Nasz
niedawny pobyt w kraju był szalenie intensywny.
Z wielu
rzeczy, które chcieliśmy w tym czasie załatwić, jedną z najważniejszych spraw
było ogarnięcie dokumentów dla naszej Pyzki. Póki co dysponujemy dla niej
jedynie tymczasowym dokumentem tożsamości wydanym tu, na terenie Francji. . .
Tu garść
praktycznych informacji dla osób, które być może znajdą się kiedyś w naszej
sytuacji :)
Kiedy za
granicą rodzi się polskie dziecko o dokument tożsamości, na podstawie
otrzymanego w urzędzie miasta aktu urodzenia, należy wystąpić do polskiej
jednostki dyplomatycznej. Na podstawie aktu urodzenia otrzymanego za granicą
można uzyskać jedynie okresowy dokument tożsamości dla dziecka.
Okazuje się,
że możliwe jest załatwienie takiej sprawy korespondencyjnie. Zdecydowanie nas
to ucieszyło, bo najbliższy nam konsulat jest w Lyonie. Zależało nam też na
czasie, a każdy wie ile czeka się na paszport… więc gdyby nie opcja
korespondencyjna zmuszeni bylibyśmy do nie lada wycieczki, naszą czerwoną,
nieklimatyzowaną strzałą w 40-stopniowym
upale.
Na szczęście
obyło się bez tego!
Przesłano
nam kopertę ze wszystkimi potrzebnymi drukami i szczegółową instrukcją jak je
wypełniać. Był typowy blankiet paszportowy, oświadczenie rodziców, a także
prośba o przesłanie dokumentu pocztą. Prócz wypełnionych papierków musieliśmy
dołączyć też francuski akt urodzenia, kopie naszych dokumentów, fotkę malucha i
czek, no bo przecież nie ma nic za darmo :P
(Instrukcja do zdjęcia: jasne tło, zdjęcie zrobione na wprost, otwarte oczy, zamknięte usta. Tiaaaa...i weź to objaśnij czterotygodniowemu niemowlakowi! Była zabawa!)
Zastanawiałam
się jednak, jak załatwia się sprawę podpisu obojga rodziców?
W końcu, by
wyrobić paszport dziecku oboje rodziców w tym samym miejscu i czasie musi
wyrazić na to zgodę. Otóż, w tym celu konsulat przesłał nam odpowiedni druk, z
którym pomaszerowaliśmy do naszego urzędu miasta. Tam, przy świadkach
(oczywiście nie bez przeszkód, bo dokumenty były po polsku i weź tu człowieku
wyjaśnij o co nam chodzi :P), wypełniliśmy druki, a urzędnicy przybili sto
ważnych pieczątek . Tym sposobem mieliśmy komplet papierków gotowych do
wysłania.
Poszło
całkiem łatwo i sprawnie, i już po jakichś dwóch tygodniach (!!!) mieliśmy paszport w
garści.
Mogliśmy
kupić więc bilety do Polski :D
To co poszło
super łatwo tu, we Francji, w Polsce nieco się skomplikowało…
Myślałam, że
‘zmontowanie’ polskiego aktu urodzenia na podstawie francuskiego dokumentu, po
przedłożeniu jego tłumaczenia, będzie formalnością.
Jakże się
pomyliłam!
Wybraliśmy
się do naszego Urzędu Gminy, okienko ‘akty urodzenia i zgonu’ i od razu
niespodzianka… Takich spraw już się we własnych Urzędach Gminy nie załatwia.
Teraz jest do tego celu oddzielne okienko w jednej tylko placówce w Warszawie – przy Placu Bankowym.
Trzeba
jednak patrzeć na życie pozytywnie – „szklanka jest do połowy pełna”, bo to
okienko mogłoby być równie dobrze na przykład na Kabatach…
Udaliśmy się
więc pod wskazany adres i zaprezentowaliśmy
przyniesione świsteczki. Pani pochwaliła nas, że pięknie skompletowaliśmy
potrzebne papierki. O dziwo wszystko co trzeba było mieć mieliśmy przy sobie :D Od razu, po szybkim rekonesansie wiedziała też, że wnosimy
prośbę o korektę atu urodzenia Pyzki zgodnie z naszym aktem małżeństwa.
Bystrzacha!
A może oddzielne okienko ma sens... :P
Muszę
przyznać, że korekta z aktem małżeństwa to znakomita opcja, bo już się bałam, że będziemy musieli
przechodzić procedurę zmiany nazwiska Małej. Wszystko dlatego, że dokumenty
wystawione we Francji, a co za tym idzie ich tłumaczenie, zawierały szereg
błędów z tytułu braku polskich znaków.
Jak się okazuje, nie tylko w Polsce niektórych
rzeczy „się nie da”. I podobnie jak w większości przypadków w naszym pięknym
kraju i tu zawinił raczej: 1) brak dobrych chęci, lub 2) brak znajomości
podstawowych opcji w programie komputerowym, bo rzeczony papier nie był
generowany przez żaden specjalny system. Ot, zwykła kartka z typowego MS Word.
Jakby mało
było braku polskich znaków, wszędzie wpisano mnie z nazwiska panieńskiego –
Francuzi już tak mają, że jakoś bardziej to uważają… Może to i z sensem – 75%
ludzi, których tu poznaliśmy jest rozwiedzionych. Bez sensu przywiązywać się
więc do nazwiska męża :P
Wypełniliśmy
co trzeba i…
Dowiedzieliśmy
się, że na polski akt urodzenia musimy poczekać miesiąc!
Cudownie!
A ja
myślałam, że złożymy wniosek o dowód dla małej jeszcze przed wyjazdem do domu…
naiwna!
Z innych
ciekawostek :
Musieliśmy
oczywiście uiścić opłatę urzędową za 1) wydanie aktu urodzenia (to już awansem)
i 2) jego korektę. I tu następna niespodzianka… Gdy już wróciliśmy do Avignon
odebrałam telefon z urzędu by dowiedzieć się, że po korekcie odnaleziono jakiś
jeszcze jeden błąd. Miła Pani zapytała mnie czy chcę, by go naprawić (głupie
pytanie!!). Oczywiście, że chcę! Na co ona, że wolała spytać, więc tylko mnie
poinformuje, że ona go skoryguje, a ja jak będę odbierała dokumenty to dopłacę
jeszcze jakąś tam kwotę!!!!!!!!!!!!!!
Skoro
trzeba, to tak właśnie zrobię!
Ale… co za
wariatkowo!
Zdawało mi
się, że zaznaczyliśmy opcję ‘korekta zgodnie z aktem małżeństwa’, co, tak na
chłopski rozum, oznacza dla mnie "poprawcie wszystko tak, jak jest w tym dobrym
świstku". I, pewnie głupio rozumuję, ale i opłata powinna być za całą korektę,
niezależnie od ilości błędów i poprawek…
No, ale ja może jakaś dziwna jestem…
Skoro
jesteśmy już przy opłatach, to mam jeszcze jeden „kwiatek” z tej wizyty w
urzędzie. Mianowicie, udaliśmy się do urzędowej kasy uiścić należną kwotę
zgodnie ze wskazaniem Pani z okienka (napisaną, a raczej nabazgraną, odręcznie
ołówkiem w kółeczku na naszym wniosku – pełen profesjonalizm). Pan
kasjer dostał nasze dokumenty, rzucił okiem na ten osobliwy ‘rachunek’, wziął od nas
pieniądze i… koniec. Spodziewaliśmy się raczej paragonu/kwitu/potwierdzenia
zapłaty, więc staliśmy nad gościem jak dwie sieroty, na co on, bez mrugnięcia
okiem przemówił do nas w te słowa: „potwierdzenia zapłaty dołączam do Państwa
dokumentów”.
A to ciekawe!
My ząś potwierdzenia nie otrzymaliśmy...
Mam więc nadzieję, że to ‘dołączenie‘ (zapewne w pełni
profesjonalnym, mega wytrzymałym spinaczem biurowym) przetrwa wędrówkę po stu biurkach
przez cały ten miesiąc naszego oczekiwania (bo cóż innego będzie robić przez 30 dni jeśli nie wędrować?!)…
Na szczęście
urzędy bardzo dbają o to, aby nam nie obrzydły i się nie opatrzyły. Przez
miesiąc oczekiwania można zapomnieć o tych trudnych doświadczeniach.
Kiedy znów przyjedziemy do Polski dokumenty będą gotowe i wtedy pójdzie już gładko… Meldunek, numer PESEL, wniosek o dowód i gotowe!
Lotem
błyskawicy w rok powinniśmy się wyrobić! :P
Taką mam
nadzieję…
Licząc
miesiąc oczekiwania na każdą z operacji, dodając do tego możliwość ogarnięcia
tych sytuacji tylko wówczas, gdy jesteśmy w kraju (patrz święta zimowe i wiosenne, wakacje) zaczynam się niepokoić czy
zmieścimy się w okresie ważności tymczasowego paszportu. :(
No cóż…taki
mamy klimat!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz