poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Pofestiwalowo...

Jak wcześniej pisałam, lipiec w Avignon stoi pod znakiem festiwalu teatralnego!
Miasto zalewa ogromna fala turystów i artystów, a swoje podwoje otwierają nagle dziesiątki teatrów poukrywane w najciemniejszych norach i najmniejszych dziurach całego starego miasta i nie tylko!

Ulicami zaś suną procesje zwiedzających...

Trudno przecisnąć się między kolejnymi grupkami oglądającymi występy ulicznych wystawców rozlicznych swych talentów... gry aktorskiej, kabaretu, śpiewu, tańca, pantomimy, skoków na linie i innych gimnastycznych wygibasów, gry na kiju (tak, tak! jakiś hinduski śpiew ludowy z tłuczeniem o siebie dwoma kijami), skręcania balonów, malowania sprayami... dla każdego coś miłego!

Wszystko to ma swój urok i czar, jednak na dłuższą metę (a przecież festiwal trwa praktycznie cały miesiąc) musi być to dla tubylców dość męczące... Impreza pod oknami od rana do wieczora może się w końcu znudzić... A turyści, jak to turyści - mają wolne to imprezują... do pracy nie chodzą, więc bawią się na ulicach do rana! Dokładając do tego upał, który wymusza otwarcie na noc okien (bądź też śmierć przez ugotowanie we własnym łóżku - czyli wybór w sumie żaden) powstaje nam dość nieciekawy obraz życia Avignończyka w lipcu :( 

Trzeba przyznać, że organizacyjnie miasto radzi sobie jednak z tą imprezą doskonale! Mimo ogromnej fali turystów nie znać było w mieście korków, a ulicami można było poruszać się płynnie i sprawnie! Było to dla mnie nie małym zaskoczeniem! Dodatkowo, na wszelkich rozjazdach pojawiły się na ten czas bonusowe pomocnicze tablice informacyjne z oznaczeniami parkingów i kierunków istotnych dla turysty festiwalowego! Wyższa cywilizacja...

Kolejny aspekt festiwalowy, jak sądzę (ewentualnie sezonowy - wakacyjny) to knajpki i restauracje... Do tej pory ze sporym zaciekawieniem obserwowałam pojawiające się i znikające punkty gastronomiczne. Co dzień te same, w tych samych miejscach, otwarte tylko w porze lunchu... czyli są, a jakby ich nie było! I co dzień zadawałam sobie ten sam zestaw pytań: Jak to możliwe, że mają po 3-4 stoliki, a jednak właściciel coś zarobi?! Jak to możliwe, że nie mają strat (no bo gdyby je mieli to chyba nie trzymaliby takiego "biznesu") choć są otwarte tak krótko?! Jak to możliwe, że jest ich aż tyle... chyba tyle samo co mieszkańców ??!! Teraz, w porze festiwalu, choć doprawdy nie mam pojęcia 'jak to możliwe?' - jest ich jeszcze więcej! Tak, tak... więcej niż było! Więcej niż 1 knajpa na mieszkańca :P I jest w nich nawet ruch... Stoliki pełne...

Coś z czym miasto Avignon zdecydowanie sobie nie radzi to kanalizacja... Niby jest, a jakby jej nie było... Nie wiem czy to wina takiego natłoku turystów, a co za tym idzie większego zużycia wody w mieście, czy też wina upałów, które wpływają niekorzystnie na "atmosferę" w mieście... Niemniej jednak miasto śmierdzi! Niemożebnie i miejscami nie do wytrzymania! Jeszcze bardziej zastanawiające jest to, że im bardziej śmierdzące miejsce tym większe obłożenie turystów w okolicznych restauracjach...przy stolikach koniecznie na "świeżym powietrzu"... Co kto lubi...

Teraz jednak festiwal już skończony...
A to co zaskoczyło mnie najbardziej to obraz miasta po festiwalu!
Miałam przyjemność udać się do centrum (i to za dnia, co nie zdarzyło mi się już od kilku tygodni...ech, te upały...) w poniedziałek, niedługo po zakończeniu teatralnego święta...
To co zastałam totalnie zwaliło mnie z nóg...
Pamiętacie, gdy pisałam o wszechobecnych afiszach szpecących, moim zdaniem, całe miasto?
Otóż, moi drodzy, w poniedziałek nie spotkałam ani jednego z nich!!!
Festiwal zakończył się 26.07, w środę...
Sprzątanie miasta zajęło służbom 3 dni.
Trzeba przyznać, że spisali się świetnie!  na medal! i szóstkę z plusem!
Wszystko zostało usunięte!
Żadnych walających się papierów, resztek, skrawków, pozostałości...
Nic! (fr. Rien!)
Śladu nie ma po tym całym przerażającym bałaganie, którym uraczyły nas teatry na długie, prawie 4, tygodnie!

Przechadzając się wysprzątanymi uliczkami starówki, tak niedawno obwieszonymi prawie po czubki dachów teatralnymi afiszami, z rozmarzeniem wyobrażałam sobie jak byłoby pięknie, gdyby i w naszym rodzimym kraju umieli tak elegancko wysprzątać cały tego typu bałagan np. powyborczy... Pomarzyć dobra rzecz...

Tymczasem z innych marzeń ziszcza się koniec upałów :-)
Najgorsze za nami...
Teraz wakacje ze względnie normalnymi temperaturami!
'Kanikuła' odeszła wraz z festiwalem :)

Tym sposobem ja mogę wrócić na moje stare, spacerowe trasy i nadal obserwować i podglądać życie tubylców, przybliżać Wam nasze zmagania z francuską rzeczywistością i opisywać kolejne przygody Brykusiów w tych, znów uroczych (gdy słupek rtęci na termometrze wskazuje poniżej 35 st. C), okolicznościach przyrody!
:-*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz