt w kraju był szalenie intensywny.

Z wielu rzeczy, które chcieliśmy w tym czasie załatwić, jedną z najważniejszych spraw było ogarnięcie dokumentów dla naszej Pyzki. Póki co dysponujemy dla niej jedynie tymczasowym dokumentem tożsamości wydanym tu, na terenie Francji. . .

Tu garść praktycznych informacji dla osób, które być może znajdą się kiedyś w naszej sytuacji :)

Kiedy za granicą rodzi się polskie dziecko o dokument tożsamości, na podstawie otrzymanego w urzędzie miasta aktu urodzenia, należy wystąpić do polskiej jednostki dyplomatycznej. Na podstawie aktu urodzenia otrzymanego za granicą można uzyskać jedynie okresowy dokument tożsamości dla dziecka.
Okazuje się, że możliwe jest załatwienie takiej sprawy korespondencyjnie. Zdecydowanie nas to ucieszyło, bo najbliższy nam konsulat jest w Lyonie. Zależało nam też na czasie, a każdy wie ile czeka się na paszport… więc gdyby nie opcja korespondencyjna zmuszeni bylibyśmy do nie lada wycieczki, naszą czerwoną, nieklimatyzowaną strzałą w 40-stopniowym  upale.
Na szczęście obyło się bez tego!
Przesłano nam kopertę ze wszystkimi potrzebnymi drukami i szczegółową instrukcją jak je wypełniać. Był typowy blankiet paszportowy, oświadczenie rodziców, a także prośba o przesłanie dokumentu pocztą. Prócz wypełnionych papierków musieliśmy dołączyć też francuski akt urodzenia, kopie naszych dokumentów, fotkę malucha i czek, no bo przecież nie ma nic za darmo :P
(Instrukcja do zdjęcia: jasne tło, zdjęcie zrobione na wprost, otwarte oczy, zamknięte usta. Tiaaaa...i weź to objaśnij czterotygodniowemu niemowlakowi! Była zabawa!)
Zastanawiałam się jednak, jak załatwia się sprawę podpisu obojga rodziców?
W końcu, by wyrobić paszport dziecku oboje rodziców w tym samym miejscu i czasie musi wyrazić na to zgodę. Otóż, w tym celu konsulat przesłał nam odpowiedni druk, z którym pomaszerowaliśmy do naszego urzędu miasta. Tam, przy świadkach (oczywiście nie bez przeszkód, bo dokumenty były po polsku i weź tu człowieku wyjaśnij o co nam chodzi :P), wypełniliśmy druki, a urzędnicy przybili sto ważnych pieczątek . Tym sposobem mieliśmy komplet papierków gotowych do wysłania.
Poszło całkiem łatwo i sprawnie, i już po jakichś dwóch tygodniach (!!!) mieliśmy paszport w garści.

Mogliśmy kupić więc bilety do Polski :D

To co poszło super łatwo tu, we Francji, w Polsce nieco się skomplikowało…
Myślałam, że ‘zmontowanie’ polskiego aktu urodzenia na podstawie francuskiego dokumentu, po przedłożeniu jego tłumaczenia, będzie formalnością.
Jakże się pomyliłam!
Wybraliśmy się do naszego Urzędu Gminy, okienko ‘akty urodzenia i zgonu’ i od razu niespodzianka… Takich spraw już się we własnych Urzędach Gminy nie załatwia. Teraz jest do tego celu oddzielne okienko w jednej tylko placówce  w Warszawie – przy Placu Bankowym. 
Trzeba jednak patrzeć na życie pozytywnie – „szklanka jest do połowy pełna”, bo to okienko mogłoby być równie dobrze na przykład na Kabatach…
Udaliśmy się więc pod wskazany adres i zaprezentowaliśmy przyniesione świsteczki.  Pani pochwaliła nas, że pięknie skompletowaliśmy potrzebne papierki. O dziwo wszystko co trzeba było mieć mieliśmy przy sobie :D Od razu, po szybkim rekonesansie wiedziała też, że wnosimy prośbę o korektę atu urodzenia Pyzki zgodnie z naszym aktem małżeństwa. 
Bystrzacha! 
A może oddzielne okienko ma sens... :P 
Muszę przyznać, że korekta z aktem małżeństwa to znakomita opcja, bo już się bałam, że będziemy musieli przechodzić procedurę zmiany nazwiska Małej. Wszystko dlatego, że dokumenty wystawione we Francji, a co za tym idzie ich tłumaczenie, zawierały szereg błędów z tytułu braku polskich znaków. 
Jak się okazuje, nie tylko w Polsce niektórych rzeczy „się nie da”. I podobnie jak w większości przypadków w naszym pięknym kraju i tu zawinił raczej: 1) brak dobrych chęci, lub 2) brak znajomości podstawowych opcji w programie komputerowym, bo rzeczony papier nie był generowany przez żaden specjalny system. Ot, zwykła kartka z typowego MS Word.
Jakby mało było braku polskich znaków, wszędzie wpisano mnie z nazwiska panieńskiego – Francuzi już tak mają, że jakoś bardziej to uważają… Może  to i z sensem – 75% ludzi, których tu poznaliśmy jest rozwiedzionych. Bez sensu przywiązywać się więc do nazwiska męża :P
Wypełniliśmy co trzeba i…
Dowiedzieliśmy się, że na polski akt urodzenia musimy poczekać miesiąc!
Cudownie!
A ja myślałam, że złożymy wniosek o dowód dla małej jeszcze przed wyjazdem do domu… naiwna!

Z innych ciekawostek :
Musieliśmy oczywiście uiścić opłatę urzędową za 1) wydanie aktu urodzenia (to już awansem) i 2) jego korektę. I tu następna niespodzianka… Gdy już wróciliśmy do Avignon odebrałam telefon z urzędu by dowiedzieć się, że po korekcie odnaleziono jakiś jeszcze jeden błąd. Miła Pani zapytała mnie czy chcę, by go naprawić (głupie pytanie!!). Oczywiście, że chcę! Na co ona, że wolała spytać, więc tylko mnie poinformuje, że ona go skoryguje, a ja jak będę odbierała dokumenty to dopłacę jeszcze jakąś tam kwotę!!!!!!!!!!!!!!
Skoro trzeba, to tak właśnie zrobię!
Ale… co za wariatkowo!
Zdawało mi się, że zaznaczyliśmy opcję ‘korekta zgodnie z aktem małżeństwa’, co, tak na chłopski rozum, oznacza dla mnie "poprawcie wszystko tak, jak jest w tym dobrym świstku". I, pewnie głupio rozumuję, ale i opłata powinna być za całą korektę, niezależnie od ilości błędów i poprawek…
No, ale ja może jakaś dziwna jestem…
Skoro jesteśmy już przy opłatach, to mam jeszcze jeden „kwiatek” z tej wizyty w urzędzie. Mianowicie, udaliśmy się do urzędowej kasy uiścić należną kwotę zgodnie ze wskazaniem Pani z okienka (napisaną, a raczej nabazgraną, odręcznie ołówkiem w kółeczku na naszym wniosku – pełen profesjonalizm). Pan kasjer dostał nasze dokumenty, rzucił okiem na ten osobliwy ‘rachunek’, wziął od nas pieniądze i… koniec. Spodziewaliśmy się raczej paragonu/kwitu/potwierdzenia zapłaty, więc staliśmy nad gościem jak dwie sieroty, na co on, bez mrugnięcia okiem przemówił do nas w te słowa: „potwierdzenia zapłaty dołączam do Państwa dokumentów”. 
A to ciekawe! 
My ząś potwierdzenia nie otrzymaliśmy...
Mam więc nadzieję, że to ‘dołączenie‘ (zapewne w pełni profesjonalnym, mega wytrzymałym spinaczem biurowym) przetrwa wędrówkę po stu biurkach przez cały ten miesiąc naszego oczekiwania (bo cóż innego będzie robić przez 30 dni jeśli nie wędrować?!)…

Na szczęście urzędy bardzo dbają o to, aby nam nie obrzydły i się nie opatrzyły. Przez miesiąc oczekiwania można zapomnieć o tych trudnych doświadczeniach.
Kiedy znów przyjedziemy do Polski dokumenty będą gotowe i wtedy pójdzie już gładko… Meldunek, numer PESEL, wniosek o dowód i gotowe!
Lotem błyskawicy w rok powinniśmy się wyrobić! :P
Taką mam nadzieję…
Licząc miesiąc oczekiwania na każdą z operacji, dodając do tego możliwość ogarnięcia tych sytuacji tylko wówczas, gdy jesteśmy w kraju (patrz święta zimowe i wiosenne, wakacje) zaczynam się niepokoić czy zmieścimy się w okresie ważności tymczasowego paszportu. :(
No cóż…taki mamy klimat!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz