czwartek, 30 czerwca 2016

Nigdy nie mów nigdy :P

Odkąd pamiętam, co dnia towarzyszy mi zawsze ten sam dylemat: w co się ubrać? :P
Przeplata się on nieodmiennie ze stwierdzeniem przeczącym logice, patrząc na zawartość mojej szafy, a mianowicie: "Nie mam się w co ubrać".
(w tym momencie Pan Mąż czytający tego posta wzdycha żałośnie, wspominając ostatnią wąską półkę, która pozostała w szafie na jego rzeczy)
Wiem, nie jestem odosobnionym przypadkiem (a więc Ty, Panie Mężu, też na pewno nie :P)... Ale to, że nie jestem sama wcale mnie nie pociesza (nawias zapewne jak wyżej) :P 
Wiem, w domu nie muszę się stroić, a przy dziecku najwygodniej poruszać się w dresie i to najlepiej w burych barwach. 
Wiem, co bym na siebie nie włożyła, mimo usilnych starań zachowania czystości i tak za góra kilka godzin będzie wymięte i/lub poplamione. A jednak chcę, próbuję wyglądać "jak człowiek" :)
Wyjątkiem tu są włosy, które odkąd urodziłam Pyzkę w niewyjaśnionych okolicznościach zmieniły się w dziwny twór żyjący własnym życiem. Z tego też powodu, w cokolwiek bym się nie ubrała zawsze mojej stylizacji towarzyszy kapelusz. Teraz jest on moją fryzurą :)

Wracając jednak do szafy...
Odkąd mam córkę mój odwieczny dylemat się podwoił!
Teraz nie wiem w co ubrać i się i ją! 
Wszystko takie piękne, ze wszystkiego zaraz wyrośnie, a wszystko chciałabym poużywać, choć to ostatnie raczej niemożliwe :P Jedno jest pewne, w przypadku Pyzki nie mam kłopotu pt."w co ją ubrać"! Tylko bieżących ubranek mam tyle, że zajmują całą szafę!!! To niewiarygodne ileż ona ma rzeczy... Szaleństwo zakupowe wymknęło się spod kontroli, a jeśli dodać do tego prezenty wychodzi zapas na 6-cioro dzieci :P !! Nie, nie narzekam! Wskazuję tylko na skalę tej zagwozdki, którą jest: "w co ją ubrać" :)

Po ostatnim praniu, gdy część zawartości szafy Pyzki trafiła na suszarkę nie mogłam powstrzymać śmiechu... "Nigdy nie mów nigdy" - tylko to cisnęło mi się na usta na widok całej suszarki zawieszonej odzieżą w kolorze wściekłego różu (a to oczywiście nie cała garderoba w tym kolorze :P) !

Jak to się stało?! 
Jak do tego doszło?!
Przecież : "moja córka nigdy nie będzie chodziła w różowym...".
Hehehehehe - jasne!
Okazuje się jednak, że będzie :P
...I że nie będzie mi z tym aż tak strasznie źle...
Choć muszę przyznać, że to nie ja nabyłam ubranka w tym kolorze, to chętnie po nie sięgam, a moja córka, jak we wszystkim (co za skromność i obiektywizm!), wygląda w nich doskonale :D
Faktem jest, że szalenie trudno kupić coś dziewczyńskiego i nieróżowego na dzieci w tym wieku. Pozostaje nam się więc oswoić z tym kolorem, co mnie chyba się już udało :)

wtorek, 28 czerwca 2016

EURO 2016 ! ! ! Gramy dalej ! ! ! Huuuuuuura :D

Pełne wyczekiwania podniecenie przed tym historycznym meczem towarzyszyło nam już od rana! To już dziś, za kilka godzin Polska ma szansę awansować do 1/8 finału mistrzostw świata. W zasadzie to nie było "ma szansę". Byłam absolutnie przekonana, że tak właśnie będzie! 
Aż musieliśmy rozstawić na środku salonu basen, by studzić emocje przedmeczowe :P
   
Już od pierwszej minuty meczu ze Szwajcarią czułam bolesne, nerwowe świdrowanie w żołądku. Arek Milik niestety dołożył do tego swoje "trzy grosze". Jak powiedział Pan Mąż (i trudno się z nim nie zgodzić) "byłem wyrozumiały całą fazę grupową, ale to już jest przesada!". Powiedział też dużo więcej, ale z tego co mi wiadomo czytują tego bloga kobiety, a czasem nawet dzieci, więc oszczędzę sobie i Wam reszty cytatów :P

Niewątpliwie mecz był pełen emocji!
W związku z drzemką Pyzki musieliśmy nasze nerwy trzymać na wodzy. Klęliśmy więc pod nosem, gdy każdy po kolei z naszych reprezentantów zaliczał niecelny strzał... Żartowaliśmy nawet, że idą na rekord mistrzostw w strzałach niecelnych :P  W końcu się udało! Radość z gola "wykrzyczałam" wirtualnie... Gol Kuby Błaszczykowskiego (i świetny unik Milika, który, znając jego wcześniejsze poczynania, z pewnością jest tu nie bez znaczenia) nieco nas uspokoił. Niestety, po przerwie, moim zdaniem, całkiem się pogubiliśmy, za to Szwajcarzy ruszyli do ataku... No i stało się! Gol wyrównujący, będący prawdopodobnie bramką mistrzostw, skutecznie podciął nam skrzydła. Pan Mąż stwierdził, że skoro nie udało się nam zwycięskiego wyniku dowieźć do końca meczu, czyli zaledwie 8 minut dłużej, to nie mamy szans. Miał nawet wizję rzutów karnych, w których, jego zdaniem, Lewandowski miał przestrzelić, a co za tym idzie, wyeliminować Polaków z dalszych rozgrywek. Ja nie chciałam jednak tak łatwo się poddać! "Jeśli wiara czyni cuda..." - hehehe... Tak właśnie! Zaproponowałam więc zakład, w którym stawką były generalne domowe porządki. 
W czasie dogrywki obgryzałam paznokcie, zaciskałam kciuki i na zmianę zasłaniałam oczy, odwracając się od ekranu. Najgorsze były jednak rzuty karne. Żadna to "Ameryka" powiecie, bo dla każdego karne zawsze są najbardziej emocjonujące... Dla mnie były najgorsze, bo ten biedny Szwajcar, Xhaka, przestrzelił... No i wiadomo, radość!, bo nasi trafiają, więc wszystko wskazuje na to, że wygrają. Ale on, taki smutny, biedny, wraca do drużyny, która wie, że prawdopodobnie właśnie ich "pogrzebał". Kibice zdruzgotani, dzieci na trybunach płaczą... Nie cierpię takich zakończeń! Opcja najgorsza z najgorszych. No, bo jak nastrzelają Ci bramek i odpadasz, to wina drużyny... Jak są to bramki takie jaką strzelił Shaqiri - to jest to niczyja wina, prócz tego strzelca :P Jak w karnych bramkach obroni, to też nie jest 100 % wina jednego piłkarza. Ale jak się przestrzeli, no to niestety, nie można tego podzielić :( 
Na szczęście realizator długo nieszczęśnika nie pokazywał...
W końcu, po ostatnim strzale wykonanym przez Grzegorza Krychowiaka (Panu trenerowi stokrotne dzięki, że nie był to Milik! Uratował Pan przed zawałem jakieś 40 milionów ludzi :P ) mogliśmy świętować sukces!
Nie porzuciłam nadziei i zostało mi to wynagrodzone. 
Kibicowałam jak nigdy :) 
I jak nigdy cieszyłam się ze zwycięstwa :D 
A i Pan Mąż, choć przegrał zakład, także się cieszył...

Mój Tato nazwał sobotę "dniem wkrętów", bo właśnie tego dnia dwa razy dość poważnie "wpuścił mnie w maliny", a że sprawa dotyczyła poważnego remontu naszej łazienki przejęłam się nie na żarty. Okazało się jednak, że to tylko doskonałe, jak zwykle, poczucie humoru Taty, a łazienka prezentuje się jak z katalogu :D
"Dzień wkrętów" zrobiła nam też nasza reprezentacja! Najpierw, że wygramy... Potem, swoją grą pokazali, że chyba jednak nie, by na koniec wygrać :)
Uffff...
Wszystko dobrze się skończyło ! 
Wspaniały dzień: mam piękną łazienkę... Naprawdę piękną!!!!!!!! (kiedyś Wam pokażę:) ).
Mamy awans do 1/8 finału i miałam wolną, spacerową niedzielę, podczas gdy Pan Mąż wywiązał się bardzo rzetelnie z zakładu :) 

Teraz przed biało-czerwonymi spotkanie z Portugalią w Marsylii. Znów "po sąsiedzku" z nami. Mam nadzieję, że usłyszą nasz głośny doping! Teraz mamy wsparcie, więc będzie nas słychać jeszcze lepiej :) 

Polska do boju ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! !

Allez la Polone ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! (żeby sąsiedzi wiedzieli skąd te krzyki :P)

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Czerwono, ochrowo, krajobrazowo, czyli o Roussillon raz jeszcze

Roussillon na ochrze stoi...
Jest to urocze miejsce na turystyczny wypad, a wszystko wokół pomyślane jest tak, by można było zmitrężyć tam miło kilka ładnych godzin. Tak też uczyniliśmy i my. Dlatego historia tej wycieczki mieści się w dwóch postach.
O mieście i jego urokliwych uliczkach już było, zaś dziś będzie o tym co, poza czerwonymi domami, można zobaczyć w Roussillon.
Jak się zapewne domyślacie, atrakcje turystyczne okolicy związane są ściśle z ochrą...
Ze spaceru po mieście wybraliśmy się do oddalonego o 3 km od centrum muzeum, które znajduje się w dawnej fabryce pigmentów i barwników. Ta piesza wyprawa była nawet dość przyjemna, a jednocześnie stanowiła wspaniałą okazję do poobiedniej drzemki Pyzki. 

Puuuuuuuuste ulice
Wszędzie czerwony piach... piękne okoliczności przyrody!
Wytwórnia pigmentów wraz z muzeum to szalenie interesujące miejsce, gdzie można krok po kroku przejść się szlakiem, którym swego czasu wędrował czerwony kolor domów z Roussillon :)  Zanim jednak ruszymy na zwiedzanie dawnej fabryki barwników warto zapoznać się z emitowanym krótkim filmem "instruktażowym", by mieć pojęcie co się właściwie będzie oglądało. Niestety, my na film trafiliśmy na końcu naszego pobytu w muzeum. Na szczęście jednak okazało się, że nie musimy się wracać, bo wszystko udało nam się dobrze zrozumieć :) Na pewno duża w tym zasługa ciekawej a za razem jasnej w przekazie ekspozycji oraz tablic informacyjnych z opisami po francusku i angielsku. Jeśli chcecie wiedzieć "jak to jest zrobione?" to jest to miejsce do odwiedzenia właśnie dla Was.
Nam się podobało :D
Już sam budynek muzeum jest ładny :)
Zabudowania fabryki

Zofia na wycieczce w czerwonej krainie :) Po tym wydarzeniu zapragnęła zmienić kolor kreacji...

Pan Mąż podziwia maszynerię :)
A dla dociekliwych: prawdziwy mężczyzna nie wstydzi się spacerować z lalką :P
A to akurat trochę mnie przestraszyło... Chyba gdzieś widziałam już podobną "ekspozycję", ale w dużo mniej sympatycznym miejscu :(
Wszędzie pył, wszędzie czerwono...



Po zwiedzaniu muzeum pozostało nam już tylko udać się na ścieżkę ochry, czyli kolejną atrakcję turystyczną tego miejsca. Najpierw musieliśmy wrócić jednak do miasta, bo wbrew mojemu przypuszczeniu zaczyna się ona zaraz za ostatnimi zabudowaniami! 
Przy okazji drogi powrotnej uchwyciliśmy na zdjęciu dowód na to, że miasto Roussillon jest uznane za jedno z najpiękniejszych miast Francji!

Jak widać na zdjęciu, Pyzce już trochę tyłek zdrętwiał od wózka i potrzebowała nieco zmienić perspektywę. Świetnie się składało, bo ścieżka ochry nie jest przystosowana do wózków, nawet tak terenowych jak nasz. Porzuciliśmy więc karetę na rzecz plecaka i rozpoczęliśmy ostatni etap naszej wędrówki po Roussillon. Warto tu dodać, że jeśli planuje się zarówno zwiedzanie ścieżki ochry (którą absolutnie trzeba zobaczyć !!!) jak i muzeum (to już wedle uznania :) ) sensownie jest zakupić wspólny bilet, który kosztuje wówczas odrobinę taniej. 

Ścieżka ochry...
Jest absolutnie zjawiskowa!
To totalnie nieziemski krajobraz czerwonych ścian, otoczonych soczystą zielenią lasów. Jakby ktoś posadził drzewa na Marsie...  Nie można wręcz oderwać od tego wzroku. Do pokonania są dwie trasy do wyboru - krótsza lub dłuższa, przy czym ta druga to zaledwie ok. 45 minut i to już ze zdjęciami, postojami i zachwytami. Naprawdę warto to zobaczyć !


Chętnie przespacerowałabym się tamtędy raz jeszcze!

Teraz o Roussillon to już wszystko :)
Przynajmniej o tej wycieczce, bo niewykluczone, że po ponownym odwiedzeniu tego miejsca przeze mnie zostaniecie znowu uraczeni mymi "ochami" i "achami" nad nim :D 

piątek, 24 czerwca 2016

Wychodzimy z grupy!!! EURO 2016 - mecz No.3

Drugi dzień trwania mistrzostw a tu nie ma meczu!
Jak Pan Mąż to przeżyje?
W trosce o jego zdrowie psychiczne, dobry nastrój i zapał w zabraniu mnie na zakupy :P skoro nie ma piłki w telewizji to choć na blogu będzie co nieco :) 

Właściwie już po drugim meczu było wiadomo, że jest dobrze...
Internet zalała fala zachwytu nad grą naszej drużyny i doskonałym(?! 0:0 !?) wynikiem z Niemcami (Serio?). Absolutna euforia, że tym razem to nie będzie jedynie mecz o honor! 
Zaczęły się typowania i kalkulacje... Na papierze wszystko było możliwe, no może poza awansem Ukrainy, ale tak poza tym, to czy ktoś poważnie myślał o zwycięstwie Irlandi Płn. z Niemcami? Nikt? No i słusznie :P
Jednocześnie, przed trzecim meczem naszej reprezentacji media poświęciły dużo miejsca drużynie Ukrainy, ich fatalnym wynikom, nastrojom w drużynie i odpadnięciu z mistrzostw. 

Zawsze wiedziałam, że jestem zbyt uczuciowa i wrażliwa...
Tak, jeśli chodzi o piłkę również! Nie lubię oglądać porażek, nawet jeśli dla nas oznacza to zwycięstwo. Byłam bliska płaczu razem z drużyną juniorów Pogoni Szczecin, gdy przegrali mecz o mistrzostwo ligi (z Legią, której przecież kibicujemy!). Podobnie podczas pamiętnego meczu Brazylii z Niemcami na mistrzostwach świata... Już po 3 bramce, gdy Brazylijczycy ledwo powłóczyli nogami chciałam przełączyć kanał, bo bolało mnie serce. Dotrwanie do końca było dla mnie męczarnią (wynik 1:7). Dobrze, że o meczu finałowym Copa America, w którym Meksyk "umoczył" z Chile jeszcze bardziej niż Brazylia, bo nie strzelił nawet jednego gola (0:7), dowiedziałam się po fakcie... Biorąc pod uwagę nasze aktualne, zażyłe stosunki z Meksykanami na pewno wyłabym jak bóbr. Kiedy więc przeczytałam wywiady z ukraińskimi piłkarzami było mi ich okropnie żal. Nawet cieszyłam się, że spotkanie rozgrywane będzie o 18, gdy Pyzka jest jeszcze na chodzie i skutecznie będzie mnie od meczu odrywała. Oczywiście chciałam, by biało-czerwoni wygrali, ale obstawiałam wynik 2:1, w nadziei, że strzelą choć jedną bramkę na tych mistrzostwach. Niestety im się nie udało, ale trzeba przyznać, że sprawiali trochę kłopotów naszym na boisku...
Na szczęście, zgodnie z przewidywaniami, wygraliśmy to spotkanie. Wynik 1:0 nie zdruzgotał także Ukrainy (a przynajmniej nie bardziej niż całe mistrzostwa), więc mój żal został trochę ukojony.

* * *
Z przedmeczowego treningu i sesji zdjęciowej tym razem zrezygnowałam. Chcecie wiedzieć dlaczego? Otóż dlatego, że Pyzce tak spodobały się nasze ostatnie wygłupy na kanapie z piłką, że postanowiła zaanektować tą przestrzeń na zabawę. Początkowo spoglądałam na to z uśmiechem pomieszanym z politowaniem.... 
Złapała w garść piłkę, domaszerowała na czterech do kanapy i dalej...zadziera nogę by na nią wejść. Zamruczałam tylko pod nosem "bidulka, gramoli się i gramoli, a przecież i tak nie wejdzie" i zaśmiałam się w duchu. Po pół godzinie nie było mi już jednak do śmiechu... A wyglądało to tak:
 

Na szczęście nauka schodzenia przebiegła równie ekspresowo jak wchodzenia, co nie zmienia faktu, że musiałam w sekundzie wyprodukować sobie dodatkową parę oczu, by widzieć kiedy się tam wspina, dwie pary rąk, by łapać ją, gdy się zagapi i goni za piłką na oślep (bo piłka na kanapie to element obowiązkowy - moja wina, głupia ja!!! )  i oczywiście motorek w tyłku, by do tej kanapy na czas dobiec. Jakby tego było mało musiałam też sięgnąć do moich zapasowych pokładów cierpliwości (które zdają się być już na wyczerpaniu), gdyż jedną z moich idiotycznych fobii jest stan narzuty na kanapie. Nie ma po prostu takiej opcji żeby była ona zbałamucona... Potrafię ją poprawiać 30 razy dziennie! Zawsze rugałam Pana Męża, że "nie umie siedzieć" i ściąga kapę. Szlag mnie od tego jasny trafia, jak słowo daję! Aż tu nagle okazało się, że od ubiegłego czwartku nie ma po porostu takiej opcji by między 7 rano a 19:30 wieczorem ta narzuta leżała po ludzku. Aaaaa!!!!! Nie dość, że pomarszczona to jeszcze oparcie odkryte... A Pyzka po tej "eko-skórze" zasuwa paznokciami. Następnym razem gdy wymyślę jakąś zabawę będę trzy dni przemyśliwała wszystkie ewentualne konsekwencje! 
* * * 

Nie było sesji i treningu, ale Pyzka i tak dzielnie wspierała naszych. Z uporem maniaka wspinała się, by zajrzeć w komputer, na szczęście z gorszym skutkiem aniżeli na kanapę. W końcu opadła z sił i skapitulowała. Zajęła pozycję najbliższą monitora, czyli centralnie pod nim i zajęła się produkcją konfetti. 
Rozwiązanie prawie idealne :D Mieliśmy ją na oku, tylko sprzątania potem sporo...
Produkowała je zapamiętale, co wyraźnie wskazuje na to, że zna się na piłce i wiedziała, że wygramy, a to z kolei pozwala mi gorąco wierzyć, że pomoże nam wytypować zwycięzców, a my wygramy dzięki niej majątek :D 
Już od dziś zaczynamy treningi z klockami z sortera. 
Jestem przekonana, że zna zwycięzców kolejnych spotkań równie dobrze co Paul - ośmiornica typująca wyniki meczów Niemców.

Mecz ze Szwajcarią już jutro!
Trzymamy kciuki, by nasza reprezentacja zawitała ponownie do Marsylii :D


czwartek, 23 czerwca 2016

Najlepszy Tata na Świecie

... to mój Tata!

Wiadomo nie od dziś :P
Wiem, że zbyt rzadko mu to mówię, ale wiem, że On wie, że tak właśnie jest :)
A teraz wiecie i Wy i możecie mi zazdrościć :P

* * *
Tata...
Jest moim absolutnym bohaterem!
Supermanem wszech czasów, pierwszą miłością i niedoszłym mężem, jak zapewne 90% ojców swoich córek :P

Wiele już razy pisałam tu o moim Tacie...
A dziś, na Dzień Ojca, mam takie wspomnienie:
Gdy byłam małą dziewczynką, jak każdy, miewałam chwile zwątpienia we własne możliwości czy umiejętności. Pewności siebie nie dodawał mi fakt, że odrobinkę różniłam się od pozostałych rówieśników, domowników i w zasadzie całego mojego otoczenia. Sprawa absolutnie błaha, jednak potrafiła czasem urosnąć do rangi dziecięcego dramatu, a jakże! 
Mianowicie, od zawsze jestem leworęczna.
Lewus, śmaja, mańkut... Różne miewałam "przydomki".
Dziś się z tego śmieję, ale doskonale pamiętam dzień, kiedy płakałam z powodu tych przezwisk, kiedy złościłam się, że jest tak, a nie inaczej. Pamiętam to tak dobrze, bo wtedy Tata, widząc moje łzy, poprosił bym nalała mu wody z czajnika. Nie wiedziałam kompletnie o co mu chodzi, a przez chwilę pomyślałam nawet, że chce dołączyć do "loży szyderców", ale on najspokojniej w świecie powtórzył swą prośbę bez cienia ironii w głosie. Kiedy wzięłam w dłoń czajnik, podstawił pod niego szklankę i powiedział, bym wylała z niego całą wodę. Posłusznie wycisnęłam zeń ostatnią kroplę,a wtedy Tata powiedział: "Widzisz jak to dobrze, że jesteś leworęczna, ja nie dałbym rady wylać wody do końca....". Tylko tyle i aż tyle! Tata tak powiedział, więc to musi być prawda! To wystarczyło, bym uwierzyła, że jestem w tym (i nie tylko) naprawdę dobra i to dzięki mojej leworęczności!
Najlepszy Tata na Świecie!
Dziękuję Ci Tato! 
Za wsparcie, za siłę, za wiarę w siebie, za ciepło,dobre słowo, za każdy uśmiech...
Dziękuję ze wszystkich sił i za wszystko!
I w tym pięknym, świątecznym dniu
życzę Ci wszystkiego co najlepsze, najpiękniejsze i najmilsze Twojemu sercu!
Rozbujać taką kluchę jak ja to trochę wyczyn, ale Tata da radę! Chociaż mina nietęga :P

* * *
Tata...
A raczej tata taaaata tadaaaa daaataaa taata tata...
Pan Mąż :)
To niewątpliwie superbohater!
Superman, pierwsza miłość i przyszły kandydat na niedoszłego męża Pyzki...

Wiele już razy pisałam tu o Panu Mężu, rzadko jednak jako o Ojcu.
A dziś, z okazji jego dnia, tak ważnego, bo pierwszego w tej roli, chciałabym choć spróbować powiedzieć mu to, co powiedziałaby mu Pyzka, gdyby umiała już mówić ;P


Dziękuję za wszystkie całusy i przytulańce, którymi obsypujesz mnie od rana do nocy! PS. Uciekam specjalnie, by się z Tobą podroczyć, bo uwielbiam jak mnie ganiasz!
Dziękuję za wieżę z klocków, noszenie na barana i piskliwy głos, który udajesz dla Zosi. 
Dziękuję za codziennie przeczytane książeczki, szczególnie w stylu "na Kargula".  Lubię gdy to robisz, zawsze jest z Tobą taaak ciekawie!

Dziękuję, za kąpielowe szaleństwa, gumową kaczkę i nawet za wodę w oczach dziękuję, bo dzięki niej wyrosnę pewnie na świetnego pływaka!
Dziękuję za to, że nie słuchasz mamy, gdy mówi "Ona tak nie lubi", bo właśnie, że lubię! Lubię wszystkie nasze zabawy, a szczególnie te, które mamie wydają się niedorzeczne!
Dziękuję, za Twoją cierpliwość, gdy odmawiam wszelkiej współpracy. Gdyby nie Ty mama pewnie dawno by oszalała albo wyrzuciła kolację przez okno! I co bym wtedy jadła? Dziękuję zatem za kolację :)
Dziękuję za wszystkie pierwsze razy... Wspaniale jest odkrywać świat pod bezpiecznymi skrzydłami Taty :D

Dziękuję za to, że nauczyłeś mnie jak robi gąska i inne zwierzątka! Ta niezbędna wiedza z pewnością zaowocuje w przyszłości... PS. I za to poczucie humoru dziękuję! Wszystkim opadają szczęki, gdy pokazuję jak robi ślimak! Ciekawe, czy któreś inne dziecko tak potrafi?! :P

 

Dziękuję za Twoje szalone pomysły...
Zimny okład produkcji Taty :D
Dziękuję za to, że pomagasz mamie, jesteś dla niej dobry i kochany, i że jesz czasem tosty na obiad, bo zdarza mi się nieźle ją zmęczyć!
Dziękuję za czas, który ze mną spędzasz, za uwagę, którą mi poświęcasz i za miłość, którą mi dajesz!
Jesteś Najlepszym Tatą na Świecie!
Przyjmij więc "taaaaaaaaatttttaaaaaa taaataaa ddaaattaaa tadaaaa tata tata taataa" jako moje najlepsze życzenia dla Ciebie w naszym pierwszym Dniu Ojca!

PS. Postaram się być dziś grzeczna i urocza, tak by mama ugotowała coś pysznego! 

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Dzień meczowy No.2

Za nami kolejny mecz Polaków na EURO!!!
I to jaki...
Czy my zawsze musimy trafiać na Niemców?!

Mecz z Irlandią, na pewno dzięki naszemu wsparciu i dopingowi, śpiewom "dzik jest dziki" (o nowej pieśni zagrzewającej do boju tutaj) oraz Kapustce :P, wygraliśmy :D
Osławiony Kapustka załapał się i na zdjęcie u nas... Choć generalnie ekran Pyzkę mało zajmował, a my dokładaliśmy wszelkich starań by zająć ją wszystkim innym i ograniczyć dostęp monitora, jak już wiecie po niedzielnym meczu, na punkcie Kapustki oszaleli niemal wszyscy. Nic więc dziwnego, że i nasza Pyza nie mogła mu się oprzeć!

W czwartek przed naszymi reprezentantami była przeprawa zdecydowanie trudniejsza... Obawiałam się, że same wiersze Brzechwy odśpiewane nawet najbardziej bojowym głosem mogą nie wystarczyć.
Dlatego też dwunasty zawodnik rozgrzewał się już od południa.
Nasi sąsiedzi mieli też niebywałą okazję wysłuchać próby wokalnej :D W prawdzie nie słyszałam ich okrzyków zachwytu, ale to pewnie dlatego, że już wcześniej trafił ich szlag... Pyza do EURO sposobi się już czas jakiś...

Z ciekawostek, spacerując przed meczem z Pyzką natknęłam się na przystanku w naszym sąsiedztwie na takie oto "kwiatki":
Przyznacie, że mają poczucie humoru! Kampania reklamowa na EURO 2016 wprowadzona przez sieć fast-foodów ma na celu "promowanie tolerancji, różnorodności oraz przeciwstawienie się chuligańskim wybrykom pseudokibiców". 
Noooo, to chyba zapomnieli Anglię z Rosją połączyć :P 
A nas to już z nikim innym się nie da?!
Serio?! 
Czy to jedyne słuszne połączenie?!
Grrrr...

Wracając jednak do meczu Polska-Niemcy...
Na naszej kanapie, z kciukami zaciśniętymi za Polaków zasiedli: Meksykanie, Ukrainka, Rosjanin i oczywiście Polacy :) Pyzka również była gotowa do wspierania naszych, ale w końcu padła... Wcześniejszy mecz rozegrany z mamą widać ją wykończył :P
 

Były emocje...
Były nerwy...
Pan Mąż aż się ze stresu rozchorował! Serio, serio...
Rano był zdrów jak ryba, a gdy wrócił na mecz do domu dopadły go dreszcze, gorączka i cały był "niewyraźny" :( 
To się nazywa prawdziwy kibic!!! 
Niestety wynik meczy go nie wyleczył.
nie było okrzyków radości ze strzelonych bramek, a jednak podobno wygraliśmy...
Taaaak...
Wygraliśmy 0:0 
I cala Polska się cieszy, że wspaniale zagraliśmy...
A ja się pytam: ale o co chodzi?!

Z Panem Mężem ciągle się zastanawiamy, czy aby na pewno oglądaliśmy ten sam mecz, co nasi rodacy. Może francuska telewizja pokazała coś innego nam niż TVP 1* Wam? W TVP 2 podobno zakryli miecze, by nie były nagie, to może i w pierwszym kanale Telewizji Narodowej ukryli "momenty" :P W każdym razie myśmy się tą grą nie zachwycili. Owszem, wynik nas cieszy, bo zawsze to lepiej niż dostać "lanie", ale chcielibyśmy jednak w meczach piłki nożnej oglądać gole strzelane przez naszą reprezentację, a nie nieodmiennie cieszyć się z remisów i odpadać z zawodów "w pięknym stylu". 
Nie mogę też nie wspomnieć o Arku Miliku, który, biedak, nasłuchał się już ile to bramek nam "wisi". Otóż, jak dla mnie, nic nam nie jest winien... W myśl "nie trąb - robim co możem" ile umiał tyle zagrał! Tak, miał sytuacje, tak - nie wykorzystał ich. Jednakowoż, kto policzy, ile procent ze wszystkich sytuacji jest wykorzystanych... 90 %? 60 %?  Oj, chyba jednak jest to procent jednocyfrowy. Kto miał w tym meczu więcej sytuacji (nie pytam o Niemców) i coś wykorzystał? Kto stworzył sobie takowe? 
Otóż macie prawdę mądrą: ten się nie myli kto nic nie robi!
Każdy jest dobrym trenerem na własnej kanapie, każdy strzeliłby tego gola na własnym trawniku i każdy widzi dokładnie do kogo by podał siedząc przed telewizorem...

Nie popadliśmy po tym meczu w hurraoptymizm. Cieszymy się z tego, że widać realną szansę wyjścia z grupy oraz wierzymy, że Łukasz Fabiański będzie bronił równie skutecznie co kontuzjowany Szczęsny (co to nie ma najwyraźniej szczęścia do EURO. A tak przy okazji, z cyklu "czy wiesz, że": Czy wiecie, że jest pierwszym w historii piłkarzem polskim, który dostał czerwoną kartkę - w meczu z Grecją na EURO 2012, na polskiej ziemi!!! - na Mistrzostwach Europy ?! Zapisał się chłopak na kartach historii polskiej piłki, że hej!). 
Na nasze szczęście Ukraina strasznie "daje ciała" (nasza koleżanka była wręcz zniesmaczona, więc zaproponowałam jej, by jutro zacisnęła kciuki za naszych :D), więc jeśli nie zlekceważymy przeciwnika, a Irlandia Północna nie pokona Niemców (mawiają, że wszystko się może zdarzyć :P), dalej będziemy mogli oglądać poczynania biało-czerwonych na francuskich boiskach. Do tego jednak potrzebna jest ich pełna mobilizacja i wsparcie kibiców! 
Mobilizujące, a nie bezkrytycznie chwalące!
Ogłaszam więc wszem i wobec: 0:0 to remis!!!!!!!!
Nie jest to zły wynik w meczu z Mistrzami Świata, ale to nadal remis!!!
Nie wygrana!!!!!!!!!!!!!
To nadal 0 goli!
Wygrywa się wtedy jak strzela się gole!!! 
I na to właśnie liczymy już jutro!
Do roboty, Panowie!!!



* Bo mam nadzieję, że choć tego dnia nikt nie oglądał, a tym samym nie "dorabiał" Pana na S..., co to emituje co któryś-tam mecz na innym telewizyjnym kanale... W tej kwestii we Francji dużo lepiej nie jest, a nasz ulubiony SFR, który dostarcza nam TV i internet zablokował nam na kablówce niemiecki kanał, na którym można obejrzeć całe mistrzostwa :( Skandal! Nie tylko w Polsce takie cuda...

czwartek, 16 czerwca 2016

Czerwone miasto - Roussillon

Do czerwonego miasta, słynącego z wydobywania na tamtejszych terenach ochry wybraliśmy się podczas trzeciego, długiego, majowego weekendu. Był to ciepły, słoneczny dzień z odczuwalnym, tak przez nas "lubianym", wiaterkiem...

środa, 15 czerwca 2016

Dzień wielkiego gotowania

Dziś o rękodziele trochę inaczej :P

Gotowanie dla dziecka to niełatwa sprawa!
Zawsze mi się wydawało, że mikrozupka to mikropraca :P
Cóż za rozbieżność z oczekiwaniami :(
Nieźle trzeba się narobić, a efekt jakże mizerny - 200g potrawki... ręce opadają!

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Nasze EURO 2016

Widok murawy na ekranie telewizora, głos komentatorów (mówiących niekoniecznie po polsku) i emocje piłkarskie towarzyszą nam praktycznie każdego dnia. 
Jeśli nie jest to akurat dzień meczowy, gdy gra drużyna, której kibicujemy to z pewnością gra jej największy rywal, którego wynik jest również szalenie istotny! 
W innym przypadku jest to mecz:
- towarzyski naszej ulubionej drużyny z polskiej ekstraklasy
- drugiego składu
- trzeciego składu
- juniorów
- największych rywali juniorów
- rezerw juniorów ...
albo mecz:
- towarzyski reprezentacji naszego kraju
- eliminacje gdzieśkolwiek reprezentacji naszego kraju 
no... chyba, że nie jest to żaden z powyższych.
Wówczas leci cokolwiek co:
a) gra drużyna opatrzona nazwą tej której kibicujemy, czyli: koszykówka, siatkówka, rugby, drugi skład koszykówki..., "pici polo na żużlu" itd. itd.,
b) odbywa się na murawie; może być i 5 liga Azerbejdżanu (tyle, że to już chyba grają na klepisku :P)...
Podejrzewam, że gdyby nadszedł taki dzień w roku, że nie rozgrywany  byłby żaden mecz i niemożliwe byłoby obejrzenie jakiejkolwiek powtórki to zapewne, dla uspokojenia skołatanych brakiem widoku piłki na trawie nerwów, wystarczyłby Panu Mężowi rzut oka na pole golfowe :D   

Lubię piłkę, naprawdę!
Choć nie ukrywam, że pasja Pana Męża nieco "przydusza" moje serce do niej. Jak to mówią "co za dużo to niezdrowo" :-) Pocieszam się jednak niską szkodliwością rodzinną i społeczną tej pasji i w imię ogólnie pojętego dobrego samopoczucia nas wszystkich przywykłam, oswoiłam i na swój sposób polubiłam tą "sytuację". 
Przecież zawsze mogło być gorzej...
Mógłby kochać jakieś zbieractwo. I nie myślę tu o znaczkach, ale o czymś kompletnie bez sensu... Jak np. pudełka po tic-takach w kolorze pomarańczowym. [ Dziwne?! Skąd ten przykład, zapytacie... Teraz się wyda! Jestem trochę nienormalna :P. Tak, to ja zbierałam czas jakiś (dłuższy) pomarańczowe pudełka po cukierkach TIC-TAC. Nie pytajcie dlaczego, bo sama nie znam odpowiedzi na to pytanie... Na szczęście było - minęło! :D ]
Mógłby kochać, a jednocześnie nie umieć grać na jakimś instrumencie... skrzypcach czy pianinie. I jakbym to zniosła?! Już jedna Pyza wystarcza!
Mógłby kochać, a nie umieć gotować. I jakbym to zniosła?! Ja żyję by jeść, ale tylko pyszne rzeczy...
Mógłby w końcu niczego nie kochać, a to najgorsze! 
Bo najgorzej nic nie chcieć, nic nie lubić, niczym się nie interesować! Najgorzej...
Czyli nie jest źle :)
Tym bardziej, że i mnie całkiem obojętny ten sport nie jest.   

A teraz mamy EURO 2016 :D
Wielkie piłkarskie święto!
Z mistrzostwami w piłce nożnej jest trochę tak, jak z Olimpiadą... Nawet jeśli nie interesujesz się rzutem młotem czy pływaniem synchronicznym - coś tam oglądasz.
Bo startują nasi, bo ładnie wygląda jak tak równiutko pływają, bo nie możesz się nadziwić jak można tak szybko biegać, wysoko skakać etc., bo chcesz mieć pojęcie... z różnych powodów :)
I tak jest też z EURO - to nie są jakieś tam mecze...
To MISTRZOSTWA. 
Raz na 4 lata!
Nie mówię, że każdemu udziela się ten piłkarski "szał" (osobiście znam osoby, których te zawody nic nie obchodzą), ale nas oczywiście nie mógł ominąć :P
Szczęśliwie, po kilku latach spędzonych u boku fana piłki nożnej nie mamy wielu problemów dotykających gros kibiców piłki nożnej...
Wiem, co to jest spalony!
Wiem, którzy to nasi!
Wiem, że jedna półka w lodówce zostaje na piwo :P
Nie pytam, z którym numerem gra Janas (zasłyszane na własne uszy; dawno, dawno temu na stadionie warszawskiej Legii!).
Nie pytam "Czemu oglądamy, skoro nasi nie grają?".  
Nie pytam "Za ile to się kończy?" 
Znam odpowiedź :D
Nie, nie kochani... Nie za 90 minut...
Za MIESIĄC :)

Całą rodziną celebrujemy to piłkarskie święto. 
Przed niedzielnym meczem postanowiliśmy i Pyzkę zarazić atmosferą mistrzostw. Przetestowaliśmy stroje i podczas krótkiego sparingu wyjaśniliśmy sobie podstawowe zasady gry, by miała pojęcie co ogląda :D
Fotki wyszły niestety niezbyt ostre, co świadczy jedynie o tempie treningu...
Był absolutnie morderczy - łóżko, yyy... znaczy się murawa taka mała, a piłkarka taka szybka, że się trochę umordowałam :P
Znakomita obrona! Piłka złapana tuż przed linią bramki!
Doskonały pressing...
Aaaatak!
Najlepsza bramkarka znów dała radę! Cóż za poświęcenie :D
To niespotykane! Wygląda na to, że bramkarz (a właściwie bramkarka) wybije piłkę piętką.
Kolejna fantastyczna akcja bramkarza Brykusiów.
Zawodnik walczy o piłkę z ogromnym poświęceniem!

Iiii... ostatnia akcja. Świetna interwencja kończy ten wyrównany mecz :D
Po świetnej zabawie zasiedliśmy przed telewizorem, by dopingować biało-czerwonych w meczu z Irlandią Północną. Skończyły się żarty. Zaraźliwy chichot zastąpiły pełne skupienia twarze oczekujące w napięciu pierwszego gola.
Nieodrodna córunia tatunia
Ufff...
Choć emocje w pierwszej połowie sięgały zenitu, a sytuacje bramkowe bywały i trochę się z Panem Mężem z przejęcia napociliśmy by utrzymać nerwy na wodzy (wszak nikt nie chciał Pyzki przestraszyć szalonymi okrzykami) udało nam się przetrwać pierwszą połowę :)
Pyzka, wbrew Waszym przypuszczeniom, meczu z nami nie oglądała (bo według mnie jest stanowczo za mała na oglądanie telewizji w ogóle - o tym może innym razem :) ), więc było nie lada sztuką obejrzeć go jednocześnie jej do ekranu nie dopuszczając. Na szczęście komentatorom nie przeszkadzał akompaniament w postaci "dzik jest dziki..." :) Pan Mąż też jakoś to przetrwał! Wygląda również na to, że jest to utwór o znacznie większej mocy niż "ole ole..." czy "do boju, do boju...", bo kilka minut po przerwie ustrzeliliśmy, jak się później okazało zwycięską, bramkę :D To na pewno dzięki dzikowi :P
Jesteśmy tak blisko, że prawie dało się słyszeć okrzyki radości kibiców z Nicei heh...
Za tydzień nasi grają z Ukrainą w Marsylii. To jeszcze bliżej, a znając naszych kibiców liczę, że eksplozję radości po zwycięstwie będzie widać z naszego balkonu :D Bo w to, że wygramy nie wątpię!

Na koniec jeszcze wskazówka dla tych, którzy chcieliby podejrzeć m.in. strefy kibica nie telewizyjnym okiem :) Polecam Wam serdecznie stronę LazurowyPrzewodnik.pl oraz jej odpowiednik na facebooku. Znajdziecie tu świeżutkie informacje z pierwszej ręki! Jest to jednak przede wszystkim bardzo ciekawy przewodnik po Lazurowym Wybrzeżu. Jeśli więc ktoś z Was wybiera się w te okolice... na mistrzostwa czy też zupełnie z innej okazji, polecam gorąco tę stronkę :) O tym jak bardzo nam się przydała dowiecie się już całkiem niedługo.

A tymczasem...
Polskaaaaaaaaaaaaaaa biało-czerwoni!!!!!!!!!!
Nie ustajemy w dopingu :D

czwartek, 9 czerwca 2016

Najpiękniejsze chwile obramowane

Ponownie zanurzyłam się w mojej pasji, jaką jest rękodzieło. 
Co za frajda!

Tym razem postanowiłam po raz kolejny, po obrazach z napisami (tutaj) i literkach (o nich też już było), zanurzyć się w dziecięcy świat. (a w tym poście znajdziecie zdjęcie gotowego kącika Pyzki ze wszystkimi dekoracjami).

Dawno, dawno temu... no, może nie aż tak dawno, ale 2-3 miesiące to szmat czasu! wygrzebałam (za absolutny bezcen!)  na wyprzedaży amatorskich  artykułów malarskich kanwy do malowania. Stwierdziłam bez większego namysłu, że na pewno mi się przydadzą i od powrotu z nimi do domu szukałam na nie pomysłu :) Ramy (a było ich trzy) spoczęły na najwyższej półce regału i czekały cierpliwie, aż znajdę dla nich chwilę. Jak jednak na pewno doskonale wiecie, sam pomysł to nie wszystko. W moim przypadku stale borykam się z problemem braku czasu, braku materiałów (znów musiałam iść "wyżebrać" trochę kleju od pana zajmującego się produkcją notesów w centrum miasta), a także brakiem miejsca, wynikającym z mojej potwornej niechęci do prasowania (na stole stale czeka na mnie pranie, a zabieg ten jest celowy, bo jeśli schowam je do szafy, to nie ogarnę go nigdy! Kłuje więc w oczy co dnia) :P
Kiedy już uporałam się ze wszystkimi powyższymi komplikacjami i zasiadłam do pracy pół nocy minęło mi jak mgnienie oka! Jak zwykle podczas tworzenia wykorzystałam wszelkie 'przydasie' zgromadzone w czasie naszego emigranckiego życia. Na szczęście jestem bardzo oszczędna w kwestii papierów i przechowuję każdy najdrobniejszy ścinek. Zbieram też wszystkie sznurki i tasiemki oraz różnej maści papierowe opakowania. Z namaszczeniem przechowuję nawet kawałek papieru, którym przekładane są czekoladki w pudełku :P 

Tak powstała ONA
Pyzulkowa metryczka.

Metryczka, którą wykonałam zawiera ramkę na zdjęcie o wymiarach 9 x 13 cm oraz papierową karuzelkę z owieczkami. Stelaż karuzeli zrobiłam z papierowej wikliny, a  owieczki na nią wycinałam baaaardzo ręcznie, nożyczkami do paznokci, gdyż o takich frykasach jak maszynka i wykrojniki do wszelakich kształtów mogę tylko pomarzyć! (podejrzałam więc jedynie szablony w interencie i ochoczo zabrałam się do rysowania owieczek ołówkiem). Kanwę okleiłam kolorowymi papierami, a podpis stanowią piankowe literki pomalowane, uwaga, uwaga!, białą pastą do butów (trzeba sobie jakoś radzić!). Były wściekle fioletowe co absolutnie nie pasowało do mojej koncepcji! Malowanie sprawiło jednak, że wyglądają absolutnie rasowo :) 
Owieczki na karuzelce zawierają podpisy ze wszystkimi danymi, które powinny znaleźć się w metryce, a więc czas i miejsce urodzenia oraz wymiary naszego szczęścia :)
Obrazek ten jest wyjątkowy jeszcze z jednego powodu. Mianowicie, motyw owieczek przeniosłam na niego z powodu mobilu zdobiącego łóżeczko córki, który został wykonany specjalnie dla Pyzki przez jej chrzestną matkę.
 
Jak wiadomo, karuzelka nad jej łóżeczkiem nie będzie wisiała całe życie :) Obrazek będzie więc przypominał także o tej pierwszej zabawce umilającej jej czas spędzony w łóżeczku. Ja do mojej karuzeli zamiast chmurki dołożyłam jednak piątą, czarną, trochę czarną :) owieczkę.

Oto i moje najnowsze dzieło:
W całej okazałości...
Póki co Pyzka no fotce jest nieco zakamuflowana, ale wysłałam już do druku zdjęcie, na którym będzie widać ją lepiej :P
Karuzelka z owieczkami <3
Papier tłoczony w kropki to moja miłość największa!!! Wprost stworzony dla tych owieczek!
Wiele się u nas ostatnio dzieje i cały czas jestem w tyle z blogiem. Mam tak wiele do opowiedzenia, a tak mało czasu na pisanie... Dlatego też metryczka czekała długo (może nawet miesiąc) na swój wielki dzień - prezentację na blogu. I pewnie poczekałaby jeszcze, gdyby nie konkurs (a właściwie trzy!!!) ! 

To pierwszy raz, gdy wystawiam moją pracę gdzieś poza moją bezpieczną blogową przestrzenią :) A jak to mówią "jak szaleć to szaleć", więc zgłaszam moje dzieło na trzy wyzwania!

Zatem:

Pracę zgłaszam na:
http://blog.paperconcept.pl/2016/05/wyzwanie-16-z-paleta-kolorystyczna/
W pracy wykorzystałam m.in.:
- wstążkę satynową białą, 
- taśmę piankową 3D, 
- perły samoprzylepne,
- papier metalizowany Majestic,
- dziurkacz ozdobny,
- nożyczki ozdobne,
- taśmę dwustronną samoprzylepną.
 


Moja praca to "błękitny-biały-róż"



PS. Trzymajcie mocno kciuki :)